Przygoda Marii Joao Pires, czyli co pomaga wybrnąć z trudnych sytuacji

W życiu bywają różne nieprzewidziane sytuacje. Mam tu na myśli głównie niespodzianki, potocznie zwane „wrzuceniem na głęboką wodę”, gdy nie do końca czujemy, że mamy właściwe kompetencje do poradzenia sobie z sytuacją, np.:

a) brak kabelka potrzebnego do wyświetlenia ważnej prezentacji dla setki ludzi, nad którą tydzień pracowaliśmy (niestety, trzeba być rzeczowym i atrakcyjnym bez obrazków);

b) trzeba nagle kogoś zastąpić w jego zadaniu (a wydaje się niezastąpiony);

c) musimy stać się bohaterami (a wcale tego nie chcemy);

d) jutro egzamin (a nie przeczytaliśmy tej ważnej książki).

Co pomaga wybrnąć? Posłużę się przykładem ze świata muzyki i życia koncertowego. To historia o tym, jak można być profesjonalnym i genialnym w tym co się robi, jak pokonać siebie i się nie poddać…

Przygoda, która przytrafiła się wybitnej portugalskiej pianistce Marii João Pires muzyków spotyka zwykle tylko w sennych koszmarach. Ale Marii zdarzyła się naprawdę – w 1998 roku, w słynnej sali Concertgebouw w Amsterdamie. Raz w tygodniu organizowane są tam tzw. lunch concerts, które mają bardzo nieformalny charakter i de facto są przedpołudniową próbą otwartą dla publiczności. Gdy występują tak znani artyści jak włoski dyrygent Riccardo Chailly i wielbiona przez melomanów Maria – sala jest pełna, a tego dnia wyjątkowo próba była także nagrywana. Możemy więc obserwować całą niezwykłą sytuację.

Orkiestra pod dyrekcja Riccardo Chailly zaczyna grać pierwsze takty Koncertu d-moll KV 466 W. A. Mozarta, co wywołuje zmieszanie i śmiech siedzącej przy fortepianie Marii. Na ekranie widać chwilę paniki, ciężkie westchnienia, kręcenie głową, ukrywanie twarzy w dłoniach i całą gamę przeżyć malujących się na twarzy. Dyrygent zauważył, że pianistka nie zachowuje się standardowo, więc  zwrócił się do solistki z troskliwym pytaniem. Załamana odpowiedziała, że ma w kontrakcie wpisany inny koncert Mozarta (KV 467) i tego nie ćwiczyła (sic!). Można podziwiać spokój ducha dyrygenta, który z łagodnym uśmiechem odpowiedział pokrzepiająco: „Jestem pewien, że dasz radę! Graliśmy to w zeszłym sezonie. Znasz go doskonale” i kontynuował dyrygowanie. Maria przyjęła te słowa z nieco kwaśną miną, nadal patrząc błagalnie na dyrygenta, ale orkiestra grała dalej. Po chwili widać na twarzy pianistki wewnętrzna walkę i podjęcie decyzji, a następnie moment koncentracji na tym, co ma za chwilę zagrać. Twarz łagodnieje i we właściwym czasie rozbrzmiewają przepiękne dźwięki fortepianu. Jak opowiedział w filmie nakręconym po tym zdarzeniu Riccardo Chailly – Maria zagrała koncert bez błędu! Ma doskonałą pamięć, w co sama nie wierzyła. W linku fragment tego koncertu komentuje sam  dyrygent, ale twarz pianistki pokazuje najlepiej co przeżywała, gdy orkiestra grała wstęp:

Wyobrażacie sobie, co Maria czuła na scenie? Tę burzę myśli z kategorii:

Jak to się stało? – np. „Jak mogłam się tak pomylić? Prosiłam, żeby mi te utwory jeszcze potwierdzili. Myślałam, że takie sytuacje nie mogą się przytrafić. Niepotrzebnie zmieniłam menadżera”.

I bardziej dramatyczne:

Co to będzie? – np. „Jak się zacznę mylić, to mnie wygwiżdżą. Będzie skandal. Wszystkie gazety się o tym rozpiszą. To koniec mojej kariery”.

Te prawdopodobnie destrukcyjne myśli o przeszłości i przyszłości na szczęście przerwał dyrygent. Artystka dostała jego wsparcie. Riccardo Chailly, z którym wielokrotnie występowała, odwołał się do faktów i okazał wiarę, że da radę – czym zachęcił ją do gry. Maria skoncentrowała się na teraźniejszości – wsłuchała się w muzykę i z pamięci wydobyła utwór, który wykonywała rok wcześniej.

Pamiętajcie, aby w chwilach stresu myśleć o teraźniejszości i czekającym zadaniu! Wszystkie inne sprawy odsuńcie na bok. To recepta na to, aby tak jak w przypadku Marii nieoczekiwaną sytuację przekuć w sukces. Wierzę, że dacie radę! A jeśli kiedyś się nie uda to jak śpiewała „Gawęda” – Hej hej hej! Dobry dzień, jak niedobry to go zmień!

Dla chętnych – przygotowanego przez Marię João Pires Koncertu Mozarta KV 467 można wysłuchać tutaj (link).

Avatar
Alicja Szymańska

Kim jestem i co robię: Jak w piosence - „wiem, że jestem lwem”, muzykologiem i coachem. Pracuję jako manager w wytwórni fonograficznej. Dlaczego tu jestem? Uwielbiam realizować świetne pomysły. Pisanie w lekkiej formie dla innych to doskonały pomysł na zmianę w życiu.                Zmiana jest immanentną cechą muzyki. Bez niej nie byłaby sobą. Będę poszukiwała - mam nadzieję, że wspólnie z czytelnikami – muzyki lub piosenek, które mogą towarzyszyć zmianom. Muzyki motywującej, relaksującej, ważnej w decydujących momentach naszego życia. Przytoczę anegdoty z życia kompozytorów i odnajdę inspirujące postawy artystów, którzy dokonując zmian kierowali muzykę na nowe tory. Z czego jestem dumna w moim życiu: Z własnej postawy wobec zmian – otwartej i optymistycznej. Pełnej wiary, że się uda. Moje słabości: Słabość do rozmów z ciekawymi ludźmi, cukru w każdej postaci, no i muzyki! Mój sprawdzony sposób na zły nastrój: Po pierwsze – to dla mnie rzadkość, po drugie - towarzystwo, po trzecie czekolada i żart. Największa zmiana w moim życiu: Największe zmiany wciąż jeszcze przede mną. Wyzwaniem było jednak zejść z drogi kariery artystycznej na rzecz zarządzania w branży muzycznej. Teraz wspieram inne talenty, aby ich „artystyczne wykonania” ujrzały światło dzienne. No i mam „zmianę”! Siostrę bliźniaczkę. ;-) Miejscowość: Warszawa

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.