Czy zakochanie równa się pokochanie?

Czy zakochanie równa się pokochanie? Dlaczego tak często mylimy fascynację z prawdziwym uczuciem? Czemu coraz więcej młodych małżeństw rozpada się już po kliku latach, a nawet miesiącach…?

Za-kochanie

Czym w ogóle jest zakochanie? Z tej racji, że słowa mają moc, przyjrzyjmy się wyrazowi „zakochanie”. Oznacza ono, że coś jest „za” kochaniem, ale tym kochaniem nie jest. Jakie są synonimy tego słowa? Zabujanie, zadurzenie, zauroczenie, szalenie na czyimś punkcie… Czy kojarzą się ze stabilnym, świadomym uczuciem, czy raczej ze stanem, na który nie mamy wpływu? Jeszcze więcej o tym zjawisku mówi angielski odpowiednik zakochania się, który w dosłownym tłumaczeniu oznacza „wpadać w miłość”, czy też „upadać z miłości” („falling in love”). Synonimy wcale nie są lepsze, np.: „mieć zmiażdżenie/stłamszenie/rozbicie” („have a crush”). 

Czy to oznacza, że zakochanie się jest czymś złym czy niebezpiecznym? A może jest to rodzaj choroby, zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, jak twierdzą niektórzy? Zamiast odpowiadać na te pytania, warto jest po prostu uświadomić sobie, na czym ten stan polega, co go powoduje i jak długo trwa, zanim powiemy „kocham cię” i staniemy na ślubnym kobiercu… 

Zakochanie, a ciało

Z punktu widzenia naukowego, zauroczenie jest procesem biochemicznym, zachodzącym w ciele, przede wszystkim w mózgu, a nie w sercu! Powstające w jego wyniku substancje działają jak narkotyk (ale nie sieja takiego w nim spustoszenia). Ujmując w skrócie, te wszystkie emocje, jak euforia, pobudzenie, odczucie uzależnienia, podniecenia, nadmiernego optymizmu i sił witalnych, przedwczesnego zaufania oraz szczęścia, powodowane są przez właśnie te substancje. Tak samo jak depresja, smutek, cierpienie, utrata energii i inne symptomy, porównywalne z głodem narkotykowym, spowodowane są brakiem „dostawy” (np. nagłe rozstanie) tychże neuroprzekaźników.

Zakochanie, a umysł

Patrząc od strony bardziej psychologicznej jest to stan, w którym traci się kontrolę nad sobą i rozeznanie, a ego i emocje biorą górę.  Jest stanem braku równowagi, orientacji w uczuciach i w tym, co jest naprawdę dla nas ważne. Tak właśnie zakochujemy się w osobach, z którymi po paru bądź parudziesięciu miesiącach (faza zakochania może trwać do kilku lat!) nie mamy nawet wspólnych tematów, a co dopiero marzeń czy wizji. Nic nie czujemy. Rozstajemy się, rozwodzimy, mimo małego stażu. Bywa gorzej, ponieważ może się też okazać, że lądujemy w związku małżeńskim z człowiekiem, który jest kopią naszego rodzica płci przeciwnej, a wspólne życie okazuje się być niekończącym się przerabianiem programów z dzieciństwa i nieodrobionych, „terapeutycznych lekcji”… 

Co dalej?

Chyba że… Gdy emocje opadną i minie trochę czasu, proces chemiczny będzie miał szansę przejść do kolejnej fazy, w której powstaną hormony, związane z poczuciem bezpieczeństwa, stabilnością, bliskością i zaufaniem. Wtedy właśnie (i nie wcześniej!) pojawia się miłość, podparta wieloma wspólnymi doświadczeniami, przeżyciami, odznaczająca się wsparciem i szacunkiem. 

Ale by tak się stało, partnerzy muszą być na start dojrzali emocjonalnie lub dojrzeć razem, w trakcie trwania relacji, pomagając sobie w procesach stawania się odpowiedzialną za swoje czyny, pełną i świadomą jednostką, akceptującą siebie i umiejącą się o siebie samą zatroszczyć. Ta faza znajomości jest potocznie zwaną „docieraniem się”.

Co jeśli się nie dotrzemy?

Prawda jest taka, że wiele par zatrzymuje się na etapie „docierania się”, nigdy go nie kończąc. Wpadają w schematy, opierające się na zjawisku uzależnienia (dzięki temu wciąż podtrzymując poziom tych samych hormonów), płynnie przechodząc z zakochania w związek dwóch współuzależnionych połówek. Dosłownie „związek”, gdyż są ze sobą związani. 

Takie pary przechodzą ciągłe kryzysy, na zmianę z wzlotami. Stale targają nimi emocje, które mieszają się, tworząc ładunek wybuchowy, składający się z oczekiwań, wymagań, obwiniania się, ścisłych zależności, kłótni, wreszcie ucieczki w nałogi czy kompulsywne zachowania. Lub trwają właśnie w takich warunkach, bo są za bardzo przywiązani i przyzwyczajeni, przy czym tłumaczą sobie, że na tym polega miłość i związki (bo np. nie zaznali prawdziwej miłości w rodzinach, z których pochodzą), albo rozchodzą się, często w sposób bardzo konfliktowy, by ostatni raz dać upust emocjom, od których są zwyczajnie uzależnieni.

Gdy się dotrzemy

Natomiast u tych par, którym udało się całkowicie ukończyć tę trudną fazę, układając wszystko i lecząc stany zapalne, relacja przeobraża się w zdrową relację partnerską, zbudowaną na silnej komunikacji, prawdziwej intymności i wzajemnej akceptacji, zarówno uczuć i wad, jak i granic wolności, aspiracji i autentycznego „ja”, mieszkającego w każdym z nas, zwanego potocznie sercem…

Jakim parom udaje się dotrzeć, lub w ogóle uniknąć tej fazy? Statystyki wskazują na osoby co najmniej po trzydziestym roku życia, jako że z wiekiem zwykle dorastamy do zdrowych relacji i po burzliwych romansach z lat młodzieńczych bardziej doceniamy takie trwałe jakości, jak chociażby szczerość, przyjaźń, wierność, spokój, stabilizacja. Są to też często ludzie, którzy rozwinęli swoją świadomość na drodze pracy nad sobą, np. na terapii, warsztatach rozwojowych, albo po prostu czytając książki i ucząc się od innych. 

Jak się „mądrze” zakochać?

Wracając do tych dojrzałych emocjonalnie – niektóre osoby wypracowały tak dobry kontakt z własnym sercem, że potrafią nawet ominąć całe to szaleństwo, związane z zakochaniem. Powoli i umiejętnie rozwijają znajomość, na równi z przyjaźnią i zaufaniem, utrzymując dystans do własnych odczuć, nawet tych najprzyjemniejszych, jak pożądanie. Dzięki temu udaje im się uniknąć tzw. „ślepej miłości”, czy „miłości od pierwszego wejrzenia”, która nie zważa na sygnały ostrzegawcze z ciała, podszepty intuicji i inne znaki, wskazujące na to, że ten nowo poznany „ktoś” nie jest dla mnie. 

Jak zatem wziąć z nich przykład i zakochiwać się mądrze, by nie stracić głowy? Przede wszystkim, warto właśnie pracować nad utrzymaniem kontaktu ze sobą, ze swoimi pragnieniami, potrzebami, tendencjami, nie zapominając przy tym o całej tej wiedzy, zaczerpniętej z własnych przeżyć. To dzięki tej uważności będziemy w stanie zachować przytomność umysłu i dostrzec owe ostrzegawcze sygnały. Co ciekawe, bardzo często te właśnie z pozoru mało znaczące znaki stanowią potem główne przyczyny rozstania. Nie lekceważmy ich!

Po drugie – oprócz dbania o balans i higienę własnego wnętrza, warto jest zatroszczyć się o swoje życie towarzyskie i rozwój osobowości. Mieć jakieś hobby, spotykać się z przyjaciółmi, podróżować, rozwijać się zawodowo. Mieć „bogate” i urozmaicone życie, ale takie zakorzenione w tym, co w nas prawdziwe. W ten sposób żadna zawierucha, jak właśnie fascynacja nową osobą, nie zachwieje twoim światem, a ten w podzięce będzie wspierał cię w utrzymaniu równowagi. W takich okolicznościach, spędzenie dnia w łóżku nad telefonem, czekając, aż on/ona odpisze, raczej ci nie grozi, bo w twoim aktywnym życiu nie będzie na to przestrzeni. 

Po trzecie – ważne, by sobie cały czas przypominać, że zakochanie to tylko emocje, stan przejściowy, który niekoniecznie przeradza się w miłość. Świadomość tego faktu pomaga w wypracowaniu tak niezwykle ważnego dystansu do tego, co się z nami dzieje. 

Osobiście polecam także popracować nad swoim „typem partnera idealnego”. Zrewidować listę cech. Zadać sobie pytania:

– Skoro miałem ten „typ” całe życie, to czemu do tej pory nie ułożyłem go sobie z przedstawicielem tegoż „gatunku”? Czego zabrakło? Albo czego było za dużo? Co mnie do nich ciągnęło i dlaczego? Co było przyczyną rozstań?

– Jaką krzywdę przerabiam w relacjach, w kółko i od nowa? Jak mogę to w sobie uleczyć?

– Jakie wspólne atrybuty łączą wszystkich moich eks-partnerów?

Często taka praca (polecam ze wsparciem terapeuty) może uchronić cię od kolejnego, fatalnego zakochania, a w przyszłości zaowocować trwałą i szczęśliwą relacją.

I tego z całego serca ci życzę! 

Ewa Giurkowicz
Ewa Giurkowicz

Spotkaj się ze mną, jeśli: chciałbyś spróbować coachingu holistycznego, terapii ruchem i tańcem spontanicznym. Kim jestem i co robię: jestem life coachem (coachem holistycznym), trenerką gimnastyki śmiechowej oraz ruchu i tańca intuicyjnego, piszę również powieści dla kobiet o tematyce transformacji życiowej i pokochania samej siebie, prowadzę bloga literacko-motywacyjnego, jestem mamą 13-letniej Igi, miłośniczką zdrowego odżywiania się, mindfulness i życia w zgodzie z naturą. Dlaczego tu jestem: by opowiedzieć swoją historię, by zainspirować do zmian, by pokazać na swoim przykładzie, że nigdy nie jest za późno ani za wcześnie na zmiany, że mamy prawo do bycia szczęśliwym każdego dnia, a nie za pięć lat, albo 10 lat temu... Że Życie to nieustanna zmiana! Z czego jestem dumna w moim życiu: z pokochania samej siebie i uświadomienia sobie schematów, które rządziły moimi wyborami, z wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje istnienie i decyzje, z książek mojego autorstwa, z poradzenia sobie z zaburzeniami lękowymi bez środków farmakologicznych, z tego, że moja córka mówi, że jest szczęśliwa, z tego że wciąż umiem zaczynać wszystko od nowa Moje słabości: nie mam przycisku STOP! Mój sprawdzony sposób na zły humor: nie ma czegoś takiego, jak zły humor! Wszystko jest dobre. Ale na trudne emocje pomaga mi rozmowa ze sobą i zapytanie się, co się dzieje i co mogę w tym momencie dla siebie zrobić, a także wczesne pójście spać, zatańczenie do ulubionej piosenki, zjedzenie czegoś zdrowego, pomoc innym. Największa zmiana w moim życiu: zrezygnowałam z małżeństwa po półtorej roku ślubu, z rodzinnego życia, kariery, własnej firmy i domu z ogrodem i wyjechałam za granicę, by zacząć od zera. Pięć lat później zostawiłam wszystko i wróciłam w woje rodzinne strony, w Bieszczady, by znów zacząć od nowa ;) W ciągu tych parunastu lat zupełnie zmieniłam swoje podejście do życia na pozytywne i skupione na kochaniu samej siebie, pilnowaniu swoich granic i byciu w TU I TERAZ.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.