Katarzyna Żak – aktorka telewizyjna i teatralna, piosenkarka. Na co dzień żona i matka dwóch córek. Wspiera nie tylko rodzinę, ale również kobiety z całej Polski, które mogą obserwować jej role serialowe i działania w Kongresie Kobiet.
Czym jest sztuka uważności? Buddyjska tradycja określa ją mianem cudu, który pozwala poznać siebie. Inne definicje też potwierdzają, że uważność jest kluczem do poznania własnych potrzeb, myśli i samorozwoju. Jak zatem w tym pędzącym świecie zwolnić i zauważyć to, co najcenniejsze dla nas? Pewnie większość pomyśli, że to trudne, niemożliwe, ale z drugiej strony, czy nasze życie ma być przysłowiowym bieganiem z “pustą taczką”, czy może chcemy doświadczać uroków otaczającego nas świata? Nasz dzisiejszy gość, Katarzyna Żak, udowadnia, że uważność jest sprawdzonym sposobem na szczęśliwe życie. Zapraszam do lektury wywiadu, a potem do przemyśleń.
– Anna Węgrzyn, redaktor naczelna
Mówisz, że w twoim życiu jest mało zmian – od lat jeden mąż, jeden zawód. Jednak aby to wszystko mogło z sukcesem funkcjonować, pewnie na różnych etapach życia potrzebne były zmiany sposobu myślenia, patrzenia na pewne sprawy?
Zmiany przychodzą z wiekiem! To on jest na szczęście najlepszym nauczycielem i doradcą. To może zabrzmieć niefajnie, ale im więcej rzeczy spróbujemy, im częściej się sparzymy, tym więcej wyciągniemy wniosków. Zmiany kształtują, dają bodziec, stawiają wyzwania – myślę, że to jest kluczowe. Tak było i u mnie. Po 10 latach małżeństwa, 9 spędzonych w jednym teatrze we Wrocławiu, w którym czułam się świetnie, tuż po narodzinach drugiej córki czułam się spełniona i nie oczekiwałam żadnych zmian. Ponieważ uprawiam wolny zawód, stało się jednak tak, że z dnia na dzień zostaliśmy bez etatu w teatrze i praktycznie bez środków do życia – wtedy trzeba było wziąć los w swoje ręce. Byłam bardzo przeciwna przeprowadzce, chociaż totalnie nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze zrobić. Decyzja o przeprowadzce została podjęta w jedną noc, sprawy potoczyły się bardzo szybko i wszystko zaczęło się od początku. Tak jest ze zmianami. Z perspektywy lat myślę, że to cudowne, że wtedy było tak trudno.
Taka umiejętność pokonywania trudności, dostosowywania się do nowego też jest bardzo pomocna, bo kiedy coś z dnia na dzień się zmienia, nie mamy wyjścia – nie ma czasu się zastanawiać. Podjęcie decyzji w jedną noc było kluczem do tego, żeby było dobrze.
Nie wiedzieliśmy wtedy czy będzie dobrze, mało tego, nie wiedzieliśmy w ogóle co nas spotka! Myślę, że to nie zależy od zawodu – każdy człowiek , który nagle z dnia na dzień zostaje bez pracy, musi podjąć błyskawiczną decyzję. Muszę oddać hołd mojemu mężowi, bo ja byłam na początku przeciwna zmianom, to on był za. Czasem ktoś bliski i zaufany, a czasem ktoś zupełnie przypadkowy radzi ci coś zmienić, a ty za tym idziesz. Z mężem jest o tyle łatwiej, że jak nie wyjdzie, to odpowiedzialność będzie przeniesiona na niego, a trudno zwalać winę na psychologa (śmiech).
Czasem jest też tak, że chcemy coś zrobić, a to znajomi nas od tego odciągają…
To jest największa zmora polskiego społeczeństwa. Mężczyznom jest w tej kwestii łatwiej, ale kobiety mają z tym duży problem – z jednej strony chcą być otwarte i kreatywne, a z drugiej są potwornie zblokowane przez inne kobiety. Najgorsze jest to, co ludzie powiedzą, a w domyśle: co powiedzą sąsiadki, matki, siostry… Boimy się oceny, boimy się, co będzie, kiedy nam nie wyjdzie. Boimy się zaryzykować. Przyznaję, że ja też należę do tych kobiet. Wielokrotnie miałam inne pomysły na swoje życie, byłam blisko ich realizacji i wycofywałam się. Życiowej odwagi uczy mnie moja bohaterka z Rancza, która z każdym kolejnym doświadczeniem i z kolejnymi umiejętnościami staje się coraz bardziej pewna siebie. Wiele wspaniałych, świetnie wykształconych, odnoszących sukcesy kobiet cały czas czuje, że nie zrobiło tego kroku naprzód, bo są tak wychowane, że nie wolno się chwalić swoimi umiejętnościami i nagrodami. A jak wchodzisz do gabinetu pierwszego lepszego faceta, to on te sukcesy eksponuje od samego wejścia – nawet skończenie studiów potrafi przekuć w swój sukces.
Kim byłabyś, gdybyś nie została aktorką?
Prawnikiem. Zawsze wydawało mi się, że jestem nieźle wygadana i że mam w sobie poczucie sprawiedliwości. Gdybym nie dostała się do szkoły aktorskiej, spróbowałabym zdawać na prawo.
A skąd pojawił się pomysł aktorstwa? To było twoje dziecięce marzenie, czy wyklarował się dopiero podczas wyboru studiów?
Do szkoły teatralnej namówiła mnie moja pani profesor od matematyki. W liceum brałam udział w szkolnych występach – zawsze lubiłam być na scenie, sprawiało mi to przyjemność. Po obejrzeniu jednego z nich pani profesor Cejnowa zapytała mnie, czy nie myślałam o szkole teatralnej. Trudno jej to było określić, ale zauważyła, że spośród wszystkich występujących uczniów bardzo przykuwałam uwagę. Zainspirowała mnie, zaczęłam przygotowywać się do szkoły. Dzisiaj na pewno nie poszłabym drugi raz tą samą drogą.
Dlaczego? Czy początkującym aktorom jest w dzisiejszych czasach trudniej?
Z jednej strony jest trudniej, a z drugiej łatwiej. Absolwentom szkół teatralnych jest o wiele trudniej, bo dostęp do grania ma teraz każdy. Kiedy zdawałam do szkoły teatralnej, na 20 miejsc było 120 kandydatów, obecnie jest ich 1800. Te liczby mówią same za siebie. Wszystkim się wydaje, że już samo dostanie się do szkoły przekuje się na popularność i role. Tak nie jest, bo dzisiaj większymi gwiazdami są dzieci, które dorastają w serialach – one wchodzą w zawód automatycznie, bez szkoły, ale mają już taką praktykę pracy przed kamerą, która góruje nad doświadczeniem ludzi, którzy startują do szkoły teatralnej z zerowym doświadczeniem. I nic dziwnego, że to właśnie one otrzymują więcej propozycji. Rynek bardzo się zmienił. Kiedyś nie było internetu, nie było tylu czasopism i nawet jak aktor grał świetnie, dopóki nie pokazał się w dużej roli w telewizji to nie istniał. Dzisiaj wystarczy mała rola w serialu.
Gdybym miała magiczny zegar i mogła cofnąć czas o 30 lat, nie zostałabym drugi raz aktorką, ale jest w tej pracy coś, za co jestem losowi niesamowicie wdzięczna.
Każdego dnia staram się dziękować mu za spotkanie z każdym człowiekiem – spotykanie fajnych, interesujących ludzi jest moim zdaniem kwintesencją życia. A ja poprzez plany zdjęciowe, przez pracę w teatrach, spotykam nieustannie nowych aktorów, nowych reżyserów, ale i nowe panie garderobiane, nowych kostiumografów, nowe makijażystyki… Wszyscy za każdym razem patrzą na mnie inaczej, z innej perspektywy, co też jest fantastyczne. Świetnie jest spotykać mistrzów, ludzi doświadczonych, ale jakże wspaniałe jest spotkanie z młodymi osobami na planie! Inni ludzie postrzegają mnie w jakiś sposób, a ja z każdego spotkania wyciągam odrobinę dla siebie – obserwuję, jak inni na mnie reagują, ale także na to, jak ja reaguję na innych, jak nauczyłam się słuchać ludzi.
Uwierz mi, że jeszcze 10 lat temu moje córki tłukły pięścią i krzyczały: “Mamo! – Słucham? – No właśnie wcale nas nie słuchasz!”. Byłam skupiona zawsze na czymś innym, na odpisywaniu na smsa albo gotowaniu zupy. Dzisiaj odkładam zupę i słucham. Jak się człowiek tego nauczy, to zacznie znajdować momenty rozsmakowywania się w spotkaniu z innymi ludźmi, poznawania ich ciekawości, ich spojrzenia, ich pasji. Ludzie są tacy cudowni! Interesują się takimi niesamowitymi rzeczami, od dobrych dla skóry robaków z Afryki, przez bezglutenowe przepisy, po to, jak poprawnie skonstruować testament… Tego wszystkiego dowiaduję się podczas spotkań z ludźmi i to jest naprawdę fascynujące.
Czy Wasze córki kiedykolwiek chciały iść w ślady rodziców i zająć się aktorstwem?
Jedna przez chwilę zastanawiała się nad szkołą teatralną, ale bardzo jej to z mężem odradzaliśmy – niezależnie od talentu, zawsze byłaby oceniania przez pryzmat rodziców, a nie swojej pracy. Tego chcieliśmy uniknąć. Druga córka z kolei już po skończeniu gimnazjum była pewna, co chce w życiu robić.
Dwie dziewczyny i dwa różne obrazy. Dobrze jest mieć pewność, kim się jest i co chce się robić w życiu, ale z drugiej strony warto dać sobie czas, żeby się nad tym pozastanawiać, poszukać. Studia nie są deklaracją na całe życie, poszukiwanie swojej drogi życiowej to też ważny element budowania tożsamości.
Tak, ale i tego trzeba się nauczyć. Jedni od razu znajdują swoją drogę i po skończeniu studiów, w wieku 24 lat startują od razu w pełnowymiarowe, “dorosłe życie”. Ci drudzy, którzy się zastanawiają, po drodze mogą spróbować jeszcze wielu różnych rzeczy, sprawdzić różne ścieżki zawodowe, zdobyć doświadczenie.
Cudowne jest to, że ty dałaś swojej córce przyzwolenie na takie poszukiwania.
Wiesz, co moim zdaniem znaczy mądrze wychować dzieci? Dawać im wędki, a nie pomosty!
Na portalu dużo uwagi poświęcamy uważności w kontaktach z rodziną – namawiamy do wspólnego spędzania czasu, celebrowania rodzinnych posiłków… Bardzo podobają mi się twoje wypowiedzi w wywiadach na temat czytania – okazuje się, że ten moment też może być bardzo pomocny w budowaniu relacji.
Jestem ambasadorką dwóch akcji – “Czytam sobie” i “Cała Polska czyta dzieciom”, cały czas współpracuję z fundacjami promującymi czytelnictwo. Z racji uprawianego zawodu, wieczory które spędzałam z dziećmi były bardzo wyselekcjonowane – kiedy moje dziecko szło spać o 21, przeważnie byłam jeszcze na scenie w teatrze, więc najczęściej kładły je spać opiekunki lub babcie. Przy jednej i drugiej córce wprowadziłam obowiązkowe 15-minutowe czytanie, ponieważ uważam, że nie ma lepszego świata do rozwijania naszej wyobraźni niż czytanie. W grze komputerowej, w puzzlach, w filmie dostajesz gotowy obraz, a podczas czytania musisz sama go sobie wykreować. Wyegzekwowanie tego od opiekunek i wyrobienie systematyczności wymagało od nas jako rodziców dużej dyscypliny. W efekcie jedna i druga córka bardzo szybko nauczyły się same czytać, robiły bardzo mało błędów ortograficznych w porównaniu z rówieśnikami, pięknie rozwinęły mowę polską – do tego stopnia, że zostałam wezwana do szkoły i upomniania, że nieelegancko jest pisać prace za dziecko (śmiech). W naszym domu książki były wszędzie – w samochodzie, przy poduszce, później puszczaliśmy jeszcze dodatkowo krótkie bajki z płyt CD. To nieprawdopodobnie pobudzało wyobraźnię i ciekawość moich córek.
Chciałabym poruszyć temat relacji małżeńskich. Tyle lat jesteście z mężem razem, często ze sobą pracujecie, a przecież mówi się, że nie powinno się łączyć spraw zawodowych z prywatnymi. W czym tkwi wasz sekret?
Tylko pozornie spędzamy razem tak dużo czasu. Prawda leży pośrodku. Obecnie Cezary gra osiem, a ja sześć spektakli, w dwóch z nich pracujemy razem. Jeżeli spektakli jest dwadzieścia w miesiącu, to spotykamy się na scenie 2-3 razy.
Ale graliście też razem w serialach – kiedyś w Miodowych latach, a obecnie w Ranczu.
Podczas pracy nad Miodowymi latami faktycznie bywało męcząco, to był dla nas bardzo trudny okres. W Ranczo na 70 dni zdjęciowych całej transzy spędzamy ze sobą może 2-3 dni. To jest fajne, bo początkowy okres rzeczywiście był dla nas trudny. We Wrocławiu bardzo dużo ze sobą graliśmy, byliśmy bardzo młodzi, świeżo upieczone małżeństwo, na początku drogi zawodowej, oboje bardzo emocjonalni… Każdy zgrzyt na próbie zabieraliśmy do domu. Dzisiaj nawet jeśli coś wydarzy się na planie, to rozmawiamy o tym jako doświadczeni aktorzy, a nie małżeństwo – nauczyliśmy się totalnie oddzielać sprawy zawodowe od osobistych. Ale jesteśmy 30 lat po ślubie, a dopiero niedawno udało nam się to osiągnąć.
Czyli wracamy do początku – czas, wiek, doświadczenie, uważność.
Tak, na początku to było dla nas naprawdę potwornie trudne! Pytania zawodowe, które zadawał mi Cezary, traktowałam emocjonalnie, osobiście. Oddzielenie rzeczy zawodowych od osobistych jest ogromnym wyzwaniem – nie tylko dla nas, w ogóle dla większości ludzi. Po przeprowadzce, kiedy już zaczęliśmy pracować osobno, w różnych teatrach, zaczęliśmy nabierać dystansu. Ze względu na napięty grafik, czas, który spędzaliśmy razem, musiał być bardzo skoncentrowany na dzieciach. Nagle przestało być najważniejsze jak poszło na spektaklu i jak się czujemy, wydarzeniem dnia stało się to, że mąż nie może znaleźć córki spodenek do WF-u. Jak zdałam sobie z tego sprawę, to bardzo się ucieszyłam, bo osiągnęliśmy moment, w którym rzeczy osobiste, nasze i naszych dzieci były dla nas ważniejsze od zawodu. Niestety, niewielu osobom się to udaje.
Niedawno rozmawiałam o komunikacji w małżeństwie z Łukaszem i Małgorzatą Krasoń . Ich zdaniem najważniejsza jest ciekawość siebie – niedopuszczanie do sytuacji, kiedy wymiana zdań nic nie wnosi, jest drogą donikąd. Ważne, by słuchać siebie, poznawać swoje punkty widzenia.
Umiejętność słuchania i skupienia się jest sztuką w dzisiejszych czasach, kiedy żyjemy tak strasznie szybko. Obserwuję to w teatrze – bardzo trudno jest skupić na czymś uwagę ludzi. Z jednej strony to fajnie, bo musimy się bardziej starać. Z drugiej, kiedyś było nie do pomyślenia, żeby ktoś wyciągnął telefon podczas spektaklu, a dzisiaj zdarza się to notorycznie: ludzie sprawdzają godzinę, wysyłają smsy, odpisują na maile… Widzimy to ze sceny, bo nie da się tego nie zauważyć. To się przenosi na związki partnerskie. Straciliśmy uważność, a przecież to ona jest w życiu najważniejsza! Kiedy ktoś do mnie podchodzi, przedstawia mi się i po 5 minutach prosi mnie o autograf, zawsze wpisuję imienną dedykację. Ludzie są zszokowani, że pamiętam ich imiona, ale jak ktoś się do mnie zwraca i mi się przedstawia, to absolutnie koncentruję na nim uwagę. Jeżeli przyszedł do mnie, to znaczy, że chce mi powiedzieć coś, co jest dla niego bardzo ważne. Moim obowiązkiem i szacunkiem, jaki mogę mu okazać, jest w takiej chwili maksymalne skupienie się na tym przekazie.
Skoro już jestem w tym miejscu, to cały czas i uwagę poświęcam właśnie temu.
Tak, a nie na patrzenie, czy ktoś w międzyczasie napisał do mnie mail – nic się nie stanie, jeśli odpiszę za 10 minut. Tak jest też w domu. Najważniejsze są dla nas niedzielne śniadania – popołudniu i wieczorem często gramy, nie mamy czasu, ale śniadanie to jest nasz czas, kiedy wszyscy jesteśmy w domu, jemy, rozmawiamy, wymieniamy się tym, co fajnego i ciekawego wydarzyło się w naszym życiu, omawiamy plany i problemy… W tym czasie jestem absolutnie skupiona na rodzinie. Smakuję życie. Mamy z mężem takie chwile, że ze sobą jesteśmy, ale bardzo lubimy milczeć. Jesteśmy razem, ale zajmujemy się swoimi sprawami – on coś ogląda, ja coś czytam… Ta umiejętność ciszy też jest nam bardzo potrzebna, bo każdy z nas ma swój świat i to jest super. Każdy ma trochę inne zainteresowania, bliższych lub dalszych znajomych. Nie wyobrażam sobie smakowania życia bez własnej przestrzeni – również tego musiałam się nauczyć.
Przypomina mi się cytat: Puchatku? Tak, Prosiaczku? Nic, sprawdzałem tylko czy jesteś.
To jest właśnie to. Jesteśmy razem, mamy o czym porozmawiać, mamy wspólną pasję, co też nas bardzo łączy, ale jak mój mąż idzie w swój kąt, to ja za nim nie biegnę – bo wiem, że on tego potrzebuje.
Świadomość, że się jest, wystarczy.
Ale to też jest do nauczenia. Z reguły ludzie są albo całkiem osobno od początku, albo cały czas razem.
Jeśli nie mamy życia poza związkiem, to nawet kiedy jest dobrze, bywa trudno, ale w momencie kiedy przyjdzie kryzys, to wali się cały świat, bo nie mamy nic innego.
Tak, ale u nas były kryzysy i awantury, były też przepychanki o to, kto ma rację (śmiech). Oboje wykonaliśmy dużą pracę, by nauczyć się tolerancji – przede wszystkim dla swoich słabości. Dwoje ludzi, którzy wchodzą w związek, to są ludzie pochodzący z totalnie innych światów. Rodzina i wychowanie odgrywają ogromną rolę – to background, który wnosisz do związku. Pozornie to nie ma znaczenia, ale tak naprawdę ma ogromne konsekwencje. Priorytety i wartości, które wyssałaś z mlekiem matki, które w twojej rodzinie były obowiązujące, chcesz teraz przenosić i kontynuować w swojej, tymczasem okazuje się, że w rodzinie męża celebrowano coś innego. Jak to pogodzić? Jak się tego nauczyć? Gdybyśmy byli nieomylni, gdybyśmy nie mieli wad, to nie potrzebowalibyśmy w przyjaźni odrobiny miłości. Miłość jest po to, żeby wybaczać – jeżeli nie umiesz przeprosić, przebaczyć, to tego nie ma. W prawdziwej przyjaźni musi być zawarta odrobina miłości, żeby móc pochylić się nad słabością drugiej osoby. Tolerancji dla słabości nabywa się z wiekiem.
A i przyjaźń bardzo przydaje się w miłości.
Bardzo! Nawet jeżeli coś się wypala, pozostają chęć i radość z bycia ze sobą.
Rozmawiała Anna Węgrzyn