Czy małżeństwo trwające "dla dzieci" na pewno im służy?

Jeśli zadajesz sobie powyższe pytanie, może to oznaczać, że etap rozmów, mediacji czy nawet terapii dla par jest już dla was zamknięty. Wiesz, że nic was nie łączy, a zamiast uczucia miłości, żywisz do swojego małżonka złość, żal lub po prostu obojętność. 

Jeśli nie próbowaliście naprawić relacji właśnie poprzez komunikację (często dzięki pomocy osób trzecich), to od razu radzę, że warto. Chociaż spróbuj! Czasem niezbędna jest separacja na jakiś czas, czy na przykład terapia indywidualna przed podjęciem wspólnej pracy. 

Gdy jednak w konsekwencji wszelkich prób dochodzisz do wniosku, że pozostanie w tym małżeństwie, z twojej strony, byłoby jedynie dla dzieci lub dziecka, to nadchodzi dla ciebie czas zastanowienia się nad waszą rodziną. I tutaj warto rozważyć kilka kwestii…

Po pierwsze – rodziną zawsze będziecie. Czy rozwiedziecie się, czy nie – mając razem potomstwo jesteście ze sobą, w pewien sposób, spokrewnieni i związani na całe życie. Hasło „rozbijanie rodziny przez rozwód” jest bardzo przesadzone, może nawet absurdalne. Nawet z socjologicznej definicji rodziny ewidentnie wynika, że jest to podstawowa, pierwotna i mała grupa społeczna, której członkami są rodzice, ich dzieci i krewni. Nie ma w niej nic o mieszkaniu wszystkich razem w jednym domu, ani o romantycznych stosunkach rodziców. Jeśli jednego z rodziców zabraknie (śmierć, zniknięcie, itd.) to faktycznie rodzina staje się wtedy niepełna. Natomiast, ich rozstanie decyduje jedynie o formie rodziny. 

Póki oboje będziecie uczestniczyć w życiu swoich dzieci, rodzina będzie wciąż istniała, a wy będziecie wciąż mieli za zadanie zapewnić swoim pociechom bezpieczne wychowanie. Ważne, by w takiej sytuacji, zamiast katować się winą, wziąć pełną odpowiedzialność za nowy stan rzeczy i mieć świadomość, że wasze potomstwo będzie z pewnością rozwijać się inaczej, niż dzieci, których rodzice wciąż są razem. 

Po drugie – społeczne uogólnianie hasła „dla dobra dziecka” jest bardzo niebezpieczne. Każdy człowiek jest indywidualną jednostką o indywidualnych potrzebach, również ci najmłodsi! Na jakiej podstawie twierdzi się zatem, że trwanie w małżeństwie jest „dla dobra dziecka” a rozwód nie? Kto ma prawo decydować, co służy kilkuletniemu czy kilkunastoletniemu człowiekowi? Wy! Jego rodzice! Nie babcia, wujek, czy sąsiadka z naprzeciwka! Nie społeczeństwo czy krewni! Tylko wy! Znacie swoje dziecko najlepiej i to wy będziecie bezpośrednio przed nim odpowiadać, gdy dorośnie i ewentualnie zacznie kwestionować wasze decyzje. Niestety, dopóki to nie nastąpi, możecie jedynie się domyślać, zakładać, a nawet zgadywać, co jest dla niego najlepsze. Zarówno w sferze relacji rodzinnych, jak i miejsca zamieszkania, kwestii zdrowotnych czy edukacyjnych – na tym przecież polega rodzicielstwo!

Ale my, rodzice, często projektujemy na dzieci swoje aspiracje, marzenia, potrzeby, bo myślimy, że właśnie to jest dla nich dobre. Wysyłamy je na multum zajęć pozalekcyjnych, kupujemy tony zabawek, sprzętów i ubrań, by materialnie zapewnić im wszystko to, co jest tylko możliwe, by miały tzw. dobry start. Zapominając, że gdy teraz sami wracamy pamięcią do czasów dzieciństwa, to nie jest nam przykro, że nie nauczyliśmy się francuskiego albo nie pojechaliśmy do Disney Landu, ale z pewnością pamiętamy, że np. rodzice nie mieli dla nas wystarczającej uwagi, albo nie okazywali czułości sobie nawzajem…

Jest jedna potrzeba, która łączy wszystkie dzieci na całej ziemi – to podstawowa potrzeba miłości i obecności! Warto się zastanowić, czy pozostając w tym związku jesteście w stanie zapewnić dziecku miłość i opiekę, skoro decydujecie się zabrać ją sobie samym… Czy trwając w związku, który nie zapewnia wam miłości i wzajemnego wsparcia (co jest podstawą partnerstwa, jak i naprawy małżeństwa) możecie dać dobry przykład dziecku? Jaki wzorzec relacji wyniesie ono z waszego domu? Pół biedy, jeśli potraficie się przyjaźnić, okazując sobie szacunek i serdeczność. Wtedy takie trwanie w małżeństwie byłoby też dla waszego dobra, gdyż prawdopodobnie z czasem naprawilibyście relację, pokonując przeszkody. 

No i po trzecie – chyba najważniejsze – nie da się uszczęśliwić dzieci na siłę! One czują… wiedzą, kiedy udajecie emocje, czy jesteście zadowoleni i spokojni. „Odgrywanie małżeństwa” prędzej czy później wyjdzie na jaw, a już na pewno od samego początku wpłynie na rozwój najmłodszych członków rodziny. Warto zrozumieć, że nieszczęśliwy rodzic nie daje dziecku zdrowej miłości, wręcz bardzo często podświadomie tę miłość od dziecka czerpie, by uzupełnić swoje braki (to jest tzw. kazirodztwo emocjonalne). Na to akurat należy uważać także po rozwodzie, gdyż rozstanie nie rozwiązuje problemu samotności rodziców. Każde z was ma obowiązek zająć się swoją krzywdą, pustką i emocjami, jakie pozostają po nieudanej relacji, niezależnie od tego, czy formalnie będziecie dalej razem, czy nie. 

Jest jedno hasło, które uważam za bardzo mądre i aktualne: „szczęśliwy rodzic, szczęśliwe dziecko”. Prawdziwe pytanie powinno brzmieć: Czy zostanie w tym małżeństwie jest dla mojego dobra? Czy będę umieć być szczęśliwy/szczęśliwa? Czy będę umieć w tym kochać siebie samego, by dać tę miłość swojemu dziecku? Bo przecież nie da się kochać kogokolwiek (ani partnera, ani dziecka), jeśli nie kochasz prawdziwie samego siebie. Z pustego nie nalejesz. Potwierdza to nawet fizyka kwantowa, gdyż nie kochając siebie nie wibrujesz miłością, tylko jej brakiem, który cały czas będziesz starał się załatać poprzez relacje z ludźmi (i z tegoż powodu w konsekwencji nieudane), dopóki sam nie pokochasz swojego wewnętrznego dziecka. Mało tego, nikt nie będzie w stanie cię prawdziwie pokochać i dać ci szacunku, jeżeli ty sam sobie tego nie dasz. Żadne małżeństwo nie będzie pożyteczne dla kogokolwiek – ani to chciane przez ciebie, ani to udawane „dla dobra dzieci”. 

 

Ewa Giurkowicz
Ewa Giurkowicz

Spotkaj się ze mną, jeśli: chciałbyś spróbować coachingu holistycznego, terapii ruchem i tańcem spontanicznym. Kim jestem i co robię: jestem life coachem (coachem holistycznym), trenerką gimnastyki śmiechowej oraz ruchu i tańca intuicyjnego, piszę również powieści dla kobiet o tematyce transformacji życiowej i pokochania samej siebie, prowadzę bloga literacko-motywacyjnego, jestem mamą 13-letniej Igi, miłośniczką zdrowego odżywiania się, mindfulness i życia w zgodzie z naturą. Dlaczego tu jestem: by opowiedzieć swoją historię, by zainspirować do zmian, by pokazać na swoim przykładzie, że nigdy nie jest za późno ani za wcześnie na zmiany, że mamy prawo do bycia szczęśliwym każdego dnia, a nie za pięć lat, albo 10 lat temu... Że Życie to nieustanna zmiana! Z czego jestem dumna w moim życiu: z pokochania samej siebie i uświadomienia sobie schematów, które rządziły moimi wyborami, z wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje istnienie i decyzje, z książek mojego autorstwa, z poradzenia sobie z zaburzeniami lękowymi bez środków farmakologicznych, z tego, że moja córka mówi, że jest szczęśliwa, z tego że wciąż umiem zaczynać wszystko od nowa Moje słabości: nie mam przycisku STOP! Mój sprawdzony sposób na zły humor: nie ma czegoś takiego, jak zły humor! Wszystko jest dobre. Ale na trudne emocje pomaga mi rozmowa ze sobą i zapytanie się, co się dzieje i co mogę w tym momencie dla siebie zrobić, a także wczesne pójście spać, zatańczenie do ulubionej piosenki, zjedzenie czegoś zdrowego, pomoc innym. Największa zmiana w moim życiu: zrezygnowałam z małżeństwa po półtorej roku ślubu, z rodzinnego życia, kariery, własnej firmy i domu z ogrodem i wyjechałam za granicę, by zacząć od zera. Pięć lat później zostawiłam wszystko i wróciłam w woje rodzinne strony, w Bieszczady, by znów zacząć od nowa ;) W ciągu tych parunastu lat zupełnie zmieniłam swoje podejście do życia na pozytywne i skupione na kochaniu samej siebie, pilnowaniu swoich granic i byciu w TU I TERAZ.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.