Zmiana: U. Kisielewska

Znasz letnie, słoneczne, wczesne poranki? Ten orzeźwiający chłód, który im towarzyszy ? Igrające promienie wschodzącego słońca? Ptaki, które radośnie witają kojące ciepło po chłodnej nocy? … Piękne prawda? Bywa jednak tak, że ktoś innym tuż obok wybrał by wieczną noc o ile dane by było mu wybierać.

Kolejne rano i kolejny raz słońce zaczyna toczyć się po błękitnej tafli nieba. Przeraźliwie jasne, uparcie drążąc promieniami moje powieki, zmusiło mój mózg do powrotu z niebytu. Kolejny raz skazując mnie na tęsknotę za ciemnością nocy, kiedy łzy mogą płynąć bezwstydnie i kiedy mogę zapadać się we własnym cierpieniu.
Kolejny raz pytam – Po co nadszedł?

Czajnik, kubek, kawa, pasta, szczoteczka, pomadka, klucz od domu… telefon – właśnie, zapomniałam telefonu… drzwi, stolik, mam, idę…
Tylko gdzie Ula idziesz tak naprawdę ?
NIE MYŚL ! NIE MYŚL DO CHOLERY! RÓB TO CO NALEŻY! PRZESTAŃ SIĘ ZASTANAWIAĆ! NIE ZNAJDZIESZ ODPOWIEDZI! IDZIESZ I TO WSZYSTKO! ZNASZ DROGĘ! NIE PYTAJ! – karcę siebie w myślach “wrzeszcząc” tak by zagłuszyć pytanie, które już zostało wypowiedziane. ZOBACZ ONI TEŻ WSTAJĄ RANO I PO PROSTU IDĄ. IDĄ I NIE PYTAJĄ CO DZIEŃ O TO SAMO. NIE WPADAJĄ W ROZPACZ TYLKO DLATEGO, ŻE ŻYJĄ!
Więc słucham tego wrzeszczącego JA, zirytowanego do granic wytrzymałości. W następstwie moje myśli snują historie twarzy, które mijam…

Uśmiech działa jak tarcza … pamiętaj.
No dalej, trzy głębokie oddechy, uśmiech i wchodzisz. UŚMIECH…pamiętaj.
Tylko w taki sposób unikniesz pytań, znaczących spojrzeń…pamiętaj
– upomina zirytowane JA.

Klucz, drzwi, prysznic … w końcu przygotowanie do nocy, która mnie schroni, która rozumie ból, czas kiedy mogę odpuścić sama sobie…
jeszcze tylko…
– Dobranoc – szepczę przeczesując delikatnie ręką włosy mojej córki i zapadam się w zieleń najukochańszych oczu, świadomie czerpie ukojenie. W tym właśnie momencie tracą sens wszystkie zadane dotąd pytania. To jest ta chwila, kiedy wiem, że znam każdą odpowiedzi…

Kolejne rano i kolejny raz słońce zaczyna toczyć się po błękitnej tafli nieba. Jego promienie kąpią się w oczach, które okradły niebo z koloru, które wpatrują się we mnie z troską i miłością. Uśmiecham się na myśl, że to już tyle lat minęło a one nie zmieniają swojego wyrazu. Z za drzwi sypialni dociera radosny głos córki “Dzieńdoberek”…

Wiejący wiatr strącił pod moje stopy kilka płatków z pobliskiego drzewa… – “uśmiech…pamiętaj”- odezwało się w mojej głowie. Uśmiech już jest, zostało powiedzieć tylko to, czego już dawno nie robiłam “DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO”

Nie miałam pojęcia co ze mną się dzieje. Nie szukałam pomocy, bo nie wiedziałam, że jej potrzebuję. Z dnia na dzień wszytko straciło sens i zapadłam się w bezsens trwania. DEPRESJA – choroba duszy – być może. Co mnie ratowało? Może ten codzienny spektakl, który odgrywałam z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Kilkanaście miesięcy gdzie nie żyłam a działałam jak automat. Przyszło i poszło.
Zostawiło jednak coś cennego – ZMIANĘ.
Nie żałuję, że mi się przytrafiło, nie żal mi łez i bólu jaki sprawiało mi samo BYCIE w tamtym czasie… Nauczyłam się wiele dzięki temu cierpieniu. Było to destrukcyjne to prawda ale najwidoczniej musiało być, bym mogła inaczej spojrzeć na świat, ludzi, ranki i wieczory, na tych, których kocham i na tych, których tylko mijam, na deszcz i bezchmurne niebo. Bym mogła w końcu powiedzieć, że patrzę i widzę, słucham i słyszę, ZMIENIAM SIĘ dlatego, że POTRZEBUJĘ ZMIAN.

Jutro nadejdzie kolejne rano i kolejny raz słońce zaczynie toczyć się po błękitnej tafli nieba… przyniesie kolejną ZMIANĘ

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.