Rozmawiałam ostatnio z koleżanką na tzw. poważne tematy. O planach na przyszłość, ale też wspomnieniach z lat minionych. Od słowa do słowa przeszłyśmy do naszego dzieciństwa i wtedy A. powiedziała, że zawsze zazdrościła koleżankom i kolegom tego, że mieli Babcię i Dziadka.
Dawno mnie tu nie było i trochę się stęskniłam. Dziś chcę Wam opowiedzieć o minionych miesiącach, które przyniosły rewolucję w moim życiu. Zmiana goni zmianę – a zaczęło się tak niewinnie…
Pamiętam, jakby to było wczoraj – po wielogodzinnej podróży autokarem przez zaśnieżoną Europę powitały mnie promienie słońca, zielone listki na drzewach, ciepły wiatr i wzruszająca uprzejmość mieszkańców Portugalii. Grudzień 2004. Wyjazd, który zmienił moje życie na zawsze.
Odwiedziła mnie ostatnio w biurze Klientka, która dzień wcześniej wróciła z urlopu. W pierwszej chwili jej nie poznałam – wyprostowana, rumiana, uśmiechnięta, ubrana w jasne kolory. Bardzo dziękowała za wyjazd, który pomogłam jej zorganizować.
Mam swoje ulubione miejsca i ulubionych dostawców większości produktów spożywczych, i doceniam możliwość rozmowy z nimi, praktyczne wskazówki, dużą wiedzę. To handel oparty na relacjach, na bliskim, bezpośrednim kontakcie.
Długo myślałam nad tym, co mogę zrobić, by małym wysiłkiem umilić sobie dzień. Po kilku godzinach miałam gotowy plan: na początku codziennie (żeby się przyzwyczaić i rozkręcić), a potem 2-3 razy w tygodniu wstaję 2 godziny wcześniej niż dotychczas, pakuję mały plecak, biorę aparat i ruszam w miasto.
Jakiś czas temu opowiedziałam Wam o swoich doświadczeniach z wolontariatem w fundacji spełniającej marzenia dzieci cierpiących na choroby zagrażające ich życiu. Było to dla mnie bardzo ważne doświadczenie, które nauczyło mnie szacunku dla zdrowia, wdzięczności za każdy podarowany od losu dzień, doceniania małych rzeczy i radości z chwil spędzonych z bliskimi ludźmi.
Urodziłam się, wychowałam i żyję w dużym mieście. Nie jest to co prawda Londyn czy Nowy Jork, ale i tak im jestem starsza, tym częściej mam wrażenie, że wszystko jest za daleko, że każdego dnia tracę za dużo czasu na przejazdy, że jest za głośno, za szybko i trochę bez sensu.
Nie mam samochodu. Mieszkam sama, na obrzeżach Warszawy i nie jest mi on niezbędny do życia. Korzystam z komunikacji miejskiej, w autobusach i tramwajach nadrabiam książkowe zaległości, wymyślam nowe wpisy na blog, zastanawiam się, co ugotować na obiad, przeglądam turystyczne czasopisma, szukając inspiracji na kolejne podróże.
Niedawno trafiłam w Internecie na cytat Stephena Coveya: „Bądź latarnią, a nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, a nie problemu” i zatrzymałam się przy nim na dłuższą chwilę.