Zmiana: Karol Stefański

Łatwo jest „być w zmianie” ale czy łatwo w nią wejść?

Zgadzam się z powiedzeniem, że ‘jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana’ (Heraklit z Efezu). Każdego dnia (a nawet nocy) świadomie lub nieświadomie przechodzimy przez wiele zmian. Czasem jednak nasza świadomość wszystko nieco nam komplikuje gdy zauważa na swej drodze potencjalną zmianę. Podpowiada, byśmy dokładnie całość przeanalizowali i odpowiedzieli sobie na jakże ważne pytanie – Czy ja mam wystarczająco umiejętności aby ‘wejść w tę zmianę?

Nic bardziej błędnego! Powyższe pytanie (w większości przypadków) nas zastopuje przed podjęciem kroków ku zmianie. Bo przecież nie znam wystarczająco języka, bo nie mam skończonych dwóch kierunków czy nie potrafię negocjować.. Znacie to skądś? Lub powiedzenie – Musiałbym być szalony, żeby… Czasami jednak trzeba być szalonym.

Ostatnio rozmawiałem ze znajomym o mojej 6-letniej, pełnej zmian tułaczce po Stanach Zjednoczonych. Opowiadałem jak to wielokrotnie i regularnie zmieniałem pracę, otoczenie, mieszkanie, nawyki czy zainteresowania. Jak z dnia na dzień, nie znając języka angielskiego, zostałem pomocnikiem kelnera w samym centrum ‘gastronomicznego’ Chicago, gdzie musiałem radzić sobie z podstawowymi problemami komunikacyjnymi jak i zawodowymi.

Gdy niespełna rok później zostałem (znów z dnia na dzień i bez żadnego przygotowania) pracownikiem ogromnego sklepu z podłogami, doznałem kolejnego szoku. W pierwszym dniu szkolenia dano mi taką dawkę informacji na temat rodzajów drewna, lakierów czy bejc (po angielsku oczywiście), że nie byłem w stanie tego w żaden sposób ogarnąć. Aby urozmaicić mi kolejny dzień, właściciele sklepu zaczęli do mnie coś mówić o stopach, łokciach i innych częściach cała. Nie była to bynajmniej lekcja anatomii a omówienie amerykańskiego systemu miar. Patrzyłem więc na mojego ‘nauczyciela’, który pokazał mi ze dwadzieścia różnych deseczek mówiąc, że ta to jest 3/4 a tamta 5/8. Że to jest brazylijska wiśnia a to amerykańska czereśnia. Że to jest miękkie drewno a to twarde. Że to przyjmuje bejce a to nie. Jedyne co wtedy potrafiłem rozpoznać to to, że jedno było drewnem solidnym a drugie tzw. panelem, czyli składające się z kilku warstw i tym samym mniej wytrzymałym. Cała reszta wychodząca z ust szkoleniowca była dla mnie niezrozumiałym bełkotem. Byłem jednak na tyle dzielny (i zainteresowany tematem), że trzeciego dnia, z uśmiechem na twarzy, wróciłem na kolejne wykłady i prezentacje. Mój przełożony zauważył, że nadmiar informacji w krótkim czasie mi nie służy, toteż zaproponował bym po prostu obserwował i przysłuchiwał się każdej jego ‘transakcji’ z klientem. Tak też uczyniłem. Powoli zacząłem dostrzegać powtarzające się schematy, jak np. że większość klientów wybierała niewykończony dąb czerwony o grubości deski 3/4 cala i szerokości 2 i 1/4 . Potem doszły szersze i te z innego drewna. Następnie bejca, lakiery, progi, papiery ścierne, uszczelniacze i cały arsenał innych ‘gadżetów’ podłogowych. Po kilku miesiącach czułem się jak ryba w wodzie zarówno ‘na sklepie’ jak i na magazynie. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze obsługa programów komputerowych do sprzedaży, obsługa płatności nie tyle gotówką co czekami i kartami kredytowymi, czy na wewnętrzny kredyt, co też było dla mnie nowością. Oby tego było mało, czeki należało sprawdzać telefonicznie z instytucjami windykacyjnymi. A przy tym wszystkim jeszcze na okrągło dzwonił telefon sam w sobie.

W sklepie z podłogami nabyłem wiedzy nie tylko z dziedziny drewna ale również obsługi klienta i wielofunkcyjności (część mnie była za ladą, część w magazynie, część ładowała lub rozładowywała ciężarówkę, część robiła dowózkę, inna część latała z mopem, jeszcze inna odrabiała szkolne zadanie domowe i odbierała pięć telefonów na raz).

Gdy tak opowiadałem o powyższych, jak i wielu innych przykładach (zamieszkanie z Kolumbijczykami, podróż na Alaskę, studia w szkole baletowej czy nauka hiszpańskiego po angielsku w koledżu), mój znajomy zapytał jaki miałem przepis na wdrażanie tych wszystkich zmian. I tu nastąpiło lekkie zaskoczenie, tudzież może nawet rozczarowanie mojego rozmówcy, który chyba spodziewał się bardziej skomplikowanego przepisu. A mój przepis był (i jest) bardzo prosty, wręcz banalny (ale taki chyba powinien być?). Ja się w tych wszystkich sytuacjach znalazłem (czasem ze swojej woli a czasem zostałem popchnięty przez innych) , co ważne – bez wcześniejszego zastanawiania czy podołam czy nie (choć chyba podświadomie wiedziałem, że dam radę). A jak już byłem na głębokiej wodzie (tkwiłem w zmianie) to robiłem wszystko by (wy)pływać jak najdalej od brzegu.

Teraz jak patrzę na to z perspektywy czasu, to wydaje mi się, że jakbym przed każdą zmianą kalkulował czy dam radę i czy w ogóle mam wystarczające umiejętności by ‘wypłynąć na głębokie morze’, jestem pewien, że bym nawet nie spróbował, nie ‘wszedł w zmianę’. Bo przecież nie miałem nawet podstawowych umiejętności i wiedzy z dziedzin, w które wchodziłem.

Postępowałem chyba trochę jak dziecko, które nie ma hamującego go bagażu złych doświadczeń (porażek). Ale tak właśnie należy postępować. W innym wypadku jest wielce prawdopodobne, że w kalkulacjach i analizie ‘za’ i ‘przeciw’, znajdziemy więcej tych drugich.

Tak więc zachęcam wszystkich do spalenia swoich statków przed wejściem na wyspę, którą chcecie zdobyć. Zachęcam do wiary w siebie i w to, że jesteśmy w stanie nauczyć się takich rzeczy, o których nam się nawet nie śniło.. Do dzieła! 

Karol Stefański

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.