Lepiej być miłym czy prawdziwym?

Nie dalej jak wczoraj byliśmy z dziećmi u lekarza. Sytuacja jak to zwykle bywa, kto był, ten zapewne  wie. Przychodzimy, pytamy kto z państwa ostatni i czekamy. Rozmawiamy, trochę się śmiejemy. No dobrze, bardzo się śmialiśmy, szczególnie dzieci, które odkryły filtr zniekształcający obraz w moim telefonie. Nagle łup! Jakby ktoś uderzył czymś ciężkim o ścianę. Potem płacz dziecka. Patrzymy na siebie ze zdziwieniem, bo przecież nie wiemy, co się stało. A to gabinet lekarski przecież jest. Po jeszcze dłuższej chwili z płaczem wybiega z gabinetu około 6-letnia dziewczynka, a za nią jej babcia (mama została w środku). “Wróć proszę, Zosiu” – mówi. “Nie, nie nie!” – krzyczy dziewczynka – “nie wrócę”. Po dłuższych negocjacjach, Zosia wykrzyczała, że i owszem wejdzie z powrotem, ale nie powie do widzenia, i już! Babcia chwilę została na korytarzu i przepraszająco wyjaśniła, że to zachowanie było efektem prośby pani doktor, żeby Zosia nie jadła przez jakiś czas słodyczy.

Zastanawiałem się jakiś czas nad tą sytuacją i przypomniało mi się kiedyś zasłyszane pytanie, czy lepiej być miłym, czy też prawdziwym. Ja zostałem wychowany w przekonaniu, że chyba jednak miłym…  Oczywiście nie jest to opcja zero-jedynkowa, a raczej kontinuum ze wszystkimi odcieniami szarości. Dopóki nie usłyszałem tego pytania, myślałem, że taki po prostu jestem. Ale od pewnego czasu mam przeczucie, że zostałem tak ukształtowany jako dziecko. Może nie ja sam? Może wielu, a nawet większość z nas została poddana takiemu wpływowi? To chyba się nazywa wychowanie. Tylko w jakim celu, po co sobie to robimy? To pewnie kwestia indywidualna. Na przykład, grzeczne dziecko (miłe) nie sprawia kłopotów wychowawczych, nie przynosi wstydu i jest w znacznym stopniu przewidywalne. A niegrzeczne, cóż… Każdy pewnie był w takiej sytuacji. Nie chcę utożsamiać bycia niegrzecznym z byciem prawdziwym, jednakże czasami tak może się zdarzyć.

Z grzecznych dzieci wyrastają grzeczni dorośli. Któż to jest, taki typ człowieka? Najkrócej rzecz ujmując to takie osoby, a może precyzyjniej, taki typ zachowania, który szanuje powszechne normy społeczne. Co ważniejsze, stawia je ponad swoją prawdziwą naturą, PONAD WŁASNYMI POTRZEBAMI. Oczywiście warto tutaj przyjąć założenie, że nie krzywdzimy innych, zaspokajając własne potrzeby. Tu niestety granica jest dość płynna. Z pewnością jest tak, że nie wszyscy będą zadowoleni z naszych decyzji. Tylko – i tu powraca wątek główny – czy podejmujemy je po to, żeby zadowolić innych? Jeśli tak, to odpowiedź jest prosta, jeśli zaś nie, to potrzebujemy znaleźć sposób, jak znieść ich niezadowolenie. Mogą próbować wywierania wpływu, a nawet manipulacji, abyśmy ustąpili.

Przypuszczam, że wielu z nas nie zna własnych potrzeb i nie za bardzo wie, jak je sobie uświadomić. Po kilkudziesięciu latach „wychowania”, najpierw przez rodziców, potem przez szkołę i szefów, mogliśmy w dużej mierze zatracić umiejętność identyfikacji potrzeb. Czujemy, że coś jest nie tak, że pojawia się dyskomfort i brak życiowej satysfakcji. Ale trudno znaleźć przyczynę. Jednak kiedy ją już znajdziemy, nierzadko, mimo wszystko, wybieramy opcję bycia miłym. No bo po co się konfrontować. Ja jakoś wytrzymam, dam radę, tylko żeby to się już skończyło. Żeby tylko poczuć ulgę.

A potem przychodzi „zapłata” w jednej z „walut społecznych”, czyli akceptacji. Zachowujesz się tak, to masz moją akceptację, inaczej – o, to już ją wycofuję. I znów pojawia się dyskomfort. Jak zatem wyrwać się z tej matni? Każdy oczywiście powinien szukać własnego sposobu. Punktem wyjścia jest jednak świadomość, że CHCĘ TO ZROBIĆ, CHCĘ BYĆ PRAWDZIWA/Y. Kiedy już to wiemy, warto w każdej sytuacji, kiedy czujemy ten rodzaj dyskomfortu, zadać sobie pytanie: Jakie moje potrzeby są teraz pogwałcone? A w ostatnim kroku podjąć decyzję, czy chcę coś zrobić, żeby je zaspokoić, czy akurat w tej sytuacji ustąpię.

Niezwykle przyjemne emocje związane z powrotem do siebie, do bycia sobą, szacunku do siebie, z pewnością zrekompensują chwilowy dyskomfort braku akceptacji.

Życzę małej Zosi, żeby potrafiła przekuć tę energię sprzeciwu na własny rozwój z dużą świadomością potrzeb. 

Avatar
Rafał Nykiel, Coach ICC

Kim jestem i co robię: Jestem coachem i trenerem (International Coaching Community) w obszarze własnego życia, twórcą. Jeszcze nie w pełni świadomym, ale ciągle nad tym pracującym. Jako coach i trener, tworzę możliwie przyjazne warunki do wprowadzania zmian dla moich klientów i uczestników szkoleń. Na co dzień spełniam się jako mąż i ojciec. Dlaczego tu jestem?  Mam ambiwalentny stosunek do zmian, jednocześnie ich pragnąc i w jakimś stopniu unikając. To fascynujący proces, w którym każdy z nas jest permanentnie zanurzony. Dlatego jestem w tym miejscu. To jeszcze jeden sposób na oswajanie tego co nieuniknione, czyli zmiany. Ponieważ na co dzień, zawodowo stykam się z różnego rodzaju transformacjami, to miejsce jest doskonałe do podzielenia się własnymi obserwacjami. Z czego jestem dumny w moim życiu: Dumny jestem z tego, ile zmian wprowadziłem w swoim życiu, mimo początkowych obaw, ale też, z ilu z nich zrezygnowałem, mimo ich pierwotnej atrakcyjności. Moje słabości: Największą słabością jest chyba czasowa skłonność do dryfowania przez życie, ale z drugiej strony jakże przyjemną. Mój sprawdzony sposób na zły nastrój: Koncentracja na tu i teraz. Nie odkryłem jak na razie nic skuteczniejszego. Największa zmiana w moim życiu: Są dwie największe zmiany w moim życiu, które nastąpiły w 2006 i 2008 roku, jedna ma na imię Maria, a druga Rozalia. Uczą mnie na co dzień bardzo wielu pożytecznych rzeczy.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.