Niedawno trafiłam w Internecie na cytat Stephena Coveya: „Bądź latarnią, a nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, a nie problemu” i zatrzymałam się przy nim na dłuższą chwilę. Jest dla mnie istotny dokładnie w tym momencie życia, w którym jestem. Łatwo oceniać, prawda? Łatwo wziąć do ręki kamień i rzucić w tego, który popełnił błąd. Łatwo osądzać, będąc osobą trzecią, obserwatorem. Łatwo wyrokować, co samemu by się zrobiło w danej sytuacji i udzielać pouczających rad. Niestety, zbyt łatwo i często niesprawiedliwie. Zauważam bardzo przykrą tendencję do koncentrowania się na pomyłkach innych osób, wytykania im błędów palcem, obrażania, wyśmiewania.
Chcąc czy nie chcąc, słyszę często rozmowy na temat tych, którzy nie spełniają naszych wymagań, nie są tacy, jak byśmy sobie tego życzyli, nie wpasowują się w nasz obraz człowieka idealnego (czy taki w ogóle istnieje?). „Idiota”, „kretyn”, „palant”. Nie umiem ukryć zdziwienia, z jaką lekkością niektórym udaje się wypowiadać te słowa w kontekście bardzo błahych i mało istotnych spraw. Gdzie szacunek dla drugiego człowieka? Gdzie zrozumienie dla jego słabszych dni, mniejszych umiejętności? Nikt nie rodzi się geniuszem, uczymy się przez całe życie. Każdy z nas popełnia błędy, chociaż ci, którzy karmią się cudzymi, zazwyczaj nie dostrzegają własnych. W ich przypadku zawsze się znajdzie ktoś, kto zawinił, na kogo można zepchnąć odpowiedzialność, unikając konsekwencji.
Zdarza mi się przebywać z ludźmi, którzy robią głupie miny i przewracają oczami za każdym razem, gdy usłyszą coś, co nie jest zgodne z ich opinią. Nie ma pola do dyskusji, nie ma miejsca na dialog. Są jedynie kpiący uśmiech i złośliwy komentarz. Znam ludzi, którzy innym zawieszają poprzeczkę tak wysoko, że sami by sobie o nią wybili zęby. Nie jest to dla nich problemem, bo nie zamierzają jej przeskakiwać – schylają się i przechodzą pod nią, licząc, że nikt nie zauważy.
Był taki moment, kiedy książkę „7 nawyków skutecznego działania” Coveya trzymałam pod poduszką, z nadzieją, że obudzę się jeszcze lepszym człowiekiem. Chłonęłam zawarte w niej treści, do wielu rozdziałów wracałam wielokrotnie. Lubię historię, w której autor opisuje, jak z żoną mieli problem z jednym z synów – słabo się uczył, był niezdarny w sporcie. Dzieci go wyśmiewały, a rodzice dopingowali, próbując przekonać, że może świetnie rozegrać mecz i dostać dobrą ocenę z testu. W efekcie chłopak stał się jeszcze bardziej sfrustrowany. Całą energię wkładano w to, by przekonać go, że może zrobić to, co mu nie wychodzi. I wtedy przyszła chwila zastanowienia – co robimy źle? Może to, że ciągle dajemy mu do zrozumienia, że jest słaby. Wymagamy, by był dobry w tym, czego oczekują od niego społeczeństwo i opinia publiczna, zamiast zaakceptować go takim, jaki jest i pozwolić mu powoli rozwijać skrzydła.
Łatwo zaszufladkować drugiego człowieka, ocenić go pochopnie, przez pryzmat własnych poglądów. Podczas lektury Coveya uderzyła mnie sugestia, by zamiast zmieniać na siłę innych, zmienić siebie… przesunąć swój paradygmat, stanąć z boku, nie oceniać przez pryzmat własnych doświadczeń i poglądów. Może się okazać, że osoba z którą rozmawiamy wcale nie jest głupia, tylko nie rozumie, czego od niej oczekujemy, bo… to my nie umiemy konkretnie sformułować własnych myśli i wysyłamy niejasne sygnały. Warto się zastanowić kilka razy, nim obrazi się kogoś negatywnie nacechowanym słowem. Jesteśmy tylko ludźmi. Dajmy sobie wzajemnie szansę być sobą.