Przejdź do treści

Sztuka jest w nas. Panel dyskusyjny: Jola Szala i Remigiusz Grzela

Czy można połączyć modę z literaturą? Czy pisarz może być ambasadorem marki? Czy ubrania mogą zaprezentować matka z córką, niekoniecznie w rozmiarze S? Jola Szala, projektantka marki JOSZ, udowadnia nam, że to wszystko możliwe. 22 września 2014 roku w Klubie Kultury Saska Kępa mieliśmy przyjemność uczestniczyć w rozmowie Joli Szali i Remigiusza Grzeli pod tytułem Sztuka jest w nas. Panel dyskusyjny połączony został z prezentacją najnowszej kolekcji marki.

Nazwa JOSZ pochodzi od inicjałów autorki, ale to niejedyna interpretacja – w języku tatarskim „josz” oznacza bowiem „szczęście”. Marka powstała jako kompromis między ubiorem unikatowym a casualowym, streetowym stylem, obecnym na polskich ulicach. To projekty dla prawdziwych ludzi, w różnym wieku, o różnych typach sylwetki, noszących ubrania w różnych rozmiarach. Właśnie z tego powodu w sesjach fotograficznych i pokazach nie uczestniczą zawodowi modele i modelki, lecz „autentyczni“ ludzie, którzy pokazują ubrania w naturalny sposób – tak, jak faktycznie mogliby je nosić.

Remigiusz Grzela: W pracowni JOSZ wisi wielkie lustro w złotej oprawie. Kiedy przychodzą do Ciebie klientki, i patrzą na swoje odbicie, niekoniecznie muszą widzieć siebie w samych superlatywach. Czy w takich sytuacjach projektant nie staje się psychologiem?

Jola Szala: Tak, w jakiejś części muszę być psychologiem – ubrania, które proponuję, mają być zgodne przede wszystkim z osobowością moich klientek. Moment, w którym kobieta przegląda się w lustrze, jest niezwykle ważny, bo to nieodłączna część procesu tworzenia. Usłyszałam kiedyś, że dla kobiety lustro może spełniać dwie funkcje: może być albo adwokatem, albo prokuratorem. Ja, stojąc obok, zawsze staram się, żeby było adwokatem.

W swojej książce Myśli skatalogowane opisujesz historię jednej z klientek, która podczas wizyty powiedziała: „przypomniałam sobie, że jestem”. Czy często się zdarza, że podczas pracy z Tobą kobiety przechodzą metamorfozę? 

Czasami kobiety przychodzą z prośbą o całkowitą przemianę, ale jestem temu bardzo przeciwna. Absolutne przemiany są dla kobiet krzywdzące. Dobrym przykładem są programy telewizyjne przedstawiające takie metamorfozy – w programie kobieta jest zachwycona, ale potem wchodzi w swoje środowisko i ta diametralna metamorfoza powoduje, że jej otoczenie przestaje ją rozpoznawać. Co więcej, nie umie powtórzyć tej przemiany w codziennym życiu. To często prowadzi do frustracji i poczucia utraty własnej tożsamości – od zewnątrz jest „przebrana”, ale nie zawsze idzie za tym zmiana wewnętrzna. Dlatego nie jestem zwolenniczką przebierania, zdecydowanie wolę metodę małych kroków. 

Muszę przyznać, że kiedy zwróciłaś się do mnie z propozycją współpracy, byłem mocno zaskoczony. Nie znam drugiego takiego przypadku, w którym osoba pisząca książki byłaby jednocześnie ambasadorem marki odzieżowej.

Pomyślałam, że fantastycznie byłoby, gdyby ambasdorem marki nie był typowy celebryta, ale intelektualista. Wiem oczywiście, że celebryci mają ogromną siłę przekazu i nie mam nic przeciwko temu, ale chciałam, żeby JOSZ poszła inną drogą.

Zanim powstanie ubranie, najpierw są rozmowy. Twoje podejście do klienta jest bardzo indywidualne – nie forsujesz swoich własnych pomysłów. W książce napisałaś, że „tkanina mówi”. Co mówiła do ciebie tkanina, z której ubranie mam dzisiaj na sobie?

Dla mnie najbardziej interesująca jest osobowość. Przed rozpoczęciem współpracy bardzo długo korespondowaliśmy – przy czym rozmawialiśmy o różnych sprawach, ale ani przez chwilę nie poruszyliśmy tematu designu. Jest coś takiego, że materiały mówią. Jeżeli widzę tkaninę, to natychmiast wiem, co chcę z niej zrobić i dla kogo. To dotyczy koloru, fasonu, proporcji…

Zauważyłem też, że Twoje ubrania „żyją założone”. Często jest tak, że ubrania na wieszakach wyglądają tak, jakby już były ubrane. Tymczasem Twoje ubrania zaczynają żyć dopiero w kontakcie z człowiekiem. 

To jest mój plus i mój minus. Minusem jest to, że na wieszakach moje ubrania wyglądają często jak „rozjechane żaby” (śmiech). Ale są w nich pomysł i konstrukcja, które widać dopiero wtedy, kiedy ubranie jest już na sylwetce. Po założeniu – ono faktycznie ożywa. 

Wydaje mi się, że ubrania powinny często żyć. W ogóle nie mam takich ubrań, które powinny być „odświętne”. Mam za to dużo ubrań, które mogą być odświętne, ale równie dobrze – mogą nadawać się na popołudnie. Tę praktyczność wymusił na mnie rynek. Ubieram kobiety aktywne zawodowo, wiecznie zapracowane. Kiedy do mnie przychodzą, potrzebują szybkości. Wymyśliłam więc takie fasony, które nie wymagają prasowania i co więcej, są bardzo proste do wystylizowania – chociażby doszyty do sukienki kaptur, który można nosić na 3 różne sposoby. 

Powiedziałaś, że w dzisiejszych czasach wszyscy projektują i wszyscy piszą książki… Czy rynek się zmienił, czy jest teraz zalew nijakości?

Dla mnie istotne jest wykończenie ubrania. Ważne są detale: guziki, szwy, podszewki… Wiem, że rynek się zmienia, wchłania różne rzeczy. Kupowanie chińskich t-shirtów z hurtowni za 5zł, dodawanie ładnego printu i sprzedawanie ich za 100zł to dla mnie nie jest do końca projektowanie mody. To poziom ubrania świadczy o naszym profesjonalizmie. Jeżeli cokolwiek jest nie tak, chociażby to był najmniejszy detal, to prujemy ubranie, żeby tym razem wyszło idealnie. Można powiedzieć, że to się nie opłaca, ale ja niekoniecznie chcę być w tej grupie osób, którym się wszystko zawsze musi opłacać. Moje ubrania mogą się nie podobać, ale myślę, że nikt nie może im zarzucić, że nie trzymają pewnego poziomu.

Chciałbym zapytać Cię o Twoje inspiracje. Robiłaś kolekcje zainspirowane carską Rosją, paryską ulicą, stylizowane na malarstwo… Co projektant odkrywa na nowo w temacie, który sobie wybiera?

To zwykle wynika z moich fascynacji – uwielbiam książki, muzykę, sztukę, to po prostu do mnie przychodzi. Zrobiłam też kolekcję zainspirowaną malarstwem Renoira. Dlaczego właśnie Renoir? Ponieważ był malarzem, który nigdy nie namalował żadnego smutnego obrazu. A przecież żył bardzo długo i przechodził przez ciężkie chwile – ze względu na reumatyzm i ankylozę ramienia przez wiele lat był praktycznie sparaliżowany. Zawsze mnie fascynowało, że człowiek z tak wielkim bólem nie poddał się i w dalszym ciągu pracował. Nie mógł utrzymać pędzla, więc przywiązywał go sobie do ręki i dalej malował niezwykle optymistyczne obrazy…  Zanim zaczęłam robić tę kolekcję, spędziłam z Renoirem bardzo dużo czasu.

A czy inni projektanci są dla Ciebie w ogóle inspirujący? Widzę w Twoich projektach coś, co dopiero za kilka miesięcy pojawi się na ulicach. Wyprzedzasz trendy.

Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Oczywiście niektórych projektantów uwielbiam, ale nigdy z nich nie czerpałam, bo w Polsce nikt takich ubrań by nie nosił. Dobrym przykładem jest chociażby Yōji Yamamoto, który projektuje genialne ubrania, ale jego styl jest tak odległy, że właściwie trudno się nim zainspirować. 

Bardziej niż konkretne projekty inspirują mnie osobowości, zjawisko, które się wokół toczy. Czytając historię mody, dochodzę do wniosku, że najpiękniejsze ubrania dla kobiet zawsze wymyślali mężczyźni, natomiast najwygodniejsze – kobiety. Projektanci rozbierają kobiety, a projektantki je ubierają. Lepiej rozumieją ich potrzeby, ich sposób życia. Dlatego za najgenialniejszą projektantkę, która zrobiła dla kobiet najwięcej, uważam Coco Chanel, która wreszcie uwolniła wszystkie inne kobiety z gorsetów – i wprost, i w sposób metaforyczny. 

Opracowanie tekstu: Redakcja Zmiany w Życiu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *