Kobieta w Meksyku – pamiętnik z podróży

Z pozoru, może się wydawać, że będzie to tekst o niczym. Tematem będzie moja podróż do Meksyku, a dokładniej po co – oprócz odwiedzenia przyjaciół – się tam wybrałam. Mam koleżankę w Mexico City oraz kolegę w Guadalajara, którego poznałam dawno temu, kiedy jeszcze mieszkałam w Szkocji. Zarówno Erica, koleżanka ze stolicy kraju, jak i Enrique z Guadalajary przyjęli mnie na medal. Oprowadzili po najciekawszych zakątkach swoich miast, poili lokalnymi trunkami oraz pokazali miejscowe atrakcje. Nie omieszkali mnie również przedstawić członkom swoich rodzin, co było z ich strony bardzo miłe. Lubię ten brak bariery w kontaktach międzyludzkich, który nie zna granic i nie dzieli na nacje i rasy

Początek czterotygodniowego pobytu w Meksyku mogę zaliczyć do udanych. Nie mniej jednak, głównym powodem mojego wyjazdu w to miejsce była chęć spędzenia czasu z pewną Amerykanką hinduskiego pochodzenia, która mieszkała wtedy w uroczym miasteczku Coatepec, znajdującym się w regionie Veracruz. Shayla, bo tak miała na imię owa kobieta, niestety nie mogła swobodnie chodzić, co było spowodowane niedoczynnością błędnika. To schorzenie było efektem źle przeprowadzonej operacji, o ile dobrze pamiętam. Moim zadaniem była pomoc  Shayli w domowych obowiązkach, takich jak zakupy, sprzątanie oraz przygotowywanie posiłków. 

Już od ponad dwóch lat planowałam ją odwiedzić, ale jak wiadomo, pewne rzeczy, zanim dają się urzeczywistnić, potrzebują czasu. Zanim to się stało, rozmawiałyśmy od czasu do czasu i wszystko wskazywało na to, że jesteśmy prawie jak bratnie dusze!

Na miejscu okazało się, że Shayla praktycznie pomocy nie potrzebuje, bo a – ma od tego gospodynię, b – właśnie się zakochała i to w nikim innym, jak naszym rodaku, który bywał u niej codziennie i pomagał jej w domowych obowiązkach. Szybko zrozumiałam, że stanę się przysłowiowym piątym kołem u wozu, choć starałam się o tej sytuacji tak nie myśleć. Dwie kobiety w podobnym wieku oraz przystojny facet pod jednym dachem – to nie do końca idealna kombinacja. A już z pewnością niekorzystna dla niepewnej siebie partnerki tegoż mężczyzny. Akurat jeśli chodzi o brak pewności, nie mam tutaj zamiaru nikomu niczego zarzucać. Nie jedna kobieta w sytuacji, której znajdowała się Shayli nie byłaby w stanie być kwintesencją kobiecej siły i uroku. Przecież choroba i związane z nią poważne dolegliwości nie podlegają negocjacjom. Człowiek się czuje niepełny, żeby nie powiedzieć, gorszy od innych, tych zdrowych. 

Postanowiłam więc, jak to ja, wykorzystać to, co miałam. Urocze miasteczko, opanowany język hiszpański oraz chęć poznawania lokalnej kultury. 

Na początku nie obyło się bez minidramatu. Mianowicie chodziło o szorty lub mini spódniczki. W Meksyku, jak wiadomo, bywa gorąco, a ja w tamtych czasach mieszkałam w Anglii i jeśli już jechałam do ‘ciepłych krajów’, to właśnie po to, aby się ‘rozebrać’. Nałożyłam więc moją ulubioną spódniczkę pierwszego, wyjściowego dnia i się zaczęło… Klaksony, okrzyki i śmiechy. Co najmniej niekomfortowe uczucie, którego dane mi było jeszcze potem doświadczyć w innych zakątkach świata i do którego w końcu się przyzwyczaiłam. Aczkolwiek, dopóty, dopóki kultura nie zabrania, noszę się na swoich warunkach. Nie wiem, czy jest to spowodowane tym, że lubię swoje nogi i ciepło, czy nieodparta chęć zademonstrowania mojej kobiecości, w jakby nie patrzeć, macho krajach. 

Tak czy inaczej, po paru dniach okrzyków i nacisków Shayli na odzienie się w pożyczone mi przez nią legginsy postawiłam na swoim i paradowałam po miasteczku w  stroju letnim. Oczywiście zachowując przy tym granice rozsądku… 

Coatepec okazało się miasteczkiem niezwykle sielankowym i było mi tam, jak na pierwszą tego typu wyprawę, dość dobrze. Kiedy po niespełna trzech tygodniach wyjeżdżałam z powrotem do stolicy kraju, żegnałam się dobrodusznie z miejscowym krawcem, koleżankami Shayli, a właścicielka sklepu z materiałami w centrum miasteczka podarowała mi spontanicznie swoją ulubioną apaszkę w białe i czerwone róże. 

“Ma dwadzieścia lat” – powiedziała. 

Czy jest coś piękniejszego w podróżach niż spotkania z ludźmi? Dla mnie chyba nie. No, może noszenie szortów w ciepłych krajach bez kwestionowania swojej kobiecości jest luksusem, z którego nie każdy z nas zdaje sobie sprawę. 

Od Shayli czasem dostaję lajka na Facebooku, a apaszkę w meksykańskie róże nosi obecnia moja mama…

 

Avatar
Małgorzata Ruszkowska

1. Spotkaj się ze mną, jeśli od dawna przysięgasz sobie, że nauczysz się angielskiego, ale zawsze Ci coś wypada, a poza ‘wstydzisz się’ że jak zaczniesz mówić, to wszyscy będą się dziwnie patrzeć. Skontaktuj się ze mną również, gdy właśnie zaczynasz nowe życie w obcym kraju i nie możesz się w nim zaadoptować, bądź znasz kogoś, kto jest w tej sytuacji.  2. Kim jestem i co robię? Jestem certyfikowanym nauczycielem angielskiego i coachem. Poza tym, nałogowym podróżnikiem i obywatelem świata. Po 16-stu latach spędzonych na trzech kontynentach, zdecydowałam się powrócić do Polski. Prowadzę innowacyjną działalność mentoringu pod nazwą  Wkrótce zamierzam też prowadzić wyprawy podróżnicze pod znakiem tańca i nawiązywania relacji.  3. Dlaczego tu jestem? Jestem zapaloną idealistką. Wierzę, że poprzez odpowiednią edukację i pracę nad sobą sprawiamy że świat staje się lepszym miejscem. Kiedy zmieniamy się my, zmienia się świat wokół nas.  4. Z czego jestem dumna w moim życiu: Z tego, że potrafię zacząć nowe życie w każdym miejscu na ziemi, a także z moich samotnych podróży w nieznane. Z tego, że mam wielu przyjaciół na całym świecie, i słowo 'przyjaciel’ nie jest tutaj przesadzone. 5. Moje słabości: Czasem zanadto przywiązuję się do ludzi. 6. Mój sprawdzony sposób na zły humor: Taniec, muzyka, ruch lub po prostu rozmowa z przyjacielem. 7. Największa zmiana w moim życiu:  Zostawienie ‘wszystkiego’ i wyjazd na 3 miesiące na Madagaskar. Druga ważna zmiana to zamieszkanie w Warszawie po 16 latach pobytu poza Polską w 9-ciu różnych krajach. 

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.