Urszula Dudziak. Moje życie to moja pasja

Urszula Dudziak – polska wokalistka jazzowa, kompozytorka. Artystka, która oczarowuje publiczność swoim poczuciem humoru, dystansem do codzienności i mądrością życiową.

Czytając Twoją książkę „Wyśpiewam wam wszystko”, odniosłam wrażenie, że  bardzo kochasz swoje życie. Myślę tak, ponieważ wszystkie opisane tam historie są smutne i chyba trzeba było czerpać siłę z tej miłości do tego, co się robi, żeby to wszystko przetrwać.

Wiesz, tak mi teraz powiedziałaś, że te wszystkie historie są smutne, a ja w ogóle tego nie czuję. Na dzień dzisiejszy ja mam taką optykę na życie i na moją przeszłość – bardzo możliwe, że to jest coś też w jakiejś części naturalnego – że się nie pamięta złych rzeczy, że organizm selekcjonuje, skupia się raczej na przeżyciu, a żeby przeżyć, to trzeba być dobrej myśli i robić dobre rzeczy w życiu. Czasami zastanawiam się chwilę nad tym, co mnie spotkało i przypominam sobie jak to było, ale nie czuję tego bólu, który wtedy czułam, nie czuję tej depresji, tego niesamowitego strachu. Ja już jestem lekka. Chociaż stąpam po ziemi, to czuję, że ta energia, która leci z kosmosu, przelatuje przeze mnie i nie mam żadnych zahamowań, żadnych węzłów, które hamują tę energię. Pamiętam, że miałam takie okresy, kiedy miałam ściśnięte gardło – parę dekad temu – i to było ze stresu. A teraz po prostu jestem na luzie i jestem w związku z tym bardzo czujna, widzę o wiele więcej niż kiedykolwiek, bo wtedy byłam skupiona i przeżywałam różne rzeczy – teraz oczywiście też, ale z zupełnie inną optyką.

To jest też takie poczucie akceptacji: kiedy akceptujemy dany stan, to łatwiej nam jest przejść dalej.

Ja daję też taki przykład: otwieram okno rano i pada deszcz, jest zawieja, a w telewizji słyszę, że jest brzydka pogoda. Dla mnie to jest piękna pogoda. Bo jak nie ma tej ciemności, to nie można docenić jasności. Jak jest taka zawieja, która dla mnie jest piękna, to potem jak jest słońce, też jest piękne. Wtedy czujemy tę różnicę. Myślę, że tak jest ze wszystkim. Pavarotti miał taką ważną radę dla wokalistów: powiedział, żeby śpiewać „odsetkami”, a nie „kapitałem”. A ja myślę, że coś z tego trzeba wziąć w życiu. Kapitał to jest coś, czego nie wolno nam ruszyć. Kiedy wpadamy w głęboką depresję albo pozwalamy sobie na różne rzeczy, które niszczą nasz organizm, to nadwyrężamy swój kapitał nie do odzyskania i  tym samym nie żyjemy odsetkami. A jeżeli tak robimy, to żyjemy krócej i nie tak szczęśliwie, jak moglibyśmy. 

Dziś często rozmijamy się z pasją na rzecz rozwiązań bardziej sprawdzonych. Pamiętam, kiedyś poznałam mężczyznę – przedstawił się, powiedział, że jest menadżerem sprzedaży w firmie x. Po kilku minutach rozmowy powiedział: „jestem też pianistą”. Kiedy zaczął mówić o graniu, to w ogóle cały rozbłysnął. Powiedziałam mu: „to po co ty sprzedajesz te śrubki? Jak o nich mówisz, jesteś dla mnie nieprzekonujący. Dopiero jak zaczynasz mówić o muzyce, to błyszczysz”. I to właśnie pokazuje, że warto słuchać siebie.

Ja uważam, że to jest największe zwycięstwo i naprawdę piękna rzecz, kiedy rzeczywiście poznamy siebie najtrafniej, jak można. Bo czasami nie rozumiemy naszych reakcji, reagujemy w jakiś sposób, a potem mówimy: „dlaczego ja to powiedziałam, dlaczego ja się tak zachowałam”. Trzeba znaleźć klucz do siebie – to jest bardzo ważne, bo wtedy ma się do siebie zaufanie. Bo jeżeli postępuje się tak „nie wiadomo jak”, to potem jest się… jak pierze na wietrze. Także warto się dowiedzieć – tak jak w twoim przykładzie z pianistą – co nas naprawdę kręci, co możemy robić z otwartym sercem, z otwartą głową. I w ten sposób spełnić swój potencjał. Jeżeli spełniamy swój potencjał, to sprawiamy, że ten nasz dobrostan udziela się wszystkim naokoło.

Czyli tak jak mówią – żeby dawać szczęście innym, samemu trzeba być szczęśliwym?  

Ależ oczywiście. To są w ogóle takie prawdy już powtarzane tysiące razy, ale co ciekawe, ludzie jakoś to wiedzą, ale w ogóle tego nie czują i nie skupiają się na tym, jakie to jest ważne. Obserwuję ludzi i widzę, że ktoś nie dba o zdrowie, jeździ byle jak, jest roztargniony – a to jest grzech nieuwagi, niepełnej świadomości, to są grzechy bardzo poważne. I kiedy obserwuję takich ludzi, to ja się tych ludzi boję. Bo jeżeli ta osoba nie szanuje siebie, to nie szanuje również mnie i może w każdej chwili narazić mnie na to, na co sama się naraża cały czas. To jest bardzo ważne: przyjrzeć się sobie, znaleźć usterki i wady i coś z tym zrobić, i tak naprawdę to przeżyć – że jeżeli naprawdę jestem dobra dla siebie, kocham i szanuję siebie, to wtedy mogę szanować innych i stać mnie na to, bo ja to czuję. Na czym na przykład polegają uzależnienia? Mówimy: „będę szczęśliwa dopiero jak będę miała milion złotych”, albo „Boże, jakbym chciała mieć faceta, sama jestem nieszczęśliwa”. A potem tak osoba spotyka tego faceta, przyczepia się do niego i już jest krok od nieszczęścia. To są takie truizmy, my o tym wszystko wiemy, ale spotyka się takich ludzi, którzy wiedzą, a nie czują tego i nie starają się tego przeżyć, implementować w swoim konkretnym przypadku. Ja na przykład jestem teraz w takim związku i wiem, że polepszyłam sobie życie. Ale jeżeli nie daj Boże coś by się stało, np. okazałoby się że przestał mnie kochać, oczywiście byłoby mi z tego powodu bardzo smutno, ale ja sobie poradzę! Ja znajdę sobie szczęście w życiu, bo jestem szczęśliwą osobą, sama z sobą. Ja się nigdy nie nudzę, mam tyle rzeczy do zrobienia… Kiedyś słyszałam bardzo fajny wywiad z Barbarą Walter, to jest taka wybitna amerykańska dziennikarka, teraz już wiekowa. Z 15 lat temu – miała wtedy 60 albo 70 lat – zapytali ją: „a pani tak sama?”, a ona powiedziała: „ja mam tyle rzeczy do zrobienia, mam tylu przyjaciół, mam jednego przyjaciela, wychodzimy sobie to do kina, to do opery…”. I to jest dla mnie osoba, która nie ma skłonności do uzależnień. Bo uzależnienie od czegokolwiek, czy to od jedzenia, narkotyków czy alkoholu, czy to od związków, to jest pierwszy stopień do nieszczęścia. 

Myślę, że podobnie jest też z mówieniem prawdy. Uwielbiam Twoje bezpośrednie mówienie, bo uważam, że z tym jest tak samo, jak z życiem. Robimy coś wbrew sobie, czesto mówimy to, co inni chcą usłyszeć, bo boimy się nazywać rzeczy po imieniu, mówić bez owijania w bawełnę. I Ty na przykład potrafisz powiedzieć: „starych mężczyzn się brzydzę, młodych mężczyzn się wstydzę”. Pamiętam, że kiedyś u mnie w firmie była taka sytuacja: robiłyśmy zmiany, ja tam zajmowałam się sprawami personalnymi, no i oczywiście wszyscy przychodzili do mnie z żalami, a ja z tym wszystkim leciałam do zarządu. W którymś momencie prezes zapytał jednego pracownika: „no to powiedz, gdzie jest problem”, a on na to: „nie nie nie, wszystko jest w porządku”. Ludzie boją się mówić to co myślą, to co czują.

To wszystko wynika z braku zaufania do siebie. Bo jak się stoi na ziemi i się ma do siebie zaufanie, szanuje się siebie, to się tego unika –ja nie umiem ani kręcić, ani kłamać, jak nie mam pewności co mówić na dany temat, to nie mówię. Nie stwarzam pozorów, że jestem wybitnie inteligentna, że wszystko wiem. Jestem normalnym człowiekiem, mam słabości, czasem czegoś żałuję, nie jestem ideałem. Ale to wynika z tego, że ludzie cały czas próbują się dopasować, boją się konfrontacji, nie są asertywni. A propos tej proponowanej przeze mnie terapii narodowej, to są bardzo ważne sformułowania. Ale ja zawsze byłam trochę wywrotowcem, szczególnie jeśli chodzi o muzykę. Kiedyś widziałam takie fajne sformułowanie: „tylko zdechłe ryby płyną z prądem” i tak miałam zawsze w muzyce, szybko się nudziłam. Jak już coś słyszałam, to oczywiście naśladowałam, ale jak już się nauczyłam, to potem musiałam znaleźć swój własny styl i to było dla mnie tak ważne, że powiedziałam: albo znajdę swój styl, swój własny głos w muzyce, albo zmienię zawód i w ogóle już do tego nie wrócę.

Ja tak czasem mówię, że ja się sprawdzam na ugorach, bo tam gdzie jest ugór, to ja tam jestem, a jak już kwiatki rosną, to idę w inne miejsce – szukam innego ugoru (śmiech). W jednym z Twoich wywiadów poruszony był temat tego, że sportem narodowym Polaków jest narzekanie. Może właśnie warto byłoby przeprowadzić taką wspomnianą wtedy terapię narodową… 

Oczywiście, ludzie naprawdę narzekają i to jest taki francowaty zwyczaj, bo generalnie dużo się o tym mówi – dużo o tym słyszę w telewizji, czytam na ten temat – że dlaczego my tacy jesteśmy, dlaczego narzekamy, dlaczego gdzie indziej inaczej postrzega się życie, dlaczego zawsze jeteśmy smutni? Ja nawet żartuję, że reklamy powinny być na chodnikach, bo ludzie chodzą ze spuszczonymi głowami.

To bardzo dobre – żaden marketingowiec by tego nie wymyślił.

Nasz mózg to w ogóle jest bardzo skomplikowany komputer, ale z drugiej strony to jest prymitywik, któremu można wszystko wmówić – tak zwana autosugestia. Jak powiesz swojemu mózgowi, że masz złą pamięć, to on sobie to zanotuje i będziesz miała złą pamięć. Ja wierzę w to, że autosugestia pozwala na zmienianie genów – autosugestia sprawia, że organizm się koncentruje na dobrej stronie swojego potencjału. I wtedy, żeby realizować twój dobrostan, trzeba złe geny usunąć, upchnąć, uciszyć. To tak samo, jak w sytuacji, kiedy masz w ciele bakterie albo wirusa – są takie bakterie, które są uśpione i tylko czekają, aż system odpornościowy nawali, na czas kiedy nie dbasz o siebie, nie sypiasz, źle się odżywiasz. I wtedy ten układ szwankuje i bakterie zaczynają nad nami panować.

Mnie się bardzo podoba to stwierdzenie, jak powiedziałaś, że to na czym skupiasz uwagę to rośnie.

Tak, wymyśliłam to jeszcze jak byłam w Nowym Jorku, tzn. nie wymyśliłam, ale bardzo mi się to hasło spodobało. Wierzę w to i to powinno być ważnym sloganem w życiu – nad czym się skupiasz, to rośnie. What you pay attention to – grows. Miałam wręcz w domu taki plakat, narysowałam sobie to hasło dużymi bykami.

W swoich działaniach często wspierasz kobiety. Mówisz nawet, że kobiety są lepszymi przywódcami. Czy Twoim zdaniem to głównie kobiety powinny rządzić, a nie mężczyźni?

Jestem pewna, że gdyby kobiety rządziły światem, to nie byłoby wojen, bo my mamy naturę wilczyc, które opiekują się stadem, dziećmi, bardzo cenią swoje życie. A mężczyźni to są żołnierze, dać im tomahawk do ręki albo procę i będą się bawić w wojenkę, bo ich to kręci. Ja nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek kobiety, która byłaby Putinem. Nawet jeśli o Thather mówiono, że była „walecznym żołnierzem w spódnicy“. 

Ty sama zostałaś za granicą z dwójką dzieci i musiałaś się odnaleźć.

To było bardzo trudne, bo to była tak zwana terapia szokowa, tego się naprawdę nie spodziewałam. Są rzeczy, do których człowiek się przyzwyczaja, np. ktoś choruje i już zaczynamy myśleć tymi kategoriami. Ale w momencie, kiedy ktoś jest zdrowy jak byk i nagle dostaje zawału albo wylewu, to wtedy to jest szok, bo nikt się tego nie spodziewa. Tak samo ja się tego nie spodziewałam i w ogóle się nie przygotowałam do tego, że mogłabym zostać sama. I może dlatego, ponieważ tak sobie dałam z tym wszystkim radę, uniosłam to i jestem w takim okresie życia i w takiej formie – mam do siebie szacunek, że znalazłam drogę do tego, żeby przetrwać. Nie tylko przetrwać, ale też się rozwijać. Nawet nie wiem, skąd znalazłam tę siłę – to chyba było ukochanie życia i muzyki, ale przede wszystkim życia. 

Dzisiaj dużo Polaków ciągle jeszcze wyjeżdża. Polki też wyjeżdżają za granicę i z reguły jest tak, że zostają przy mężach z dziećmi w domu. Masz dla nich jakąś radę? Nawet koleżanka, która teraz wyjechała do Londynu, poprosiła: jak się spotkasz z panią Urszulą, to zapytaj – jak się odnaleźć za tą granicą?

Wszystko zależy od podejścia, optyki na życie i na ludzi. Trzeba przede wszystkim otworzyć swoje serce, podejść do ludzi z dobrocią i troską. Nie bać się, nie stresować, nie walczyć niepotrzebnie, tylko chłonąć to, co się naokoło dzieje i starać się dopasować. Bo to nie jest nasz kraj, to nie jest tak, że przyjeżdżasz tam i walczysz – trzeba uszanować zasady. A przede wszystkim należy być dobrej myśli, to jest moja rada. Mnie zastanawia, na czym to polega, że Polacy wyjeżdżając za granicę świetnie się sprawdzają, organizują, dają sobie radę, są dobrymi i odpowiedzialnymi pracownikami, świetnymi kierowcami, a tu przyjeżdżają i nagle…

Nie ma poszanowania dla własnego. Może to działa trochę na zasadzie „cudze chwalicie, swego nie znacie”.

A to jest w ogóle jedna z naszych generalnych wad, że naprawdę nie doceniamy tego, co mamy. Nie doceniamy ludzi, którzy coś zrobili dla Polski, są naszą chlubą – typowy przykład to to, co się działo na przestrzeni lat z Wałęsą. Lubimy tak kogoś wynieść na górę i potem przyglądać się, jak spada. Mamy dużo niepraktycznych i przykrych wad, warto by było coś z tym zrobić, bo z tymi wadami bardzo źle się żyje – ci ludzie, którzy tak myślą, to nie są szczęśliwi ludzie.

Nie docenianie tego, co mamy. Wyznaczamy sobie cele a przecież to co mamy dzisiaj, było jakimś celem sprzed paru miesięcy czy lat! Więc jaką mamy gwarancję, że to co dziś wymyślimy da nam radość za rok, gdy już to otrzymamy?

My mamy bardzo duże braki z punktem odniesienia. Ja bardzo dobrze pamiętam, jak było kiedyś. Nawet teraz mam jeszcze takie momenty, na przykład kiedy wchodzę do delikatesów i widzę piękne, fajnie ułożone produkty, wszystko w zasięgu ręki. A ja dobrze pamiętam, jak to było kiedyś, jak nie mogłam wyjechać za granicę, strach przed policją, przed celnikami… Życie w strachu. I teraz powinniśmy naprawdę się cieszyć z tego, co mamy. Wiesz, to jest zaledwie 25 lat, a to jest taka diametralna różnica. A ludzie w dalszym ciągu narzekają. To się może zemścić, nie chcę krakać…

Jesteś osobą, która mocno podnosi na duchu na koncertach swoich słuchaczy. A jaką Urszula Dudziak jest mamą?

Na pewno nadopiekuńczą! Tylu ludzi mi mówi: „Ula, to przecież ich życie, zostaw je w spokoju, niech sobie radzą same”. Może to dlatego, że parę rzeczy zrobiłam w życiu jeśli chodzi o dzieci, teraz mam o wiele większą mądrość w wychowywaniu. Jak widzę, jak ktoś robi błędy wychowawcze… to może dlatego babcie tak lubią wnuczki.

A co według Ciebie jest błędem w wychowaniu? 

Pamiętam, że jak były trudne okresy w życiu, rozwodowe czy coś, to dzieci bardzo mnie potrzebowały. Bardzo często bywało tak, że ja szłam np. z Kasią, Kasia do mnie coś mówiła, a ja w ogóle tego nie słyszałam. Musiała powtarzać trzy razy. Kiedyś, kiedy miały jakieś 8-10 lat, Kasia z Miką zrobiły mi taki numer. Kasia mówi przy stole: „Mika, brałaś dzisiaj kokainę czy nie?”, a Mika na to: „jeszcze dzisiaj nie, ale paliłam marihuanę”. „A dałaś sobie w żyłę?”, „Nie, ale chodź, idziemy do łazienki”. A ja siedziałam przy nich i nie słyszałam, co one mówią! Zrobiły sobie taki dowcip. I potem mówią: „Mama, czy słyszałaś o czym myśmy rozmawiały?” A ja na to: „nie, nie”. I tak było bardzo często, a szczególnie podczas tego okresu, który był dla nich tak strasznie ważny – nasza rodzina się rozjeżdżała, one miały 7 i 9 lat! Ja powinnam była zrobić wszystko, żeby je chronić – chroniłam je, ale nie na takiej zasadzie, żeby ich słuchać, tłumaczyć im. Tłumaczyłam, ale byłam tak przejęta tym, czy sobie dam radę, że im na 100% brakowało matki. Chociaż one teraz mówią: „mama, daj spokój, nie przesadzaj, to nie twoja wina”.

Ale dajesz wybór. Na przykład Kasia bez problemu zmieniła studia. 

Daję wybór, ja je bardzo szanuję.

Kilka dni temu napisał do mnie fantastyczny chłopak na Facebooku, chciał porozmawiać, poradzić się. Napisał, że ma jakiś pomysł na siebie, na biznes, ale rodzice bombardują wszystkie jego pomysły, to czego chce jest zawsze na „nie”. Ja też mam takie spostrzeżenia – rodzicom bardzo trudno jest akceptować wybory dzieci, mają jakiś swój pomysł na dzieci i bardzo mocno chcą je w tę ramę włożyć. Jak do nich dotrzeć?

To jest strasznie trudna sprawa, bo to jest kwestia wychowania. Ten chłopak został wychowany w ten sposób, że zawsze był swoim rodzicom posłuszny, oni zawsze wiedzieli najlepiej. Oni go widzą w dalszym ciągu w bardzo „swój” sposób. I teraz, nagle on dojrzewa, zaczyna rozumieć, co rzeczywiście go interesuje i konflikt zaczyna iskrzyć. Ten konflikt to jest właściwie „klasyk” – wynika z tego, że on nigdy nie miał swojego zdania i oni teraz patrzą na niego jak na jakiegoś chorego człowieka, bo jak to – przecież on wszystko może zrobić źle. Cały czas go prowadziliśmy, on powinien być prowadzony w dalszym ciągu.

Jakiś czas temu w programie tanecznym tańczył chłopak z małej miejscowości. Kiedy się już pokazał na wizji, najważniejsze było dla niego właśnie to, żeby rodzice zrozumieli, że on ten taniec kocha. Albo w programie „Project Runway”, zwycięzca Jakub – dla niego najważniejsze było to, żeby rodzice tę pasję zaakceptowali. Padło takie stwierdzenie: „już mi w sumie wszystko jedno, ale byłoby miło, gdyby rodzice zaakceptowali to, co ja chcę robić”. To smutne.

Wiesz, tacy rodzice chyba nie kochają tak bardzo tego dziecka… ja tego nie rozumiem. Jeżeli ja widzę, że moje dziecko czegoś pragnie, to ja bym mu nieba przychyliła! Niech zmieni studia, nieważne. Chociaż zależy też, co to jest – to nie jest dorosły człowiek. Ale żeby tak totalnie bombardować wszystkie pomysły dziecka, to jest moim zdaniem nieludzkie. To obcina skrzydła, nie ma nic gorszego! On już całe życie będzie się bał, całe życie będzie uwarunkowany, będzie czekał na te ciosy. Cokolwiek będzie robił, będzie już to robił ze strachem.

Powiedziałaś kiedyś, że moment takiej ekstazy, zadowolenia z życia to jest ten moment, kiedy się uwierzy, że od nas wszystko zależy. To jest piękne. Jak ten moment wyłapać?

Wiesz co, jak coś ci sprawia przyjemność, to trzeba się tego tak kurczowo chwycić i powiedzieć sobie: what you pay attention to – grows. Czyli ta siła, ten moment. Jak się skupisz na tym momencie, to ten moment się będzie rozprzestrzeniał, będzie ci towarzyszył coraz częściej i będzie twój. 

Rozmawiała: Anna Węgrzyn

Avatar
Anna Węgrzyn

JEŚLI POTRZEBUJESZ: - wydobycia swojego potencjału zawodowego, - pomocy w budowaniu wizerunku swojego i firmy, - wsparcia w procesie zmiany pracy, - wsparcia w procesie zmiany swojego życia na lepsze, NIE CZEKAJ! SKONTAKTUJ SIE JUŻ DZIŚ! aw@annawegrzyn.pl Kim jestem i co robię: Z wykształcenia prawnik, z doświadczenia księgowa, dyr. HR, sprzedaży i marketingu, z powołania i zamiłowania coach International Coaching Community. Jako coach pomagam firmom, ich pracownikom a także indywidualnym klientom wydobyć wszystkie najlepsze cechy z siebie i innych, by móc je wykorzystać w drodze do wspólnego sukcesu. Dla moich klientów słowa takie jak motywacja, potencjał osobisty, rozwój zaczynają nabierać znaczenia, kiedy we współpracy ze mną uświadamiają sobie, jak wymierny może być efekt ich starań, gdy potrafią zarządzać własnymi naturalnymi umiejętnościami. To największa satysfakcja w mojej pracy być świadkiem zmian, które czynią człowieka szczęśliwszym. Dlaczego tu jestem? Magazyn Zmiany w Życiu to realizacja moich marzeń. Stworzyłam to miejsce aby pomagać innym w znalezieniu drogi do siebie i do prawdziwej radości z życia. Ludzie, których poznałam w procesie przygotowań i realizacji projektu tylko utwierdzili mnie w przekonaniu, że to właściwa droga. Dziękuję Wszystkim za wsparcie. Z czego jestem dumna w moim życiu: Jestem wierna swoim zasadom Nigdy nie zrobiłam niczego wbrew sobie dla korzyści. Wszystkie decyzje w moim życiu były podyktowane sercem. Efekt jest cudowny, mogę powiedzieć z pełną satysfakcją, że niczego nie żałuję i wszystko w życiu zrobiłabym tak samo. Moje słabości: Niecierpliwość i coraz gorzej znoszę poranne wstawanie. Mój sprawdzony sposób na zły nastrój: perfumy Cerruti 1881 różowe, pierwszą butelkę kupiłam za większą część mojego wynagrodzenia i do dziś pamiętam uczucie radości, jakie mi towarzyszyło przy zakupie. Od tamtej pory zawsze mam je na półce, nawet patrząc na butelkę uczucie powraca. Do tego płyta Yanni i jego „One man's dream”. Największa zmiana w moim życiu: Moje życie to ciągłe poszukiwania i zmiany. Największe i najtrudniejsze miały miejsce w 2012 roku. Przestałam się uśmiechać i w głębi duszy czułam, że powinnam być w innym miejscu. Dlatego w jednym momencie zdecydowałam się zostawić ówczesną rzeczywistość i znaleźć nową drogę na każdej płaszczyźnie. Miejscowość: Warszawa

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.