Przejdź do treści
Strona główna » Pamiętnik z podróży, czyli jak stałam się zapaloną turystką

Pamiętnik z podróży, czyli jak stałam się zapaloną turystką

Jestem w Singapurze. Pada, więc moje plany na daną chwilę trochę się zmieniły. Ale popijam pyszną kawę, zajadam biscotti (od jutra czas na dietę, no może od niedzieli…) i z 25. piętra wieżowca, rzucam okiem na piękny widok za oknem. Singapurze Ty mój, będę tęsknić.

Trochę się rozpędziłam. Chyba powinnam najpierw Wam powiedzieć jak to wszystko się zaczęło.

Jak się zaczęło to całe moje podróżowanie?

Tak naprawdę, to dokładnie nie wiem. Myślę, że człowiek nigdy do końca nie wie, skąd się coś akurat wzięło i kiedy był tego początek.

Pamiętam z czasów mojego dzieciństwa, że moi rodzice zawsze nas (mnie i moje rodzeństwo) gdzieś zabierali. Kiedyś na szczęście nie oglądało się tak dużo telewizji i nie było telefonów komórkowych czy tabletów. Lepsze dzieciństwo 🙂

Czas spędzało się wówczas inaczej – zdecydowanie bardziej aktywnie. Począwszy od wycieczek do parku, lasu, czy nad jezioro, po większe wyprawy. Praktycznie żaden weekend nie był spędzony w czterech ścianach. Nawet jeśli to tylko kilkugodzinne wyprawy, zawsze było to wyjście z domu i atrakcja dla wszystkich. 

Zaczęło się od wakacyjnych wypadów do dziadków – pociągiem, bo samochodu nie mieliśmy. Później, jak miałam 9 czy 10 lat, mama wpakowała mnie samą w pociąg i pojechałam do dziadków na wakacje już bez rodziców. Teraz to nie do pomyślenia, żeby puścić 9 czy 10 letnie dziecko do pociągu samo, prawda? A wtedy było zupełnie inaczej. Pamiętam, że siedziałam, bezpieczna, w przedziale konduktora i podziwiałam widoki podczas 40 minutowej podróży pociągiem. Sama!

Jak już rodzice zrobili w końcu prawo jazdy i kupili fiata 126p, to w wakacje wyruszaliśmy na trochę dłuższe, może tygodniowe, wyprawy. Zawsze był to wypad nad morze, a potem kolejny – w góry. Ta żyłka przygody chyba jest u nas w genach. Pamiętam jak raz pojechaliśmy nad morze, tym razem już dużym fiatem. Zajęło to chyba z 8 godzin w jedną stronę, bo zjechaliśmy pół wybrzeża i nigdzie nie mogliśmy znaleźć noclegu (to nie czasy internetu), więc tak jechaliśmy i jechaliśmy. Wtedy jeszcze tylko tata prowadził. Koniec końców, nie znaleźliśmy nic, wszystko zapełnione, więc po 16 godzinach podróży wróciliśmy do domu. Ale przygodę zapamiętałam do teraz.

Wakacje nad morzem zawsze były pełne wrażeń, tak samo jak wędrówki po górach. 

Już jako nastolatka przestałam jeździć z rodzicami, ale zaczęły się obozy czy kolonie. Udało mi się wówczas wyjechać do Włoch, na Węgry czy do Hiszpanii. Ciekawość świata rosła dalej.

Będąc na studiach zaczęły się już trochę inne, bardziej egzotyczne na tamten moment, wyprawy. Była przygoda z Sankt Petersburgiem zimą, wyprawa do Albanii 

z konsulem honorowych tego kraju, wyjazd na narty na Słowację, wyprawa na Krym, wówczas jeszcze ukraiński. I, rzecz jasna, Europa Zachodnia, ale to właśnie wschodnia i południowa wydają mi się bardziej egzotyczne 🙂

W międzyczasie również rozpoczęła się moja przygoda z pilotowaniem wycieczek. To już była praca, ale i tak nadal podróże. I powinnam wspomnieć, że jako kierunek studiów wybrałam oczywiście turystykę i rekreację. Tak jakoś wyszło. Do dziś pamiętam, że przeczytałam w Głosie Wielkopolskim, iż UAM w Poznaniu utworzył nowy kierunek, TiR. Pamiętam ten moment. Wiedziałam, że albo ten, albo żaden inny. I nie poddałam się. Nie udało się dostać za pierwszym razem, ale za drugim – rok później. Nie było łatwo, 18 kandydatów na jedno miejsce. Ale marzenie się spełniło!

Takie były początki moich podróży.

CDN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *