Oddaj, to mój kolega!

Od kilku lat obserwuję wśród dzieci pewne zjawisko, które jeszcze jakiś czas temu pojawiało się sporadycznie. Chodzi o dziecięce „przyjaźnie” – chociaż wydaje mi się, że to słowo jest w tym przypadku nadużyciem.

Przechodząc obok małych dzieci bawiących się w piaskownicy, możemy stać się świadkami kłótni o zabawki. Dzieci często sięgają po interesującą je zabawkę, nie biorąc pod uwagę faktu, iż należy ona do kogoś innego. Właściciel, gdy to zauważy, zabiera zabawkę koledze, mówiąc: „oddaj, to moja lalka, samochodzik, wiaderko”.

Podobny mechanizm obserwuję wśród uczniów już od najmłodszych klas szkoły podstawowej. Dzieci szukają przyjaciół, ale od początku dążą do zdobycia jednego jedynego przyjaciela. Kolega czy koleżanka to za mało, nie docenia się ich, nie zwraca na nich większej uwagi, chyba że są potencjalnymi przyjaciółmi. Dzieci chcą posiadać takiego przyjaciela w podobny sposób, w jaki posiada się wspomniane wcześniej zabawki.

W relacjach międzyludzkich niezbędna jest wolność. Poszukujące relacji dzieci ograniczają ją, wymagając od drugiej osoby, aby została przyjacielem na wyłączność. Tylko z tą jedną osobą można spędzać czas, spotykać się po lekcjach, iść w parze na wycieczce… Niejednokrotnie przebywanie z innymi traktowane jest jak zdrada, a w konsekwencji relacja zostaje zerwana. A przecież nikt z nas nie lubi, gdy ktoś mu rozkazuje, a jeśli dodatkowo dotyczy to relacji międzyludzkich, to pojawia się duży problem.

Jedno z dzieci może stać się tzw. tyranem, rządzić drugą osobą, decydować o jej sposobie spędzania wolnego czasu, ubiorze, rodzaju słuchanej muzyki. Drugie z dzieci może nie mieć odwagi się przeciwstawić. Jego rola w relacji sprowadza się do słuchania poleceń, ale przynajmniej nie jest samo, ma z kim siedzieć w ławce czy pójść na obiad. Może stać się „człowiekiem na posyłki”, ale wydaje mu się, że to lepsze niż samotność.

Może się zdarzyć także inaczej. Dwoje dzieci, tzw. przyjaciół, spędza ze sobą cały czas, zawsze razem siedzą w ławce, wykonują prace grupowe, odwiedzają się po szkole… Oboje są zadowoleni z relacji i mają w niej taką samą rolę. Jednak mogą być zamknięci na kogokolwiek z zewnątrz. Kolega czy koleżanka z klasy to po prostu obca osoba – nie czują potrzeby, aby się z nimi kontaktować czy spędzać czas. I nagle cała klasa składa się z dwuosobowych (lub rzadziej trzyosobowych) zespołów, które nie potrafią współpracować, brakuje między nimi integracji. Kłótnia w którejkolwiek parze przyjaciół zakłóca „porządek” w klasie, ponieważ rozbita para rozbija inną parę, bo jak tu nagle być samemu. No właśnie: ci, którzy już mają przyjaciela nie interesują się, czy wszyscy czują się dobrze, czy może nie ma wśród nich kogoś, kto został bez pary.

Są to dość skrajne przykłady, jednak coraz częściej spotykane. Mam wrażenie, że w takich sytuacjach dziecko swoją wartość uzależnia od „posiadania” drugiego człowieka. Jeśli mam przyjaciela, to znaczy że jestem wartościowym człowiekiem, że jestem dobry, lubiany, szczęśliwy… A jeśli go nie mam – jestem bezwartościowy.

Czy rodzic lub inny dorosły ma jakikolwiek wpływ na tę sytuację? Myślę, że ma i to z kilku powodów. Po pierwsze, właśnie w domu, i to przez pierwsze lata życia, rodzice wywierają ogromny wpływ na kształtowanie się samooceny dziecka. To czas na pokazywanie mu, że jest wartościowym człowiekiem, nie ze względu na wygląd czy ilość zabawek, ale ze względu na to, jakie jest. Porównywanie go do innych dzieci może sprawić, że dziecko będzie się czuło nieakceptowane i może zacząć próbować upodabniać się do innych – w konsekwencji będzie skupione na naśladowaniu kogoś innego, a nie na rozwoju własnej osobowości.

Po drugie, rodzice mogą rozmawiać z dziećmi na temat relacji. Opowiadać o swoich znajomych, o tym, że w większej grupie może być więcej radości niż w kontakcie tylko dwóch osób. Trzeba dążyć do tego, by dziecko było otwarte na drugiego człowieka, by nie oceniało przez pryzmat wyglądu, by było wrażliwe na potrzeby swoje i innych, by miało odwagę podejmowania nowych wyzwań.

Rodzice – czasem świadomie, a czasem nie – utrudniają relacje dziecka z rówieśnikami. Są tacy, którym bardzo zależy na obrazie dziecka w oczach innych dorosłych. Starają się wychować je tak, żeby kolegowało się z dziećmi nie mającymi kolegów w klasie. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie należy uczyć dziecka empatii, bo należy, ale nie można wyznaczać mu zadań związanych z byciem czyimś kolegą lub przyjacielem. Kiedy ciągle dopytujemy nie tylko o to, jak minął mu dzień, ale także o dzień kolegi, o to, kto koledze dokuczył, a kto pomógł itd., stawiamy swoje dziecko w roli opiekuna i adwokata. Nie możemy wymagać od własnego dziecka, aby kolegowało się z kimś tylko dlatego, że ten ktoś jest mniej lubiany. Może to stawiać nasze dziecko w trudnej sytuacji, a poza tym będzie ono czuło sztuczność takiej relacji.

Są także rodzice, którzy zabiegają o przyjaciół dla swojego dziecka z tzw. wyższej półki. Szybko robią rozeznanie, kto pochodzi z jakiej rodziny, czy zapowiada się na dobrego ucznia, czy kolegowanie się z nim może przynieść dziecku jakieś dodatkowe korzyści. Sposobów, aby zjednać znajomych dla dziecka, jest wiele. Wszelkie spotkania pozaszkolne, także obu rodzin, atrakcyjne gadżety dla kolegi, wspólnie zajęcia dodatkowe poza szkołą, wyjazdy itp. Dobrze, jeśli okaże się, że dzieci mimo przyjaźni są otwarte na innych i dopuszczają do siebie pozostałych, ale czasami kończy się to na hermetycznej grupce dwóch-trzech osób.

Pozwólmy dzieciom, aby same wybierały sobie przyjaciół. Rozmawiajmy z nimi na temat relacji, w których się znajdują, zwłaszcza jeśli któreś nas niepokoją. Podkreślajmy znaczenie wolności, otwartości na drugiego człowieka, wartości każdego bez względu na grupę posiadanych kolegów i przyjaciół. Może warto zastanowić się także nad samym znaczeniem słów „kolega” i „przyjaciel”… Przyjaźń to wspaniała sprawa, ale wymaga też dużo wysiłku, trzeba nauczyć się tego, jak być dobrym przyjacielem i nie zrażać się, gdy przyjdą trudności. I tego także należy uczyć dzieci, aby drobne nieporozumienia nie skreślały ich znajomości.

Nie możemy nikomu narzucać przyjaźni, możemy natomiast do niej zapraszać. Przyjaźń w przeciwieństwie do miłości nie zdarza się od pierwszego wejrzenia, zwykle rośnie powoli i dostrzegamy ją dopiero po jakimś czasie.

Myślę, że w wieku kilku lat lepiej skupić się na relacji koleżeństwa, zdobywaniu umiejętności funkcjonowania w grupie, pracy w zespole, wspólnej zabawy, a kto wie – może z czasem część z relacji koleżeńskich przekształci się w przyjaźń.

Avatar
Marta Samorajczyk

Kim jestem i co robię: Jestem osobą, która lubi pracę z ludźmi. Pracuję w szkole na stanowisku psychologa oraz w przedszkolu jako terapeuta integracji sensorycznej. Dlaczego tu jestem? Jestem tu, ponieważ jest to dla mnie wyzwanie – chcę się z nim zmierzyć. Mam nadzieję, że dzięki temu portalowi będę potrafiła patrzeć na świat z wielu różnych perspektyw. Będę starała się zwrócić uwagę na problemy ważne dla młodzieży, pomagać w znajdowaniu sposobów, miejsc czy osób, dzięki którym życie nastolatka będzie choćby odrobinę łatwiejsze. Z czego jestem dumna w moim życiu: Jestem dumna z tego, że jestem kim jestem, że mam od lat tych samych wspaniałych przyjaciół wokół siebie, na których zawsze mogę liczyć. Moje słabości: Moją największą słabością jest niezdecydowanie, trudności z podejmowaniem decyzji, a poza tym kawa. Mój sprawdzony sposób na zły nastrój: Mój sprawdzony sposób na poprawę humoru to długie rozmowy z przyjaciółmi, niezależnie od pory dnia czy nocy. Największa zmiana w moim życiu: Chyba nie wydarzyło się nic takiego w moim życiu, co mogłabym nazwać największą zmianą. Na pewno ważną zmianą było znalezienie pierwszej pracy – zmiana trybu życia, nowe wyzwania, obowiązki i doświadczenia.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.