“Być sobą w świecie, który nieustannie wymaga, abyśmy byli kimś innym, to największy sukces” ― Ralph Waldo Emerson
„Muszę być bardzo często sama. Z ogromną przyjemnością spędzam czas od sobotniego wieczoru do poniedziałku rano, sama w swoim mieszkaniu. W ten sposób sie odbudowuję”
„Ludzie mnie wyczerpują. Muszę uciec, żeby się naładować”
„Cisi ludzie mają najgłośniejsze umysły”
Kto mógł powiedzieć te słowa? Z jakim typem człowieka kojarzą Ci się te cytaty? Na myśl przychodzą ludzie cisi, nieśmiali, wycofani… prawda? Nie mylisz się. W kolejności to wypowiedzi: Audrey Hepburn, Charlesa Bukowskiego i Stephena Hawkinga.
Żyjemy w czasach kultu osobowości. Wraz z rozwojem konkurencyjności i marketingu cnoty charakteru odeszły w zapomnienie. Umiejętność robienia dobrego wrażenia stała się ważniejsza od rzeczywistych kompetencji. Liczy się to, jak mówisz, a nie co mówisz. Jak wyglądasz, jak się prezentujesz, kogo znasz, gdzie bywasz. W świecie, w którym dominuje powierzchowność, introwertyzm zszedł do podziemia. Ludzie o cichym usposobieniu, myśliciele, którzy nie czują potrzeby bycia w centrum zainteresowania, zostali zdegradowani do zbioru cech niepożądanych. Większość poradników na księgarnianych półkach ma nam pomóc nauczyć się, jak nie być introwertykiem. Dowiesz się z nich, jak walczyć z nieśmiałością, być bardziej asertywnym, zjednywać sobie ludzi, być duszą towarzystwa i skutecznie brylować na salonach. Introwertyzm postrzega się jako ułomność. Uwierzyliśmy, że kreatywność i produktywność to domena ludzi towarzyskich i przebojowych.
Ten trend zebrał swoje żniwo. Rzeczywiście introwertycy postrzegają siebie w bardzo złym świetle. Współczesnym trendom udało się jedno – uwierzyliśmy, że introwertyzm to nie jeden z typów osobowości, a synonim nieśmiałości i wycofania.
Kiedy poproszono grupę introwertyków o opisanie siebie, używali pozytywnych określeń takich jak: duże brązowe oczy, zgrabna sylwetka, ładny uśmiech. Natomiast zapytani o wygląd typowego introwertyka podali w najlepszym wypadku neutralne, ale w większości negatywne określenia: niezgrabny, niezadbany, z trądzikiem…
Jako introwertyczka, która kilkanaście lat spędziła w korporacji, muszę niestety potwierdzić zjawisko stygmatyzacji tej cechy osobowości. Nawet to, w jaki sposób projektowane są współczesne miejsca pracy – tzw. open space, czyli otwarta przestrzeń biurowa – jest dla introwertyków codzienną torturą.
Tym bardziej się ucieszyłam, gdy na arenie medialnej pojawił się sprzymierzeniec. Zdecydowany głos, odważnie poruszający kwestię ideału ekstrawertyka, który wszyscy przyjęliśmy jako jedyny słuszny typ funkcjonowania. Mowa o Susan Cain, która zasłynęła swoim wystąpieniem na konferencji TED, zatytułowanym The power of introverts (Moc introwertyków). Myślę, że wielu introwertyków – tak jak ja – odnajdzie w historii Susan swoją własną. Negując swoją introwertczną naturę, zamiast zostać pisarką, o czym marzyła, Susan stała się prawniczką na Wall Street. Chciała sobie udowodnić, że może się odnaleźć w przebojowym świecie i pokazać, że potrafi być śmiała i asertywna. I jak mówi: to, że przebieramy się za ekstawertyków i próbujemy żyć w ten właściwy, jedyny i pożądany (jak nam się wmawia) sposób, to strata nie tylko dla nas – to strata dla świata.
Odczarowując pojęcie introwertyzmu, trzeba przede wszystkim zaznaczyć, że nie jest to synonim nieśmiałości.
Postawiony na drugim biegunie ekstrawertyzm to czynnik osobowości, który wiąże się z czerpaniem energii od ludzi. W samotności ekstrawertykowi wyładowują się baterie – szuka towarzystwa i stymulacji, żeby się odbudować. Introwertycy natomiast są jego dokładnym przeciwieństwem. Samotność i cisza to ich środowisko naturalne, wtedy są najbardziej produktywni i kreatywni, tryskają energią. Ich aktywność społeczna jest zasilana bateriami o małej mocy. Wymagają regularnego doładowywania w odosobnieniu. To jest główna różnica pomiędzy tymi dwoma typami. Jednocześnie właśnie ta właściwość stała się przyczyną oceny introwertyków jako typów antyspołecznych. Krzywdząca to opinia, bo nie ulega wątpliwości, że introwertyk też lubi ludzi, choć preferuje raczej kameralne spotkania.
Przez osiem lat Londyn był moim domem, a duża korporacja z biurami w sercu tej metropolii – moją codziennością. Dla introwertyka to potężne wyzwanie. Korporacyjny świat mówi work hard, play hard (pracuj ciężko, baw się do upadłego), dla mnie kończyło się to regularnym przestymulowaniem. Od rana do wieczora praca w otwartej przestrzeni nowoczesnych biur. Po pracy regularne wyjścia z kolegami lub partnerami biznesowymi. Weekendy też nie do końca moje, bo poniedziałkowy poranek przeznaczony był na weekendowe sprawozdanie. Z pozoru niewinne pytanie: „jak spędziłaś weekend”, kryło w sobie podstęp. Nieoficjalne oczekiwanie, że sposób spędzania wolnego czasu będzie dopełniał wizerunek przebojowego managera. Choć kilkakrotnie zaryzykowałam mówiąc, że spędziłam te dwa dni z książką w domu, nie było to przyjemne doświadczenie. Rozumiem, jak introwertyk może poczuć się odmieńcem. W świecie, który kultywuje ideał ekstrawertyka, czytanie książek przez dwa dni to zaprzeczenie korzystania z życia. I ten zarzut – niekorzystania z życia – introwertycy słyszą chyba najczęściej. Szukając azylu w samotności swoich czterech ścian, nie mieszczą się w dominującym trendzie „bycia w centrum wydarzeń”. W czasach, kiedy pracowałam w korporacji, usłyszałam tę uwagę kilkakrotnie – zawsze z ust ekstrawertyków. Za każdym razem nie do końca rozumiałam zasadność tego zarzutu. Dużo podróżowałam, chodziłam na wystawy i wykłady, byłam częstym gościem w teatrze. Owszem, moją dominującą aktywnością było czytanie i piknikowanie w przepięknych brytyjskich parkach, ale z mojego punktu widzenia to było bardzo bogate życie. Być może z perspektywy ekstrawertyka nieco snobistyczne, ale nie dla mnie…
Ostatni raz, kiedy usłyszałam, że nie korzystam z życia, wspominam z dużym rozbawieniem. Jest to typowy przykład różnic w preferencjach tych dwóch cech osobowości. Sytuacja miała miejsce na Malcie, gdzie odwiedzałam wraz z kilkoma kolegami i szefem partnerów biznesowych. Piękna wyspa, południowy klimat, wspaniałe jedzenie i w stosunku do naszych londyńskich standardów dość mocno spowolnione tempo życia. Stałym punktem programu podczas wyjazdów służbowych są wieczorne wyjścia do restauracji. Na Malcie jest to spotęgowana przyjemność, ponieważ kolacje odbywają się na powietrzu, w przepięknych zatokach, a jedzenie jest południowe, przepełnione słońcem i świeżością. Tym razem jednak jako alternatywny pomysł na wieczór pojawił się wielki koncert MTV. Jako przodujący introwertyk w grupie szybko wyraziłam swoją niechęć do tego typu atrakcji. Ponieważ byliśmy gośćmi, musieliśmy podjąć wspólną decyzję, jak chcemy spędzić wieczór. Po dość długiej debacie mój zniecierpliwony przełożony, stuprocentowy ekstrawertyk, powiedział: „Margot, live your life!” (korzystaj z życia!). Tego wieczora, zamiast rozpływać się w klimacie ciepłego i orzeźwiającego południowego wybrzeża, stałam na podeście przepełnionym ludźmi. W feerii świateł i dźwięków, nie mogąc w sobie odnaleźć ekscytacji przejawianej przez tłum wokół, zastanawiałam się, czy rzeczywiście jest coś ze mną nie tak?
Susan Cain w swoim wystąpieniu przywołuje poprzednią epokę – czas królowania charakteru, kiedy bogate wnętrze, prawość i moralność były najbardziej pożądanymi wartościami człowieka. W księgarniach dominowały poradniki mówiące o tym, jak wzmacniać charakter, a wzorem do naśladowania były osobistości takie jak Abraham Lincoln, którego ceniono za skromność i pokorę. Był to czas, kiedy introwertyzm miał swoje miejsce wśród pożądanych zachowań, doceniano go za powściągliwość i bezpretensjonalność.
Autorka bestsellera „Ciszej proszę… Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać” bynajmniej nie nawołuje do dominacji introwertyzmu – Susan szuka równowagi. Namawia, by pozwolić introwertykom być sobą, przyjąć ich postawę jako pozytywną wartość, uwierzyć w ich moc, zauważyć, że w tej niepozornej ciszy dzieją się rzeczy wielkie, że jest w niej ogrom kreatywności, innowacji i produktywnych działań.
Susan podkreśla, że uwielbia ekstrawertyków, jej mąż i kilku najlepszych przyjaciół posiadają tę cechę osobowości. Równowaga jest dobra, nawzajem jesteśmy dla siebie wsparciem. Ale żeby ta równowaga miała miejsce, kilka rzeczy we współczesnej kulturze musi ulec zmianie. Autorka podkreśla: „Zatrzymajmy obsesję ciągłej pracy grupowej, dajmy sobie więcej autonomii i prywatności. Głębokie przemyślenia rodzą się w samotności. Uczmy dzieci niezależnego myślenia, o którym zapomnieliśmy w szkolnym systemie pracy zespołowej. Zatrzymajmy się na chwilę wszyscy. Pozwólmy sobie na odcięcie od świata, dajmy sobie czas na przemyślenia i olśnienia”. I na koniec wezwanie do introwertyków: „Macie tendencję do ukrywania siebie, to co w was najcenniejsze jest zamknięte i skrupulatnie chronione. Od czasu do czasu pokażcie światu co ukrywacie, bo świat tego potrzebuje”.
Ciąg dalszy nastąpi – już wkrótce kolejna część.