Dawno mnie tu nie było i trochę się stęskniłam. Dziś chcę Wam opowiedzieć o minionych miesiącach, które przyniosły rewolucję w moim życiu. Zmiana goni zmianę – a zaczęło się tak niewinnie…
Ostatnie dni wakacji, kilka dni nad morzem. Mnóstwo obserwacji, galopujące myśli. Od dawna czułam, że jest źle. Jechałam do pracy, połykając łzy. Byłam wypalona zawodowo i życiowo. Nie miałam siły kiwnąć palcem, najprzyjemniej było mi na kanapie z paczką ciastek i herbatą. Unikałam spotkań, nie chciało mi się z nikim rozmawiać. Otaczali mnie ludzie, którzy pluli jadem, co nie polepszało sytuacji. Nie miałam depresji, jedynie poczucie bezsensu i mijającego bezpowrotnie czasu. Wspominałyśmy to wczoraj z koleżanką – spędzałyśmy całe dnie narzekając, że jest nam źle i nie robiąc absolutnie nic, żeby było lepiej. Siedziałyśmy znudzone, powtarzając: „niech życie nas zaskoczy”, niech życie coś nam da”, „niech coś się zmieni”. Każdy dzień był jednak taki sam, bo czary zdarzają się tylko w bajkach…
Tamten pamiętny weekend nad Bałtykiem pozwolił mi przemyśleć pewne kwestie. Wróciłam do domu, przepłakałam kilka godzin, wstałam i powiedziałam „STOP”. Tak dłużej być nie może. Wyrzuciłam ciastka, kupiłam pierwsze w życiu adidasy i poszłam na 12-kilometrowy spacer. Pierwszy raz od dawna czułam się świetnie. Zmieniłam dietę, zaczęłam się więcej ruszać, ograniczyłam czas spędzany przy komputerze. Posprzątałam mieszkanie, oddałam i sprzedałam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. W międzyczasie miałam okazję wziąć udział w konferencji „Zmiany w Życiu – pierwszy krok” organizowanej przez nasz portal. To dało mi kolejny impuls i kilka ważnych wniosków.
Zaczęłam powoli wychodzić ze strefy komfortu. Robić rzeczy, których dotąd unikałam, bo sprawiały, że czułam się niepewnie. W grudniu poleciałam na Maltę na tygodniowy kurs języka angielskiego, który zmienił wszystko. Po raz pierwszy od dawna uświadomiłam sobie, że na świecie jest mnóstwo pozytywnych, wesołych, otwartych ludzi. Tak długo siedziałam zamknięta z osobami, które nie lubią siebie i innych, że zaczęłam to traktować jak normę (co jest w gruncie rzeczy bardzo zasmucającym wnioskiem!). Słońce zimą, życzliwość, dużo śmiechu, przegadane noce. Zaskoczenie, gdy zrozumiałam, jak wiele osób jest pogubionych i szuka swojej drogi. Nie jestem sama.
Wróciłam odmieniona. Zaczęłam kupować kolorowe ubrania i słuchać muzyki, o którą nigdy wcześniej bym się nie podejrzewała, ale sprawiała, że chciało mi się chcieć. Wiedziałam, że jeśli wrócę do starego życia, to oszaleję. W styczniu raz jeszcze poleciałam na tydzień na Maltę i podjęłam ostateczną decyzję – odchodzę, chcę spędzić miesiąc na tej wyspie, pouczyć się i pomyśleć, co dalej. Ktoś na górze już to chyba zaplanował, bo zaraz po powrocie okazało się, że w firmie planowane są duże zmiany, także personalne. Pożegnaliśmy się w dobrej atmosferze. Bałam się, oczywiście. Nie miałam wielkich oszczędności, ale wierzyłam, że to dobra decyzja. Dosłownie „nazajutrz” pojawiły się współprace, dzięki którym wiedziałam, że będę miała za co zapłacić rachunki. Czy ja coś mówiłam o cudach i bajkach?
Na Malcie spędziłam kolejnych 7 tygodni. Znowu rewolucja. Po latach samodzielnego mieszkania zdecydowałam się na zakwaterowanie we współdzielonym apartamencie. 18-latek z histerycznie zazdrosną dziewczyną na telefonie; komandos skaczący ze spadochronem, ale nieumiejący obsługiwać żelazka; erotoman-gawędziarz o gołębim sercu; starsza pani profesor z nerwicą natręctw, kompulsywnie sprzątająca wszystkie pomieszczenia i lamentująca „oh no, sooo dirtyyyy” i kilka innych ciekawych przypadków. Nie dość, że przeżyłam, to znowu coś mi to dało. Uspokoiłam się, nauczyłam odpuszczać, przemilczać pewne rzeczy, skupiać się na cudzych zaletach, oddychając głęboko na myśl o wadach. Ideałów nie ma, ja też nim nie jestem.
To był dobry czas. Mnóstwo emocji. Piękne chwile, zawiedzione nadzieje, rozczarowania i niespodzianki. Od dawna nie działo się tak wiele. Chciałam znaleźć na Malcie pracę, bardzo konkretną, niestety nie udało się. Wróciłam, miałam kryzys. Dalej szukałam pracy na wyspie, ale rozmowy kończyły się krótkim „szkoda, że pani tutaj nie ma”. Gdy napisałam: „OK, zatem przyjeżdżam”, przestali odpisywać. Miałam nadzieję na jedną współpracę, ale jej zasady nie były fair, musiałam zrezygnować. Podjęłam jednak decyzję, że dam sobie ostatnią szansę, wrócę na Maltę i spotkam się z potencjalnymi pracodawcami. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, jednak przez serię złych zbiegów okoliczności mogę to spokojnie nazwać najdroższym i najgorszym wyjazdem mojego życia. Czy żałuję? Nie. Spróbowałam i nigdy nie będę musiała się zastanawiać „co by było gdyby”. Poznałam ciekawe osoby i dzięki nim spojrzałam na pewne sprawy z innej perspektywy. Nie znalazłam pracy i przez codziennie biesiady przy stole szlag trafił moją dietę, ale… w końcu polubiłam siebie i zrozumiałam, jak dużo mam w Polsce i jak bardzo tego nie doceniałam. Rodzinę, znajomych, własny kąt, ulubione miejsca, smaki i zapachy. Zrozumiałam, że emigracja dla emigracji nie ma sensu, gdy na tej Malcie nic i nikt na mnie nie czeka, a tutaj jest wszystko, co kocham.
Nie obiecam Wam, że wszystko się uda, że rzucenie pracy / zapisanie się na siłownię / wyruszenie w podróż dookoła świata / zmiana otoczenia / wykasowanie numerów osób, które źle na Was wpływają spełni oczekiwania w 100%. Na pewno jednak ten pierwszy krok i to, co przyjdzie po nim, zmieni Was, Wasze podejście do wielu spraw i wizję przyszłości. Zazwyczaj jest bowiem tak, że „po drodze” okazuje się, że od początku chodziło o coś innego, a odpowiedzi były blisko. Trzeba było jednak odbyć tę podróż (prawdziwą lub tylko w głąb siebie), by móc do nich dotrzeć i poprawnie je odczytać. Droga jest ważniejsza od celu, bo ten może się wiele razy zmienić.. Trzeba iść, zdobywać góry, błądzić, popełniać błędy, śmiać się i płakać. Nie tkwić w miejscu, gdy serce się wyrywa i prosi o więcej. Przyszła wiosna – to idealny czas na odświeżenie szafy, analizę znajomości i listy marzeń. Jeśli uznacie, że jest bardzo dobrze – to super. Jeśli poczujecie, że coś Was uwiera i można coś zmienić, po prostu to zróbcie. Kiedy? Teraz. To jedyny właściwy moment.