W każdej epoce pewne cnoty są postrzegane jako bardziej wartościowe, inne zaś jako mniej użyteczne. Dzisiaj, kiedy wszyscy gdzieś się spieszą, wiele osób próbuje zwyciężać za wszelką cenę. Skrzętnie ukrywane słabości nie są gruntem, na którym łatwo może wzrastać i zakwitać pokora, zupełnie jakby nie „opłacało” się bycie pokornym, bo wtedy oddala się tak upragniony sukces.
Podczas konkurowania z innymi trzeba być, jak wiadomo, lepszym, bardziej skutecznym i wydajnym. Nawet jeśli tacy nie jesteśmy, stosujemy wyrafinowane techniki, żeby odpowiednio się zaprezentować. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale trend jest zauważalny.
Tymczasem wiele poradników życiowych – i wielu mistrzów rozwoju wszelakiego – przekonuje, że wszystko jest możliwe, trzeba tylko ruszyć się z kanapy. Każdy może sięgnąć gwiazd, a nasz potencjał nie ma ograniczeń.
A co, jeśli to nieprawda i mamy ograniczenia? Jeśli próby ignorowania ograniczeń nie spowodują, że one znikną? Nie chodzi, oczywiście, o to, żeby koncentrować się na swoich słabościach i obnosić się z nimi, ponieważ pokora to stan, w którym znamy zarówno własne ograniczenia, jak i mocne strony, lecz o to, by ze spokojem je akceptować i pozostawać sobą.
Może warto czasami przyznać się do błędu lub słabości, zamiast na siłę zmieniać to, co uważamy za niedoskonałe? Może warto zmniejszyć ilość energii, jaką przeznaczamy na autokreację oraz udowadnianie sobie własnej ważności, i zacząć prawdziwie żyć?
Czy możliwe jest posiadanie stabilnej samooceny przy jednoczesnym byciu pokornym? Oczywiście, że tak, ponieważ są to dwa odrębne zjawiska, choć często mylnie je utożsamiamy.
Pokora kojarzy się z niedowartościowaniem i niedocenianiem własnych możliwości; z obawami i pasywnością. W rzeczywistości polega na akceptacji tego, że jak każdy mamy swoje ograniczenia i nie musimy wynosić się ponad innych. Tu właśnie tkwi prawdziwa moc pokory, która pojawia się w momencie UZNANIA własnych słabości. Zawsze mamy wybór. Zawsze możemy pracować nad słabościami lub nie, ale początkiem niezmiennie jest uznanie, że one istnieją.
Wokół nas wiele sytuacji i zjawisk możemy potraktować jako nauczycieli pokory: góry, woda, inni ludzie. Jeśli tylko będziemy chcieli i jeśli zdążymy.
Na przykład poruszanie się po polskich drogach. Mam wrażenie, że za kierownicami wielu pojazdów siedzi czysta pycha. W walce o tytuł króla szos kierowcy przeszacowują swoje umiejętności. Rzeczywistość pokazuje, że nawet jeśli masz bardzo drogi i dobry samochód, prawa fizyki wciąż obowiązują.
Być może warto zastanowić się, czy jest możliwe pogodzenie świadomości własnej słabości z efektywnym działaniem. Według mnie zdecydowanie tak. Co więcej, pokora zwiększa naszą skuteczność. Wynika to chociażby z realnego szacowania czasu, własnych sił, zdolności i talentów. Wiemy, jakie kompetencje rozwijać, i starannie przygotowujemy się do wszystkich projektów. Szanujemy siebie, ale też to, nad czym/z czym pracujemy. Dzięki temu druga strona nas szanuje.
Czując pokorę na przykład podczas wspinaczki w górach, zwiększamy swoje szanse na przetrwanie i odniesienie sukcesu.
Pokora to także stan, w którym bierzemy pod uwagę, że różnie może być choćby dlatego, że nie wszystko możemy mieć pod kontrolą, że część zmiennych jest nieprzewidywalna. Wiedząc to, mając świadomość własnej ułomności, możemy starannie się przygotować, ale równocześnie ufać sobie, że sobie poradzimy; wierzyć szczerze, że zrobiliśmy wystarczająco dużo i mamy wystarczające kompetencje, żeby zrealizować cel.
Bywa, że gdy poznaję kogoś, nie mogę pozbyć się wrażenia, jak wiele energii wkłada ta osoba w autoprezentację, starając się uwypuklić zalety i ukryć słabości. Nie wiem, czy wierzy w swój wykreowany wizerunek, ale z tego, co mówi, z jej postawy i z zachowań przebija pycha. Na przykład człowiek, który nieproszony doradza wszystkim w kwestiach prowadzenia firmy, bo „doskonale wie”, jak się robi biznes, choć sam od zawsze pracuje na etacie. Najczęściej zna się praktycznie na wszystkim. Skąd to wie? Nie mam pojęcia i chyba nie chcę wiedzieć.
Znam też osoby zajmujące się rozwojem osobistym – a nawet duchowym – które są pełne pychy. Jak mawiał Lao Tzu, „kto wie, ten nie mówi, kto zaś mówi, ten nie wie”.
Kiedy myślę o obszarze najbliższym mi zawodowo, czyli coachingu, zauważam wiele osób, którym odrobinę brak pokory. A taki stan może być niebezpieczny szczególnie dla klienta, z którym pracują. Coach z założenia pracuje w cieniu; to coachee jest przewodnikiem. Coach zadaje pytania, bo to klient chce się dowiedzieć. Coach z pokorą podchodzi nie tylko do własnych kompetencji (nawet jeżeli są kosmiczne), lecz także wyzwań, celów, relacji i samego klienta. Jeżeli myślimy o prawdziwym skutecznym coachingu holistycznym, to taka praca nie jest możliwa bez pokory.