Doskonale pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy znalazłam się w stolicy na krańcu Europy – Lizbonie, po 60 godzinach jazdy przez zasypaną śniegiem Hiszpanię i ponurych widokach za oknem.
Było kilka dni po Wigilii, a miałam wrażenie, że to wiosenny, a nie zimowy poranek. W ciągu kolejnych godzin wydarzyło się kilka rzeczy, które sprawiły, że pokochałam Portugalię na zawsze. Każda z nich miała jakiś związek ze spotkanymi tam ludźmi. I tu chciałabym wyjaśnić, jaka jest wg mnie różnica pomiędzy wykupieniem wyjazdu pakietowego, a zorganizowaniem go samodzielnie. Głównie taka, że na każdym etapie podróży „na własną rękę” poznaję mieszkańców miast, które odwiedzam. Nie tylko przedstawicieli biur (rezydentów, pilotów), pracowników hoteli (recepcjonistów, barmanów, animatorów itp.), sprzedawców w strefach turystycznych, ale zwykłych ludzi: taksówkarzy, kasjerów, policjantów, których pytam o drogę, przypadkowe osoby, które zagaduję, by dowiedzieć się, gdzie w okolicy serwują najlepsze posiłki i najsmaczniejszą kawę.
W Portugalii, już od chwili przyjazdu, spotykałam się z ogromną życzliwością ludzi, których los postawił na mojej drodze. Na zawsze w mojej pamięci zostanie każdy uśmiech, każda pomocna dłoń, rozgrzewający smak zupy z kolendrą, zapach cynamonowo-jabłkowej herbaty, dobroć i gesty obcych osób, które przyjęły mnie, jakbym była członkiem rodziny.
Spotkania z prawdziwym człowiekiem nie zastąpi mi żaden elegancki resort z fantastycznie wyszkoloną obsługą. Dlatego lubię małe hostele, w których nikt nie jest dla siebie anonimowy, noclegi w prywatnych mieszkaniach, a gdy podróżuję sama – w zbiorowych salkach, w których zawsze jest okazja do śmiechu i rozmowy. Czasem lubię sama usiąść w kawiarni, zamówić coś pysznego i w ciszy obserwować toczące się dookoła życie. Ale szybko dochodzę do wniosku, że nie liczy się miejsce, w którym jestem (czy to drugi koniec świata, czy polskie miasto kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu), tylko ludzie, których mijam, z którymi rozmawiam i których poznaję.
Choć czasem wydaje się to trudne, to warto nawiązywać kontakty.. Omijać estetyczne restauracje dedykowane turystom, w których czujemy się bezpiecznie, bo w karcie są zdjęcia nieznanych nam potraw, a kelner mówi w języku, który rozumiemy. W lizbońskiej Alfamie zawsze szukam najmniejszych, niepozornych lokali, z prostą ceratą na stołach i kilkoma mieszkańcami jedzącymi lunch. To gwarantuje jakość i niepowtarzalny klimat. Gdy jeszcze nie znałam portugalskich dań i nie umiałam nic po portugalsku zamówić, dogadywałam się na migi. Język gestów potrafi być tak samo bogaty jak słowa, a ile przy tym zabawy! Zazwyczaj ludzie, dla których my jesteśmy mili, są mili dla nas. I na odwrót. Są oczywiście wyjątki, ale staram się ich nie pamiętać. Uprzejmość wywołuje uprzejmość, dlatego warto porzucić smutną minę, roszczeniową postawę, zwalczać lęk przed obcą kulturą i okazywać zainteresowanie wszystkiemu, co nowe. A przede wszystkim otworzyć się na ludzi, bo bez nich żadna podróż (może poza zaplanowaną ucieczką na bezludną wyspę) nie ma większego sensu.
fot. Agnieszka Kuczyńska