Przejdź do treści

Zmiany w Życiu

Strona główna » 1% Historie spoza bilbordów

1% Historie spoza bilbordów

Nieubłaganie zbliża się termin składania deklaracji podatkowych. To intensywny czas pracy dla większości Organizacji Pożytku Publicznego, które dwoją się i troją, obmyślając strategie promocyjne kampanii 1%. Wszystko po to, by przekonać do siebie jak największą liczbę podatników. Na ulicach pojawiają się bilbordy z wizerunkami dzieci zmagających się z ciężkimi chorobami, osób z widocznymi niepełnosprawnościami, okaleczonych zwierząt, celebrytów. W mediach rozbrzmiewają mniej lub bardziej kontrowersyjne kampanie. Jak w tym wszystkim nie ulec manipulacji speców od marketingu i sile reklamy? Jak dokonać właściwego wyboru? Niestety, zbyt rzadko mamy okazję poznać bohaterów tych kampanii, „wsłuchać się” ich historie.

Przypadek beznadziejny

1998 rok, prawy brzeg Wisły. Młoda, na oko osiemnastoletnia kobieta zaczepia przypadkowego mężczyznę, pytając o papierosa. On nie ma, bo nie pali. W odpowiedzi dostaje wiązankę słów przez większość ludzi uznawanych za niecenzuralne i obraźliwe. Poziom jej wulgarności i agresji jest wręcz odpychający. Kwintesencja stereotypu członka praskiej społeczności lokalnej. Budzi lęk, niechęć i odrazę.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Ta kobieta to Wiesia. Komunikuje się ze światem przy pomocy agresji wobec innych i siebie. Domaga się zainteresowania i robi to poprzez samookaleczanie – jakby nie znała innego sposobu na zwrócenie na siebie uwagi. Przypadek beznadziejny. Tak się przynajmniej wówczas wydawało.

Jej dzieciństwo to alkoholizm, awantury, interwencje policji. Wiesia z rodzeństwem chowa się po kątach. Istny koszmar. Matka ledwo wiąże „koniec z końcem”. Jakby tego było mało, w trzynastym roku życia Wiesia jest wykorzystywana seksualnie. Do dziś wspomina, jak bardzo źle się z tym czuła, jak głęboko w swojej duszy to ukrywała, jak bardzo „brudna” się czuła.

Z biegiem czasu ma coraz bardziej dosyć. Nie radzi sobie z nauką i popada w różne tarapaty, bo, jak twierdzi, nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Pewnego dnia w szkole, do której chodziła, poznała panią psycholog. Zaprzyjaźniły się. Wiesia coraz lepiej zaczyna rozumieć, że przede wszystkim musi uwierzyć w siebie.

Kończy szkołę i trafia do Stowarzyszenia Otwarte Drzwi na zajęcia dla młodzieży praskiej. Początki są bardzo trudne, dochodzi do sytuacji, w której rozgrzanym garnkiem rzuca w kierunku instruktora, o mało nie doprowadzając do nieszczęścia. Podejmuje próbę samobójczą – zażywa leki, popijając alkoholem, kończy się dla niej niemal tragicznie. Popada w stan śpiączki. Cudem, siła organizmu i wola życia zwycięża. Ówczesna pani prezes w bezradności zgłasza się do pani psycholog, o której nieustannie wspomina Wiesia. Niespełna rok później rezygnuje ona z dotychczasowej pracy i przechodzi do Stowarzyszenia Otwarte Drzwi.

Teraz, po 18 latach, ciężka praca instruktorów, psychologów, terapeutów, pracowników socjalnych i samej Wiesi przynosi owoce – jest zupełnie inną osobą – samodzielną, przestrzegającą prawa i podstawowych zasad moralnych, mającą wielu przyjaciół. Posiada własne mieszkanie komunalne, ośmioletni staż pracy w warszawskiej firmie sprzątającej i od trzech lat stałego partnera – a z nim marzenia i plany. Udało się odbudować dobre relacje z mamą, odnalazła dalszą rodzinę, przez którą jest szanowana. Ciężko w to uwierzyć, prawda? A jednak Wiesia sama o sobie mówi: – Odkąd jestem w Otwartych Drzwiach inaczej patrzę na siebie, świat i innych ludzi. Najważniejsze jednak jest to, że zmienił się mój charakter – kiedyś na wszystko reagowałam tylko złością i agresją. Dziś dążę do celu i nie poddaję się. Inaczej patrzę na swoją niepełnosprawność. Znam swoje wady, ale wiem też, w czym jestem dobra. W końcu w siebie uwierzyłam. 

Zamknięta w chorobie

Marta cierpi na pęcherzycę – chorobę skóry, która objawia się m.in. tym, że każde, nawet lekkie uderzenie powoduje okropną ranę na ciele. Traci włosy. Pierwsze trzy lata szkoły Marta spędza w domu. W czwartej klasie, zmęczona odizolowaniem, dołącza do rówieśników w szkole pod Warszawą. – Nikt nie chciał ze mną rozmawiać; koleżanki cały czas umawiały się, żeby do mnie nie podchodzić i mnie nie dotykać, bo się zarażą – opowiada Marta dodając, że mówienie o tym już nie jest dla niej nieprzyjemne. Przywołuje scenkę z podstawówki: impreza mikołajkowa. Każdy uczeń losuje osobę, której ma kupić prezent. Kupon z imieniem Marty jest wyraźnie krótszy. Marta jako ostatnia losuje… samą siebie. Wspomina też powroty do domu, podczas których koledzy dla żartów uwielbiali podstawiać jej nogę, żeby przewróciła się na wykładany kamykami chodnik. Chociaż zalecany ma indywidualny tok nauki, postanawia zostać w szkole do końca podstawówki. 

Nic się nie zmieniło – wspomina. – Nie miałam żadnych koleżanek. W autokarze, na wycieczkach, zawsze siedziałam sama. Po szkole nigdzie nie wychodziłam. Szkoła, dom i tyle. Mama próbowała rozmawiać z wychowawczynią o zachowaniu klasy. „To nie wina klasy” mówiła nauczycielka. Gdy Marta była w ósmej klasie, pedagog poradził jej szkołę specjalną (dla osób z upośledzeniem umysłowym) o profilu krawiecko-gastronomicznym z internatem. W „normalnej” nie dasz rady – przekonywał. – A o szkole specjalnej wiedziałam tylko tyle, że są tam osoby z rożnymi schorzeniami i że nikt nie będzie mi dokuczał. Bardzo się cieszyłam. Najważniejsze dla mnie było to, żeby dalej się uczyć. A że w szkole specjalnej? Co z tego? – mówi Marta. W nowej szkole szyła bluzki z krótkim rękawem, bluzy z polaru, fartuchy i dresy. W lekcjach pomagała całej klasie. Czasem w nocy, trzymała za rękę koleżankę z pokoju, gdy ta dostawała ataków padaczki. Każdy kolejny rok Marta kończyła jako najlepsza uczennica w szkole, z czerwonym paskiem. Trzy lata minęły szybko, a ambicja pchała ją naprzód – pragnęła się uczyć, studiować… Zamęczała mamę prośbami, by ta znalazła jej jakiś interesujący kurs czy nową szkołę. Tak trafiła do Stowarzyszenia Otwarte Drzwi.

Osoby, które pamiętają ten czas, wspominają: przyprowadziła ją zatroskana mama. Nieśmiała, zamknięta w sobie, skulona. Siedziała na brzegu krzesła, jakby zaraz chciała uciec. Krótka rozmowa przerodziła się w długie, trwające kilka godzin spotkanie. Ludzie ze Stowarzyszenia z pełnym przekonaniem rekomendują jej szkołę wieczorową oraz zajęcia w jednym z ośrodków dla osób z niepełnosprawnościami. Z dnia na dzień Marta nabierała pewności siebie, jej rola w ośrodku szybko zmienia się z uczestnika na wolontariusza. Z niezwykłą pilnością uczy się dalej: kończy szkołę średnią (ku zdumieniu własnemu i otoczenia, nawet najbliższego, zdaje maturę), następnie kontynuuje naukę w policealnej szkole dla asystentów osób niepełnosprawnych i podejmuje pracę z osobami niepełnosprawnymi. Dziś jest w trakcie studiów na Akademii Pedagogiki Specjalnej, ma własne mieszkanie komunalne, wspaniałego i kochającego męża oraz autorytet w swoim otoczeniu, na który bardzo ciężko zapracowała.

– Z dzieciństwa pamiętam samotność, poniżenie oraz przekonanie, że nie mam prawa nawet do marzeń. Choroba pozbawiła mnie nie tylko włosów. Powiem wam jedno – gdybym wygrała w totolotka, pierwsze co bym zrobiła, to przeznaczyła te środki na Stowarzyszenie Otwarte Drzwi, aby takie osoby jak ja mogły dalej się rozwijać. Tutaj narodziłam się na nowo: znalazłam przyjaciół, pracę, męża, odzyskałam marzenia – moje nowe życie trwa już 12 lat! – mówi Marta.

Los bywa złośliwy

Marek był zdrowym, pełnym sił nastolatkiem. Jego sytuacja życiowa jest bardzo trudna – rodzina dysfunkcyjna, nadużywająca alkoholu, wielkie problemy finansowe. W 2000 r. umiera jego tata, dwa lata później mama. Osierocony nie poddaje się – kończy szkołę zawodową, podejmuje próbę nauki w szkole średniej. Wydawałoby się, że jak na młodego człowieka – doświadczeń aż nadto, jednak, jak się wkrótce okazuje, to nie wszystko, co przygotował dla niego okrutny los. W 2004 r. nagle dostaje wylewu krwi do mózgu, rozpoznanie: krwiak śródmózgowy prawej okolicy skroniowo-potylicznej, wodogłowie pokrwotoczne. W tamtych trudnych chwilach nie ma nikogo, kto mógłby go wesprzeć, komu mógłby się wyżalić, z kim mógłby porozmawiać – całkiem sam, zdany tylko na siebie, poważnie myśli o odebraniu sobie życia. Zastanawiając się nad przyszłością widzi pustkę. Niespełna rok później Marek trafia do Stowarzyszenia Otwarte Drzwi, do ośrodka dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Jego sytuacja życiowa wyglądała dramatycznie – osierocony, z odziedziczonymi ogromnymi długami, realnie zagrożony eksmisją z mieszkania. Pracownicy Stowarzyszenia we współpracy z Ośrodkiem Pomocy Społecznej piszą liczne petycje, podania, wnioski, angażując nawet środowisko lokalne. W końcu udaje się anulować 95% długów, pozyskać mieszkanie socjalne – wyremontowane i wyposażone dzięki wspólnej pracy pracowników ośrodka i pomocy mieszkańców Domu Rotacyjnego (placówki Stowarzyszenia do młodych bezdomnych mężczyzn).

W ośrodku Stowarzyszenia Marek nawiązuje nowe więzi, rodzą się przyjaźnie – wszyscy uwielbiali (i uwielbiają do dziś) Marka, szczególnie za rewelacyjne poczucie humoru i dużą rozwagę w wypowiadanych sądach. Poznając inne osoby, czasem dotknięte jeszcze bardziej skomplikowanymi schorzeniami i niepełnosprawnościami, wspominał: – Nie widzę na ich twarzach użalania się nad losem i sobą. Widzę uśmiechy, widzę jak bije od nich życie. Zrozumiałem, że tylko i wyłącznie ja mam wpływ na to kim jestem, nikt inny. Tylko ja wiem, że muszę zacząć wszystko od początku – poznałem ludzi, którzy mnie w tym postanowieniu wsparli.

W środowisku, w którym Marek funkcjonuje do dziś, szybko zdobył niepodważalne uznanie. Za pośrednictwem Stowarzyszenia Otwarte Drzwi udaje mu się zdobyć pracę. – Wiem na pewno, że wszyscy młodzi ludzie marzą o przyjaźni, miłości, założeniu własnej rodziny, również ci, którzy wiedzą, że mają ograniczenia, których życie nieoczekiwanie przybrało inny obrót. Pragniemy być tacy jak inni – chcemy mieć szansę rozwoju, nauki i pracy, oczywiście na miarę naszych rzeczywistych talentów i możliwości. Miałem szczęście, bo to wszystko znalazłem wśród ludzi w Stowarzyszeniu Otwarte Drzwi – mówi Marek.

Dziś mija osiem lat od momentu zatrudnienia w firmie specjalizującej się w produkcji urządzeń odblaskowych, zaś od siedmiu lat tworzy szczęśliwy związek małżeński, pełen marzeń i planów. Jego żoną jest Marta – bohaterka poprzedniej historii…

 

Stowarzyszenie Otwarte Drzwi od 1995 roku wspiera osoby wykluczone społecznie, a dotychczas z jego wsparcia skorzystało już ponad 70 tysięcy potrzebujących. Chcesz wiedzieć więcej?

www.1procent.otwartedrzwi.pl /// www.facebook.com/stowarzyszenieotwartedrzwi

KRS: 00000 800 10 – włącz się w pomaganie! 

 

Autor tekstu: Jakub Grotowski (e-mail: j.grotowski@otwartedrzwi.pl, tel.: +48 661 533 069)

Na zdjęciu: Marek i Marta / fot. Małgorzata Mikołajczyk.  

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *