Przejdź do treści

Zmiany w Życiu

Strona główna » Taniec "biorę-daję" Jacek Walkiewicz

Taniec "biorę-daję" Jacek Walkiewicz

Czego się boimy w zmianie? Co jest w niej najtrudniejsze i dlaczego? Jak bardzo nasz naturalny stan odbiega od tego, co doświadczamy na co dzień? O tym wszystkim czytelnikom “Zmian w Życiu” opowiada Jacek Walkiewicz, jeden z najbardziej cenionych polskich mówców i trenerów.

Byłam ostatnio na Twojej konferencji „Pełna MOC”. 1200 osób, różny przedział wiekowy. Jak myślisz, czego ludzie szukają? Po co przychodzą na Twoje spotkania?

Pewnie tego, jak ustosunkować się do zmian, które zachodzą w świecie. Zmiany na poziomie molekularnym są niewidoczne, ale te, które my odczuwamy w rzeczywistym świecie, dzisiaj docierają do nas chyba bardziej. Wymuszają na nas reakcje, musimy się do nich ustosunkowywać. Wszystko przechodzi różne przeobrażenia: zabudowa, estetyka, design, poprzez sferę geopolityczną, technikę, która wymusza na nas reakcję i konieczność dostosowania się na każdym kroku i nie ma już znaczenia, czy ktoś ma 80 lat. Niedługo pewnie korzystanie z tradycyjnej bankowości będzie niemożliwe i w związku z tym nawet 80-latek nie będzie mógł powiedzieć „ja taki już jestem, tak się nauczyłem i tak będę robił”. Widzę to po tacie, który ma 82 lata, profil na Facebooku i jest w stanie napisać maila. Mądrzy ludzie mówili, że XXI wiek będzie wiekiem przejścia do stanu bardziej duchowego i te wszystkie prognozy o zmianie, która miała nastąpić w ramach końca świata dotyczyły chyba właśnie tego. Świat, który znaliśmy, przestał już być dla nas wystarczający i zaspokajać nasze potrzeby. W związku z tym wydaje mi się, że ludzie szukają odpowiedzi na pytanie o to, jak się w tym wszystkim odnaleźć. A każdy ma jakąś swoją osobistą historię, w której chce się odnaleźć. Gdzieś tam tkwi w nas potrzeba uzyskania kierunku, drogowskazu. Takiego miejsca na mapie życia, żeby ktoś coś powiedział, doradził. Kiedyś to było naturalne, wynikało z relacji plemiennych, czerpało się od tych, którzy byli nauczycielami. Świat był też przewidywalny bardziej z pokolenia na pokolenie. Syn krawca był raczej krawcem, syn rolnika zostawał rolnikiem. Można było sobie wyobrazić, że zostawiamy ziemię i jeszcze nasze pra prawnuki będą ją uprawiały. A dzisiaj zupełnie nie wiadomo, co będzie za rok. W związku z tym potrzebujemy jakichś punktów odniesienia, które jak latarnia morska oświecą kawałek świata i pokażą, czy płyniemy w dobrą stronę.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Uważasz się za taką latarnię? Ludzie mówią, że zmieniasz ich świat?

Ja świata nie zmieniam, on zmienia się sam i ludzie też. Może rzeczywiście jest tak, że mówiąc o swoim życiu pokazuję jakiś sposób, pewną perspektywę, której oni nie znają. Spotkanie „Pełna MOC” zacząłem od tego, że – jak mówił Wojtek Eichelberger – sprzedaję wodę nad brzegiem rzeki, bo pokazuję ludziom to, co jest w zasięgu ręki. Oni sami tej rzeki nie widzą, więc jeśli się ją trochę oświetli i pokaże, że jest tutaj, to z niej zaczerpną i będą mówili, że zmieniłem ich życie.

Ty sam dokonałeś wielu zmian w swoim życiu. W swojej książce „Pełna MOC życia” opisujesz zmiany zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Czy łatwość dokonywania zmian towarzyszyła Ci od zawsze? A może to nie łatwość, tylko potrzeba wewnętrzna?

Zawsze miałem świadomość tego, czy jestem tam, gdzie powinienem być. Czułem, że nie jestem, co nie znaczy, że nie zrobiłem pewnych rzeczy, które były w zgodzie ze mną. Tak było ze zmianami w życiu osobistym i zawodowym. Czułem, że jeśli czegoś nie zmienię to mnie będzie coraz mniej w tym moim życiu, że będzie to takie życie z drugiej ręki. Ktoś powiedział, że jest dobrze, ja to przyjąłem, ale wiedziałem, że to nie jest moje. To była tylko kwestia tego, na ile byłem gotów zmienić to w danym momencie. Na weterynarię poszedłem, chociaż zupełnie nie była w zgodzie ze mną, ale gdyby nie weterynaria nie zostałbym psychologiem, bo mogłem się przenieść, a zdanie egzaminu wstępnego było w tamtych czasach tak samo trudne, jak obecnie – wymagało bardzo dobrej znajomości polskiego i historii. Ja byłem w klasie biologiczno-chemicznej i polski i historia w ogóle nie były moimi przedmiotami. Tak naprawdę czułem się humanistą, ale tą drogą bym pewnie nie dotarł, bo byli zdolniejsi. Można zatem z perspektywy czasu powiedzieć, że w słabości siła. Pani od polskiego powiedziała mi przed maturą, że mogę pisać tylko proste zdania – podmiot, orzeczenie, dopełnienie – inaczej nie zdam. A po latach napisałem książkę, która jest dobrze odbierana. Nie wiem, czy jest pisana piękną polszczyzną, ale jest w niej pewna zawartość duchowa.

W wieku 17 lat trudno dokonywać wyborów na całe życie. Dzisiaj młodzież w gimnazjum czy liceum też ma poczucie, że musi decydować o całym życiu. Sytuacja Twojego życia i – nie ukrywam – mojego jak również wielu innych pokazuje, że można zmieniać zawód, można robić dziesięć innych rzeczy niż te, które planowało się wcześniej.

W zasadzie już test 6-klasisty definiuje ich przyszłość, decyduje o tym, do jakiego gimnazjum pójdą. To jest chyba jedno z takich największych nieporozumień, że oczekuje się, programuje, wręcz hoduje się te dzieci, tych młodych ludzi. To trochę tak, jak się hoduje kurczaki. Mają dojrzeć w 6 tygodni i być w pewnej normie, czyli spełniać oczekiwania. Momentem, kiedy to wszystko się rozpada i dochodzi do rozczarowania jest koniec studiów. To chwila, w której człowiek widzi, że przeszedł jakąś drogę, która doprowadziła go do punktu w którym jest i nie wie, gdzie iść dalej. Kiedyś było to bardziej oczywiste, że skończenie jakiegoś działu na politechnice wiązało się z rozpoczęciem pracy w fabryce Ursus w roli, której się nauczyliśmy. Dzisiaj nie ma przełożenia na nic.

Myślę, że mamy problem z mówieniem słów „nie wiem”. Nie potrafimy przyznać się, że czegoś nie wiemy, a udając doprowadzamy do wielu problemów. W rezultacie prowadzi to do niestety dość powszechnej nijakości wokół nas.

Każdy chciałby odnieść sukces. Cokolwiek by on nie oznaczał. Dzisiaj każda firma jest profesjonalna, każda obsługa klienta jest profesjonalna. Człowiek chciałby więc osiągnąć sukces, przesunąć się do tej wyższej grupy, więc nie może się przyznać, że czegoś nie wie, bo zostanie to odebrane jako słabość. To taki fetysz pierwszego miejsca, spektakularnego zwycięstwa. Szybkiego i takiego, które wyniesie nas wysoko. Koszty nie są istotne. Każdy chce sukcesu, ale w którymś momencie wszystko się kończy. Człowiek rozbija się o ścianę swoich możliwości. Nie wiem, czy możemy nad tym zapanować, przystanąć i zastanowić się, czy na pewno płyniemy dobrą rzeką, skoro inni płyną bardziej wartkim strumieniem z łagodniejszymi zakrętami. Wojtek Eichelberger mówi o zmierzeniu się z iluzją. A taką iluzją jest myślenie, że skończę prawo i będę prawnikiem, zrobię medycynę i będę szanowanym lekarzem. A potem jako dorosły człowiek wszystko możemy zacząć od nowa. Może ten moment, ten egzamin dojrzałości zdajemy właśnie wtedy, kiedy musimy się zmierzyć z zamknięciem tego długiego etapu, który nas doprowadził do punktu, w którym dopiero rozglądamy się, gdzie iść.

Czyli takie poczucie akceptacji danej sytuacji jest ważne.

Wydaje mi się, że przy zmianie jest w ogóle podstawowe. Przyjęło się, że zmieniamy coś, bo jest złe, prawda? Ja nie lubię takiego podejścia. Teraz rozwój osobisty stał się fetyszem, wszyscy się rozwijają i wygląda to trochę tak, jakby się nie rozwijali normalnie. Tak, że jakby ktoś nie powiedział „rozwijam się”, to by się nie rozwinął. Wszyscy chcą przyspieszyć pewne procesy na wszelkie sposoby. Tu szkolenie, tam szkolenie, coraz bardziej abstrakcyjne. I ten kurczak, co miał się rozwinąć w 3 miesiące, rozwija się sztucznie w 6 tygodni. A jakby się dało w 2 tygodnie tego kurczaka wyhodować, to byłby hodowany w 2 tygodnie. Ludzie przestali przechodzić z punktu A do punktu B, a zaczęli przebiegać. Konstrukcja duchowa nie zawsze wytrzymuje tak szybką zmianę. Kiedy szybko rośniesz masz problem z kolanami. Z psychiką jest tak samo – rusztowanie może szwankować. Takie postacie, jak młodzi milionerzy, nie nadążają za tym emocjonalnie. Widać zatem, że zmiany odbywają się naturalnie, ale my staramy się je przyspieszyć. Bycie o krok do przodu ma sens, ale bycie o 50 kroków do przodu jest niebezpieczne. Pewne rzeczy dzieją się wtedy, kiedy dziać się mają. Motyl wychodzi z kokonu wtedy, kiedy może rozerwać go skrzydłami. Dopiero po rozerwaniu kokonu może rozłożyć skrzydła i odlecieć. To naturalny proces, gdybyśmy mu ten kokon przecięli to byłby kaleką, nie będzie latał. Czasami rodzice spełniają funkcję takiego rozcinacza. Starają się pomóc na siłę, ułożyć życie dziecku. Przeciwstawienie się najbliższym i najważniejszym dla nas osobom jest bardzo trudne. Oni kształtują nas przez całe lata i chwila, kiedy syn oświadcza ojcu prawnikowi, że nie wybiera się na prawo, jest bolesna.

Oczekiwania to właśnie jeden z elementów, który przeszkadza w dokonywaniu zmian, bo o sobie myślimy dopiero na końcu. Zastanawiamy się, co to znaczy dla rodziców, partnerów, dzieci, co oni powiedzą, nie zastanawiamy się natomiast czy jest nam dobrze we własnej skórze.

Ja myślę, że w ogóle nie uczymy się tego myślenia o sobie. Mamy 10 lat i raczej słyszymy po prostu „zrób tak, zrób inaczej”. To też trudne w wychowaniu, żeby z jednej strony dawać coraz większą autonomię, z drugiej nieustannie to kontrolować. Człowiek musi do pewnych rzeczy dochodzić sam. Pewnie, ktoś może sobie wziąć kredyt na 50 tysięcy i kupić zegarek, który będzie symbolem pewnej pozycji, statusu, awansu społecznego. Ale czy ten zakup na kredyt będzie oznaczał, że ten awans jest naturalny? Kiedyś o statusie wojownika świadczył jego koń i zbroja. Im bardziej był doświadczony, im więcej umiejętności posiadał, im lepiej radził sobie ze strachem, tym lepszego miał konia i zbroję. Jedno wynikało z drugiego. Dzisiaj to się zmieniło. Jeżeli ktoś chce przeskoczyć pewną fazę życia następuje pewna zubożenie. Jeśli ktoś, kto nigdy nie mieszkał pod namiotem, przez całe życie wyłącznie w 5-gwiazdkowych hotelach, to czegoś mu potem brakuje. Dobrze jest, kiedy występuje harmonia. Kiedy idzie się przez tę górę życia to trzeba zbierać to, co w danym momencie tam rośnie. Wtedy nie dochodzi się do tego, co nam się wydaje skarbem, za szybko i mamy świadomość, że satysfakcja płynie z wysiłku, że wysiłek musi towarzyszyć zmianie.

Kiedy o tym mówisz to myślę o problemie poczucia własnej tożsamości, bo te przebieranki nie są tylko na poziomie zegarka, ale panujący sponsoring czy sztuczne awanse pokazują utratę własnej świadomości. Dziewczyna nakładając drogą kurtkę czy inny gadżet myśli, że jest kimś innym, lepszym, że sztuczny awans daje lepszy wpis w CV, a tak naprawdę nie ma w tym nic oprócz pustej iluzji.

Żyjemy w świecie marketingu i to, co nas fascynuje, to pewien wykreowany świat zewnętrzny. Kiedy patrzymy na produkty, z których korzystamy, nie mamy raczej świadomości pracy włożonej w ich skonstruowanie, tysięcy ludzi, którzy przyczynili się do wymyślenia podzespołów, udoskonalenia, zbudowania choćby telefonu komórkowego. Przyjmujemy wszystko bezrefleksyjnie.

Czyli nie mamy dystansu, respektu do posiadania tej rzeczy, świadomości, że używając tego też trzeba coś włożyć, coś dać od siebie, a nie tylko mieć.

Nie mamy świadomości takiego przepływu „biorę-daję”. Mówi się, że 80% tego, co ekosystem produkuje, jest oddawane tym, którzy w nim żyją. Czyli pszczoła pracuje, 20% jej wysiłku służy temu, żeby przeżyła, żeby się rozmnożyła, 80% zostaje dla innych , bo przecież też na przykład zapyla. Wszystko dookoła jest pomyślane tak, że taniec „biorę-daję” się sprawdza. My natomiast gdzieś zgubiliśmy tę świadomości i po prostu bierzemy więcej i więcej, jakby mając poczucie, że posiadając pewne rzeczy podniesiemy swoją wartość. W ten sposób odchodzimy od tego, co jest w zgodzie z nami, bo jak człowiek nawiesza na sobie tych wszystkich gadżetów, to przestaje widzieć siebie samego takim, jakim jest. To tak, jak w tej bajce „Król jest nagi” – nawet ci, którzy na niego patrzą, mówią „wow, fantastyczne, niezwykłe”, a tak naprawdę powinni powiedzieć: „jesteś w kryzysie, zobacz, do czego cię to doprowadziło”. Największy problem to powiedzieć komuś, kto się wspina po szczeblach kariery i zarabia coraz więcej: „stary, zatrzymaj się, bo przestajesz być sobą, stajesz się kimś innym”. Ale czasem trzeba, bo człowiek zaczyna wtedy rozumieć, że wszystko co robi wpływa na to, kim się staje, że kupno czerwonego ferrari nie jest tylko kupnem czerwonego ferrari, że przez nie możemy stać się inną osobą, inaczej patrzeć na świat i być inaczej odbieranym.

Jacku, jaka była Twoja największa zmiana w życiu?

Największą było zaakceptowanie faktu, że pewne rzeczy dzieją się obok mnie i tylko ode mnie zależy, jak do tego podejdę. To był moment, w którym nauczyłem się akceptować rzeczywistość i się jej przyglądać. Wyszedłem ze stanu ciągłego oceniania co jest dobre, a co złe, przyjąłem postawę człowieka zdziwionego i ciekawego, co będzie dalej, zamiast człowieka wkurzonego i krytykującego, że tak nie może być. To przeniosło się na wszystkie aspekty mojego życia i dało mi komfort, jakiego nie miałem wcześniej. W którymś momencie odkryłem, że prawdziwe szczęście to chcieć to, co się ma. Dotykamy go wtedy, kiedy umiemy przyjąć, że wszystko dookoła nas jest właściwe, jest wynikiem tego, co robiliśmy wcześniej, że to są konsekwencje naszych decyzji. Przez lata żyjemy w świadomości, że coś jest inaczej niż miało, że musimy być tacy albo inni. Też tak uważałem. A szczęście jest wtedy, kiedy potrafimy sobie powiedzieć, że stan wyjściowy, który mamy, jest właściwy. Obserwując życie mogę też powiedzieć, że czasami trzeba dojść do samego dna. Nie po to, żeby się odbić, ale po to, żeby zobaczyć taką wąską szczelinkę – przejście do innego świata. Aby coś zmienić trzeba pozwolić sobie na ogromny dyskomfort. Trzeba sobie pozwolić na zatrzymanie. Statek, który płynie do przodu czasem musi zatrzymać śruby, czyli stanąć, i potem kręcić nimi w inną stronę, by skręcić. Zmiana w biegu nie jest prosta. Zmiana to przecież jakieś rozstanie ze swoją tożsamością lub jej częścią i zrobienie miejsca na nową, której jeszcze nie znamy, którą musimy dopiero zdobyć. Czyli musimy po drodze przejść przez fazę, w której nie mamy żadnej tożsamości.

Czy zgadasz się ze słowami Heraklita, że jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana?

Zgadzam się i w zasadzie temat zmiany można by zamknąć tymi słowami. Wszystko potwierdza, że jesteśmy w ciągłym działaniu, ruchu, dynamice – nasza strona fizyczna, molekularna, biologiczna. Cały czas przeobrażamy się z jednego stanu w drugi. Chyba tylko w wyobraźni można stworzyć sobie model siebie, wszystko zatrzymać i ustabilizować tak, żeby się nie ruszało. Ale to nie będzie stan faktyczny, bo w rzeczywistości życie równa się zmianie.

Rozmawiała: Anna Węgrzyn fot.Soulmate Studio

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *