Przejdź do treści

Zmiany w Życiu

Strona główna » Siła przyzwyczajenia, czyli krótka historia zmiany własnych nawyków

Siła przyzwyczajenia, czyli krótka historia zmiany własnych nawyków

Ze wszystkich sił we wszechświecie najtrudniej jest przezwyciężyć siłę przyzwyczajenia. Siła przyciągania to przy niej pryszcz.” Terry Pratchett

Podobno zmiana nawyku trwa 21 dni. Innym lubię powtarzać jak mantrę: „dopóki nie spróbujesz to się nie dowiesz” i sama również staram się trzymać tej zasady. Postanowiłam więc sprawdzić czy z tymi nawykami faktycznie tak jest.

W pewien sobotni deszczowy poranek, w wyniku luźnej rozmowy z Anią (tak, z Redaktor Naczelną tego serwisu) podjęłam 30-dniowe wyzwanie. Byłyśmy właśnie w uroczym miejscu na warszawskiej Pradze o nazwie „Centrum Zarządzania Światem” – czyż to nie cudowna nazwa dla miejsca, w którym podejmuje się wyzwanie?

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Mam taki jeden okropny nawyk (i nie chodzi mi wcale o palenie papierosów), którego nie lubię i nigdy nie potrafiłam się pozbyć. Już jako dziecko miałam z tym problem i żadne podstępy wychowawcze moich rodziców nie były w stanie wyplenić go u mnie. Chodzi o niejedzenie śniadań!

Z logicznego punktu widzenia wiem, jakie to jest nierozsądne. Wiem, że śniadanie jest podstawą odpowiedniego żywienia i wartościowy posiłek na początku dnia wpływa nie tylko na ciało, ale też na umysł. Ja to wszystko wiem! Tak samo jak wiem, że palenie papierosów jest niezdrowe. Nic z tej wiedzy nie wynika w moim zachowaniu.

Tym razem uparłam się i postanowiłam się sprawdzić. Zapaliłam się do tego tak bardzo, że tuż po spotkaniu z Anią wybrałam się na zakupy. Kupiłam orzechy, otręby owsiane, płatki migdałowe, pestki dyni i swoją ulubioną suszoną żurawinę. Kilka łyżek takiej mieszanki chciałam dodawać każdego poranka do jogurtu naturalnego lub serka homogenizowanego. Miało być szybko i zdrowo. Przynajmniej taki był plan…

Ale wiadomo, jak to z planami bywa. Kiedy spróbowałam tego miksu pierwszego dnia… O mamusiu, jakie to było niedobre! Gorzkie! Nie poddawałam się i od następnego dnia, na osłodę, dodawałam do tego jeszcze łyżkę lub dwie syropu truskawkowego własnej roboty. Ze względu na wątpliwy smak mieszanki zaczęłam kombinować z tym, co faktycznie przygotować na śniadanie, żeby było smacznie. Przygód było sporo – szczególnie jeśli chodzi o ich jakość, wartość odżywczą i miejsce ich spożywania.

Ale przechodząc do rzeczy…

Jakie są moje spostrzeżenia po 30 dniach jedzenia rano posiłku?

• Moje śniadanie nie zawsze faktycznie było zdrowe i jedzone właściwie. Czasem zdarzało mi się w ostatniej chwili przed wyjściem z domu złapać jabłko i zjeść je na schodach, czasem oznaczało to kanapkę zakupioną na stacji benzynowej. Ale i tak byłam z siebie dumna, bo wcześniej zdarzały się dni (dużo takich dni), kiedy pierwszy posiłek jadłam dopiero o 17:00.

• Trzeba włożyć jednak trochę wysiłku w to, żeby rano, kiedy człowiek ledwie otworzył oczy, w lodówce były składniki, z których można zrobić śniadanie. Niby banał, ale bywa, że w mojej lodówce poza mlekiem do kawy nie ma nic – ot, lodówka singla.

• Śpiochom (do tej grupy zdecydowanie należę) trudniej jest wygospodarować rano dodatkowy czas na śniadanie. W moim przypadku oznaczało to zmianę porannych leniwych rytuałów, które lubię tak bardzo. A że rano faktycznie ciężko mnie dobudzić, pewnie rzeczy robiłam z automatu (np. nakarmić koty, trzy kroki, wstawić kawę) – dodanie do tego posiłku nie było dla mnie łatwe.

• Wskazówka: Nawet jeśli nie zjesz śniadania w domu, po drodze do pracy jest piekarnia/sklep spożywczy/kiosk z batonikami. To w wielu przypadkach ratowało mnie (i to bardzo), ale też uświadomiło, że należy pamiętać o sobie. Tak, przez te 30 dni zdecydowanie wzrosła moja samoświadomość żywieniowa.

• Więcej uwagi skupiłam na sobie i na tym, żeby się nie spieszyć. Nawet jeśli śniadania jadłam w biurze to był to czas, który zaliczałam do przerwy na przejrzenie codziennej porcji aktualności.

• Chcieć to naprawdę móc. A takie ćwiczenia, nie dość, że pozwalają zmienić nawyki żywieniowe, to dodatkowo ćwiczą silną wolę i konsekwencję.

Czy dalej jem śniadania każdego dnia?
 Nie, ale rytm mojego organizmu zmienił się pod wpływem tego wyzwania i…
 coraz częściej zdarzają się dni, kiedy faktycznie jem śniadania, i jest ich całkiem sporo. Pierwszy posiłek jem teraz znacznie wcześniej – jeśli nie zjadłam nic rano to o 12:00-13:00 mój brzuch krzyczy do mnie głośno „nakarm mnie!”. Zwracam uwagę na to co jem i coraz mniej w mojej diecie jest gotowych (czyt. z mrożonki) posiłków. W moim jadłospisie pojawiło się znacznie więcej warzyw i owoców. Nie mam już też problemu z tym, żeby naszykować sobie jedzenie do biura na cały dzień.

To było moje pierwsze 30-dniowe wyzwanie. Uświadomiło mi dobitnie, jak bardzo cenię rytuały i własny rytm dnia, szczególnie rano. Po nim nastąpiły kolejne, które pozwoliły skupić mi się na jakości czasu wolnego. Nie miały limitów czasowych, ale tak jak „wyzwanie śniadaniowe” wymagały ode mnie systematyczności każdego dnia, bo codziennie muszę znaleźć czas dla siebie: czytanie książki, pisanie, czytanie anglojęzycznych (i niebranżowych) artykułów. Jednym słowem: „warto”.

 

A poniżej moja „śniadaniowa” pamiątka.

fot. Agnieszka Lewandowska

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *