Przejdź do treści
Strona główna » Dlaczego boimy się?

Dlaczego boimy się?

Czasami trzeba się nieźle wkurzyć, żeby coś zmienić – twierdzi Marek Skała, coach i właściciel Instytutu Szkoleń Megalit. 

Dlaczego boimy się zmian?

To normalne, że się boimy. Nasze „dziś” znamy, ale jeśli coś się zmieni, będzie już inaczej. I nie do końca wiadomo, jak będzie po tej zmianie. Tu mamy dwa problemy w jednym. Pierwszy to zupełnie racjonalny lęk, to typowe opory wynikające ze strachu przed nowym i opory przed utratą pewnej wygody, starych przyzwyczajeń. Drugi problem to niejasność, niepewność sytuacji. W tym aspekcie nie chodzi o lęk przed nowym, ale o brak jasności, o niepewność. Mózg ludzki tego nie znosi. Jesteśmy gotowi zrobić wiele, by ten stan zmienić, pytamy, dzwonimy, dowiadujemy się. A bardzo często na typową coachingową ramę informacji (co byś zrobił gdybyś wiedział?) odpowiadamy, że nic innego, że to samo. Ale musimy tej niepewności unikać. Niepokój w sytuacji niejasnej i niepewnej nasz mózg odczuwa podobnie jak ból fizyczny. Te dwa aspekty powodują, że nawet jeśli zmiany obiecują coś nowego, to jednocześnie się ich boimy. To zupełnie zwyczajne, taka jest nasza natura.

Od 20 lat prowadzisz swój Instytut Szkoleniowy Megalit, prowadzisz szkolenia i sesje coachingowe. Jakie są Twoje obserwacje – co jest najtrudniejsze dla Twoich klientów w procesie zmiany?

Automotywacja. To podstawowy problem nas wszystkich. Jeśli zdecydujemy się na zmianę, ruszamy, zaczynamy, zapisujemy się, wpłacamy – mamy zapał. Pierwsze sukcesy (już sam początek, przełamanie się, pierwsze próby) nasz zapał wzmacniają. A potem efekty nie są już tak mocne, widoczne. I nasza motywacja spada. To tak jak z odchudzaniem, w pierwszych dniach spadek wagi (wody) jest znaczny, są sukcesy. Potem pojawiają się schody, bo dieta wymaga jednak jakichś tam wyrzeczeń, a spadek wagi już nie jest tak spektakularny. Ten moment jest właśnie najtrudniejszy. W każdym z coachingowych modeli zawsze jest etap przygotowywania/planowania wsparcia na ten okres. Klient powinien przygotować się, zastanowić wcześniej jak będzie się motywował wtedy, kiedy chęć wytrwania w nowej sytuacji wyraźnie się zmniejszy. Klient zawsze powinien zdecydować z jakich swoich mocnych stron, z jakich swoich umiejętności skorzysta, jeśli motywacja mu spadnie. Może też określić kogo wtedy poprosi o wsparcie. Technik jest sporo. Będąc w miarę świadomym człowiekiem trzeba to zaplanować zawczasu, bo że motywacja spadnie to rzecz pewna.

W swojej książce „Psychologia Zmiany” piszesz, że najlepszą drogą do zmiany jest się po prostu dobrze wkurzyć, wściec. Dlaczego? Nie można wcześniej?

Można. Ale to niewiele da. Bez mocnej motywacji, bez przekroczenia pewnego progu startowego żadna zmiana nie będzie trwała, nie uda się. Jest taki wzór Beckharda, w którym mamy i wizję celu, i zaplanowanie pierwszego kroku. Jednak mamy w tym wzorze właśnie wściekłość, ten startowy element, który gwarantuje niezbędną emocję w początkowej fazie zmiany. Coś takiego jak na skoczni prędkość na progu. Bez tego coś tam podziałamy, ale szybko zapał się rozpłynie. Jak w typowych zobowiązaniach noworocznych – po kilku tygodniach zazwyczaj wszystko wraca do normy. Pytanie jeszcze jaki rodzaj wściekłości działa. Na siebie, na to, że nie daję rady, na to, że się kompromituję, że nie potrafię się dogadać w jakimś języku, nie potrafię czegoś zrobić. Wściekłość na innych czy na pogodę oczywiście nie ma żadnego sensu. To my mamy się zmienić, a nie sąsiad czy pogoda.

W książce poruszasz jeden z siedmiu nawyków skutecznego działania Stephena Coveya: „Zaczynaj z wizją końca”. Uważasz, że może to być drugi ważny element do zmiany obok wkurzenia się?

Jedno i drugie jest potrzebne. Wściekłość to starter, wizja celu to wyznaczenie kierunku. Jednak ja nie przeceniałbym tej wizji celu. Oczywiście jest konieczna. Ba, całe siedem nawyków Coveya znakomicie ułatwia skuteczność i efektywność działania. Miałem przyjemność spotkać go, chwilę porozmawiać ze Stephenem. To był wielki, serdeczny ludziom człowiek. Trzeba go jednak dobrze zrozumieć, on na przykład był głęboko religijny. A jest takie powiedzenie – jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. To oznacza, że trzeba rzeczywiście mieć plany, cele, wizualizować je. I jednocześnie mieć wobec tego pokorę, bo życie, przypadek, zbieg okoliczności może te wizje i nasze cele zmieniać. Warto wtedy być elastycznym, bo może się okazać, że stary cel nie jest osiągalny. Albo że można osiągnąć coś innego. Więc zamiast się bić ze światem o realizację wytyczonego rok wcześniej celu, warto go weryfikować, sprawdzać czy nadal ma sens w sformułowanej wcześniej formie. Nie można być niewolnikiem celu.

Co było przesłanką do napisania tej książki?

Chyba jak każdej pierwszej książki – chęć zaznaczenia swojego istnienia przez autora. Oczywiście każdy autor ma jakiś fajny pomysł, chce o czymś napisać, podzielić się. Ale nie bądźmy hipokrytami – nikt nie pisze pierwszej książki w życiu myśląc o szczęściu ludzkości. Trochę doświadczeń się zebrało, książka stała się jakimś podsumowaniem technik, z których korzystam na szkoleniach. I jak się okazało, całkiem dobrym pomysłem – sprzedało się blisko 30 tys. egzemplarzy.

Jak Ty podchodzisz do zmian w swoim życiu? Często coś zmieniasz? Czy musisz się wkurzać?

Mój zawód trenera, coacha i mówcy inspiracyjnego zakłada życie w ciągłej zmianie. Miejsc, ludzi, projektów. Ja lubię moje cygańskie życie. Rzeczywiście, jeździmy z taborem tam, gdzie świat biznesu nas potrzebuje. Także moje dodatkowe umiejętności zawodowe – przewodnik górski czy ratownik nurkowy – są zawodami drogi, a więc zmiany. Ale żeby coś zmienić ja sam też muszę się wkurzyć. Na siebie. Że nie potrafię, że nie daję rady. I to jest mój start do zmiany.

W książce „Psychologia Zmiany” piszesz, że Wojciech Eichelberger, być może przypadkiem, ale  dokonał w Twoim życiu zmiany. Co miałeś na myśli?

To ciekawe, ale wie o tym każdy dobry trener czy coach. Nauczyciel pojawia się tylko wtedy, kiedy jest uczeń. Dlatego czasami sami, jako trenerzy czy mówcy, nie wiemy w czym pomagamy. I czy w ogóle pomagamy. Z Wojtkiem spotykałem się wiele razy zawodowo, na kongresach, konferencjach. Ale takie dwa kluczowe dla mnie spotkania były jego wykładami. Siedziałem sobie gdzieś z tyłu, może nawet mnie nie widział. Ale właśnie wtedy Wojtek zadział najmocniej, widocznie jako uczeń byłem gotowy na takiego jak on nauczyciela. Być może te refleksje Wojtka dla innych będą oczywiste, ale dla mnie wtedy były przyczynkiem do zmian. Po pierwsze – że życie boli, bo takie jest. Interweniować należy wtedy, gdy ból jest nie do zniesienia. Oczekiwanie, że życie będzie pasmem szczęścia, bez bólu, bez żałoby, bez smutku jest naiwnością. Po drugie – nie musisz wszystkiego robić sam, możesz sobie odpuścić. Wojtek Eichelberger nazywa tę konstrukcję Dobrym Opiekunem. Jednak – z pełnym szacunkiem dla niego, dla wszystkich innych coachów i trenerów (w tym i dla mnie samego) – zmian dokonujemy sami. To my podejmujemy decyzję. I albo wytrwamy, albo nie. Zawsze to powtarzam ludziom, którzy dziękują mi, że dzięki mnie, mojej książce… NIE! – wyłącznie dzięki sobie. Zmiana jest zawsze dzięki sobie.

Jakaś rada, przesłanie w zakresie zmiany?

Tak, bardzo prosta. Ściślej – trzy proste rady. Po pierwsze – używamy w szkoleniach modelu ZGODA, który zakłada, że zmiana jest akceptowana powoli, stopniowo, krok po kroku. Pamiętajmy o tym i dajmy sobie czas na te kroki. Po drugie – można się (lub wesprzeć w tym innych) zmieniać skokowo, prowokatywnie – odcinając sobie pewne możliwości. Jeśli zaglądam co 15 minut na FB i zaczyna mi to doskwierać, mogę prowokacyjnie nie zabrać telefonu na weekend. Pewnie i tak coś tam sprawdzę u kogoś, ale… nie co kwadrans. I trzecia rada – jeśli robimy coś nawykowo (nawet nałogowo) to nie ruszajmy z motyką na słońce. Zmieńmy w tym nawykowym zachowaniu coś drobnego – albo wyeliminujmy jakiś drobiazg, albo dodajmy coś nowego. Przykładowo, jeśli lubimy jeść zbyt dużo – zamieńmy talerze większe na mniejsze. Albo zrezygnujmy z chleba do zupy. Albo wprowadźmy obowiązkowo warzywa jakie i tak lubimy. Albo zamiast ciasteczka na deser – jabłko, gruszkę, śliwkę. Zmieni się struktura nawyku, stare zacznie się rozsypywać. Podsumowując: zmiana nie musi boleć. Zmianie trzeba dać czas. Zmiana zależy od nas samych.

Rozmawiała: Anna Węgrzyn

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *