Jakiś czas temu spotkała mnie niezbyt sympatyczna, ale bardzo przełomowa konfrontacja z rzeczywistością – nieważne, co bym zrobiła i nieważne, jakbym się starała, jest pewna grupa ludzi, której nie jestem w stanie zadowolić. Przez długie lata się tym martwiłam, miałam okropne wyrzuty sumienia, a nawet trzęsły mi się ręce z nerwów na myśl o tym, że zrobiłam komuś przykrość mówiąc na głos o tym, co mi się podoba, a co nie. Bo jesteśmy blisko, bo powinnam dawać z siebie więcej i więcej, bo tego się ode mnie oczekuje… Bardzo często wychowuje się nas (szczególnie kobiety) w przeświadczeniu, że powinnyśmy dobro innych stawiać na pierwszym miejscu, poświęcać się, przytakiwać i unikać sytuacji, przez które właśnie my mogłybyśmy doprowadzić do konfliktu. Kiedyś usłyszałam, że nie wypada wypowiadać własnej opinii, jeśli jest ona niezgodna z opinią rozmówców, że lepiej się nie odzywać, nie wychylać, zlać z tłem, udawać, że mnie nie ma…
Zdarza się, że mówią nam, iż własne dobro jest mniej istotne od dobra bliskich nam osób, że nasza przyjemność, satysfakcja z życia, spełnienie mogą poczekać, ponieważ są ważniejsze rzeczy do zrobienia (zazwyczaj związane z przyjemnością, satysfakcją i spełnieniem innych osób). Najgorsze, że wiele kobiet w to wierzy. Ja też kiedyś tkwiłam w pułapce bycia cichą, potulną istotą, która „powinna” lub „nie powinna”, której „wypada” lub „nie wypada”… Wiem, że nikt nie chciał dla mnie źle, ale regularne wmawianie małej dziewczynce, że największą cnotą są skromność i milczenie, bo „dzieci i ryby głosu nie mają” jest prostą drogą, by wyrosła z niej dorosła kobieta z zaburzonym poczuciem własnej wartości. Mam koleżanki, które do dziś potrafią sobie wyrzucać, że poszły do kina zamiast ugotować obiad mężowi, zrobić zakupy sąsiadce (która ma własne dzieci!) czy zająć się dzieckiem znajomej (w czasie, gdy ona jest na kawie z przyjaciółkami). Żeby było jasne – jestem jak najbardziej za tym, żeby pomagać innym, żeby być empatycznym i dobrym człowiekiem, ale zdrowy egoizm jest niezbędny, by zachować psychiczną równowagę i po prostu nie zwariować.
Kiedyś ktoś mnie zapytał: „Co ostatnio zrobiłaś tylko dla siebie?”. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, bo nie miałam czasu zastanowić się nad tym, co jest mi potrzebne, bo co chwila ktoś dzwonił, żeby się wyżalić, poskarżyć, poradzić, nie pytając nawet o to, jak ja się czuję i jak mi mija życie. A ja grzecznie słuchałam, pomimo że chciałam się wykąpać lub iść na spacer. Bo tak „być powinno”… Pewnego dnia zrozumiałam, że to wszystko kręci się w kółko – ja się staram, druga osoba i tak jest niezadowolona, uważa, że dostaje za mało, że zasłużyła na więcej, więc ja staram się bardziej, ale wciąż jest za mało, pomimo że nie mam już czasu na swoje zajęcia i staję się kłębkiem nerwów. W końcu odważyłam się powiedzieć STOP. TO MOJE ŻYCIE I JA O NIM DECYDUJĘ. O tym, ile daję innym i ile biorę od nich w zamian. Mogę się wycofać, jeśli ktoś myśli wyłącznie o sobie, nie dostrzegając mnie w tej relacji. Mam prawo mieć własne zdanie, swoje zajęcia, zainteresowania, plany, marzenia i nie muszę czuć się winna tylko dlatego, że ktoś uważa, że powinnam zachowywać się inaczej. A przede wszystkim – chcę mieć czas, by móc zadbać o siebie, rozwijać swoje pasje. Tylko człowiek spełniony, czujący się dobrze we własnym towarzystwie, potrafiący wyznaczać zdrowe granice jest dobrym kompanem i wsparciem dla innych. Szkoda, że dotarło to do mnie tak późno, ale z drugiej strony – na zmianę nigdy nie jest za późno.