Moje miejsca: Lizbona

Pamiętam, jakby to było wczoraj – po wielogodzinnej podróży autokarem przez zaśnieżoną Europę powitały mnie promienie słońca, zielone listki na drzewach, ciepły wiatr i wzruszająca uprzejmość mieszkańców Portugalii. Grudzień 2004. Wyjazd, który zmienił moje życie na zawsze.

Zakochałam się w tym mieście bez pamięci. Przez minione lata wracałam tam ponad 10 razy. Na tablicy korkowej zdobiącej moją ścianę wiszą dziś kolorowe pocztówki. Na jednej z nich widać miasto budzące się powoli ze snu o poranku, na innej późne popołudnie, gdy słońce otula jasne budynki pomarańczową poświatą. Na kolejnej strome schody, stary samochód i rdzawe dachy domów. Znajomi na nie patrzą, pobłażliwie kiwają głowami i pytają: „co to miasto ma w sobie takiego? Czemu ciągle chcesz tam wracać?”. Trudno to wyjaśnić słowami. Wspominałam kiedyś, że są takie miejsca, gdzie chcąc nie chcąc zostawiamy kawałek naszego serca, do których nasza dusza tęskni i o których marzy. Miejsca, w których czujemy się jak u siebie, pomimo że jesteśmy wiele tysięcy kilometrów od domu.

Odwiedzałam wiele portugalskich miast i regionów, ale najmocniej związana jestem z Lizboną, z jej magicznym światłem, które sprawia, że kontury stają się miękkie, a wszystko zdaje się płynąć. Ta gra słońca i cienia tworzy chwilami bajkowy klimat. Uwielbiam przepływającą przez stolicę kraju rzekę. Bez Tagu nie byłoby tylu opowieści, które należy usłyszeć, tylu miejsc, które trzeba odwiedzić. Czasem zamykam oczy, by przywołać obraz porannej mgły nad Tagiem, statków wycieczkowych i promów, hałaśliwych mew, mostów Vasco da Gama i 25 kwietnia, pełnego atrakcji Parku Narodów, promenady w okolicach Belém i Pomnika Odkrywców, którzy dawno temu wyruszyli na podbój nowych ziem.

Innym razem oglądam zdjęcia – mam dziesiątki fotografii przedstawiających azulejos. Te płytki – pamiątka po Maurach – pokrywają fasady budynków, klatki schodowe, wnętrza kościołów, zdobią dworce. Biało-niebieskie, czasem wielokolorowe. Ukazują ważne wydarzenia z przeszłości, opowiadają jakąś historię lub są po prostu zbiorem symetrycznych kształtów. Są jednym z symboli Portugalii i południowej Hiszpanii. Wiele z nich odnaleźć można w Alfamie – dzielnicy, w której moja wyobraźnia pracuje jak szalona. Prostota miesza się tu z kiczem, tradycyjne życie z turystyczną komercją. Wąskie uliczki prowadzą raz w dół, raz w górę, otoczone pastelowymi ścianami budynków, w oknach których leniwie wylegują się koty i powiewa na wietrze pranie. W małych restauracjach z niezbyt gustowną ceratą narzuconą na prosty stół, serwowane jest najlepsze jedzenie, jakie miałam okazję jeść – atlantyckie ryby z gotowanymi ziemniakami i warzywami, sycące dania jednogarnkowe, świeży chleb maczany w oliwie lub smarowany pastą z sardynek, paszteciki z dorsza, znakomite sery i słodkie desery. Do tego kieliszek lokalnego wina i można przenieść się do kulinarnego raju. Gdzieś za rogiem słuchać stukot tramwaju 28. Przemierza dzielnie wzgórza, przedziera się przez ekstremalnie wąskie uliczki, blokuje samochody, budzi strach w turystach spacerujących po wąziutkich chodnikach na jego trasie, zabiera pasażerów na gapę, wskakujących na zewnętrzny schodek wagonika. Hamuje głośno, rusza ciężko. Przez otwarte okna wpada do środka powietrze przesycone zapachami miasta, a trasa wiedzie przez najciekawsze miejsca i najpiękniejsze punkty widokowe.

Są miasta, w których pomimo licznych zabytków i majestatycznych budowli, nie czuję rytmu ulicy, jej pulsu. Lizbońskie życie ulicy jest barwne i intrygujące: składają się na nie uliczni grajkowie, liczni bezdomni, starsi panowie w kaszkietach grający w karty, wieczorne imprezy w uliczkach Bairro Alto, dzieci kopiące piłkę, dźwięki muzyki fado i wiele innych elementów. W portugalskiej stolicy zawsze coś się dzieje. Gdy mam dość miasta, wsiadam w pociąg i jadę do pobliskiego, nadmorskiego Cascais lub na kilkunastokilometrową, piaszczystą plażę Costa da Capaica. Zakładam trampki, idę przed siebie, wdycham zapach oceanu. Wiem, ze niedługo będę musiała wracać do Polski i że szybko znów zacznę tęsknić…

fot. Agnieszka Kuczyńska

Avatar
Agnieszka Kuczyńska

Kim jestem i co robię: Miłośniczką Portugalii, która nie umie usiedzieć w miejscu. Pracuję na etacie, a każdą wolną chwilę wykorzystuję na podróże, prowadzenie bloga cale-zycie-w-podrozy.blogspot.com  z relacjami z wyjazdów i zachęcanie ludzi do poznawania Europy. Marzę, planuję, realizuję. Dlaczego tu jestem? Bo wierzę, że życie jest podróżą a sama droga jest ważniejsza niż cel. Uważam, że stale musimy się rozwijać. Chcę pisać o pięknych miejscach, ale też ludziach spotkanych w podróży, smakach świata i o tym, że nasze życie zależy od podejmowanych przez nas każdego dnia małych decyzji. Z czego jestem dumna w moim życiu? Z kilku pięknych marzeń chorych dzieci, które udało mi się spełnić, ponieważ przebywając z nimi zrozumiałam, co jest naprawdę ważne. A także z tego, że mam odwagę mówić na głos, czego od życia chcę a czego nie. Moje słabości: słomiany zapał w wielu kwestiach i ciągle kiepska organizacja czasu. Mój sprawdzony sposób na zły nastrój: dobry film, długie spacery i szukanie tanich biletów lotniczych  Największa zmiana w moim życiu: Ciągle coś zmieniam i modyfikuję, szukając własnej drogi. Nie umiem wskazać tej największej. Miejscowość: Warszawa

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.