Zmiana: Renata

Kiedy zobaczyłam umieszczoną informację “Opisz swoją zmianę”, w mojej głowie pojawiła się myśl -“to przecież dla Ciebie szansa, być może najlepszy moment abyś pokonała tę blokadę twórczą w pisaniu, którą sama pozwoliłaś, by Ci “założono”. 10 miesięcy temu straciłam pracę, która wypalała mnie przez 8 lat, ale tkwiłam w niej ze względu na córkę, której jako jedyna mogłam zapewnić byt. Gdy otrzymałam zwolnienie, podziekowałam prezesowi firmy za jego decyzję. Jakież było jego zdziwienie… Ale ponieważ w międzyczasie zdobywałam wiele kursów z zakresu wiedzy, która mnie szalenie fascynowała, a moja córka już była na pierwszym roku studiów, mogłam wreszcie odważnie zająć się swoją pasją. W tym czasie byłam nieprzytomnie zakochana w człowieku, który jest uznanym autorytetem w dziedzinie, która mnie pasjonuje. Będąc bez pracy, dniami i nocami pochłaniałam książki i ogrom wiedzy mądrych ludzi. Pewnego dnia stwierdziłam, iż mogę już sama tę wiedzę przekazywać innym ludziom. Wiedziałam, że zrobię to najlepiej jak potrafię bo ten temat jest moją pasją, która wypływa z serca i duszy. Jednak stwierdziłam, że z braku doświadczenia cudownym będzie tworzyć to z ukochanym, który przecież ma długoletnie doświadczenie w tej dziedzinie. Pełna zapału przedstawiłam mu pomysł. Ku mojemu zaskoczeniu – odrzucił, by po tygodniu stwierdzić, że jednak ten pomysł jest dobry. Mieliśmy we dwoje przekazywać innym coś, co w ich życiu przyniesie zmiany na lepsze. Mieliśmy nieść Dobro. Mój zapał i euforia nie miała granic. Intensywnie pracowałam nad upragnionym projektem. Jednak mój “ukochany” stwierdził, a właściwie sam podjął decyzję, wprowadzając do projektu uznane autorytety sposród naukowców, po to abyśmy zyskali prestiż. Nie podobało mi się podejście tych ludzi. Ich priorytetem były pieniądze. Poznając tych ludzi, odeszłabym na samym początku, ale ze względu na “ukochanego” zostałam. Naiwnie myśląc, iż uda mi się zmienić ich podejście. Nawet kilka razy “apelowałam” do nich, że w tym temacie kalkulacja czy haczyki “nie przejdą”. Czułam ich pobłażliwy wzrok…. Nadmienię tylko, że przez kilka miesięcy mojej intensywnej pracy nad tym projektem, wszystko co robiłam, było beznadziejne. Moje prace “szły do kosza”. By po pewnym czasie ujrzeć moje beznadziejne prace na stronie internetowej umieszczone przez “ukochanego”. Dodam, iż przez 6 miesięcy słyszałam z jego ust samą negację. Nigdy najmniejsze słowo pochwały…. Jednak on zawsze miał na wszystko wytłumaczenie…. W końcu odbyły się pierwsze upragnione przeze mnie warsztaty “klasy” międzynarodowej. Były koszmarne. Nauki jakie tam zostały przekazane były karygodne. Po warsztatach wracałam do domu i rozpadałam się na kawałki. Każda cząstka mnie płakała. Całą noc rozmyślałam o tym, co się stało. O tym, co nie miało od początku przyszłości. O tym, że przez wiele miesięcy wkładałam w to całą siebie… Jednak rano bez żalu podziękowałam za współpracę. Mój “ukochany” pozostał z zespołem ale tak jak przewidywałam ich zachłanność nie pozwoliła im zrobić na tym interesu. Nie zarobili żadnych pieniędzy, a zespół szybko się rozpadł. Wtedy mój ukochany szybko postanowił, że będziemy robić to we dwoje. I co się okazało? – nie mogłam uwierzyć w to co podejrzewałam. Mój “ukochany” okazał się narcystycznym socjopatą. Na pierwszej konferencji powalił mnie na kolana. Odniosłam klęskę. Swoim zachowaniem (zresztą już dużo wcześniej) doprowadził, że podczas moich przemówień cała się trzęsłam a głos grzęzł mi w gardle. Nie było ani słychać ani czuć mojej pasji. Zamiast tego kurczyłam się. Oczywiście on wtedy zachwowywał się jak rycerz i podawał mi maleńki paluszek swojej ręki, aby odrobinę mnie udźwignąć. Nie wierzyłam, w to co się działo. Uznałam, że nie nadaję się do niczego. Chcąc jednak sprostać oczekiwaniom “ukochanego” w tajemnicy poszukałam profesjonalisty w dziedzinie przemawiania publicznego. Mimo, że szkolenie było kosztowne, bo indywidualne tymbardziej, że był to dzień Bożego Ciała, czułam, iż będzie to dobra inwestycja mojego życia. Nie pomyliłam się! Tym razem na kolejną konferencję mimo ogromnego zdenerwowania wynikającego z poprzednich dwóch moich totalnych porażek, to jeszcze dodatkowo wiedziałam, że mam przebiegłego przeciwnika w postaci “ukochanego człowieka” no i publiczność. Na dwa dni przed konferencją zaczęło dopadać mnie zwątpienie i stres na tyle silne, że chciałam wziąć nogi za pas i uciec. Czułam jak się kurczę. Czułam jak staję się coraz mniejsza. Czułam, że to koniec. Całą sobą czułam, że nie dam rady. W desperacji zadzwoniłam do szkoleniowca. I zamiast spodziewanych słów – Renata dasz radę! Usłyszałam – “możesz nie poradzić sobie ze swoim podstępnym przeciwnikem “partnerem”, ponieważ jesteś w momencie, gdzie udało mu się mocno zepchnąć Ciebie w dół… a który zawsze musi błyszczeć wyraziście kosztem innych. Ale jeśli teraz zrezygnujesz, to budowanie swojej samooceny może zająć Ci kilka dobrych lat. Więc jedź. A jeśli poczujesz miażdżący strach, wyjdź na scenę i powiedz, że dzisiaj jest Twój słaby dzień. Powiedz tym wszystkim ludziom, że bardzo miło było ci ich poznać. Podziękuj i zejdź ze sceny”. Po słowach trenera siedziałam wbita w krzesło, przerażona z uczuciem bezradności dziecka. Na konferencję jechałam napięta do granic możliwości. Mój pan i władca pewny siebie, nie przewidujący niczego, bez jakiegokolwiek tym razem protestu pozwolił mi wystąpić pierwszej. Gdy zaczęłam mówić zobaczyłam, że coraz większa ilość oczu jest skierowana na mnie. W pewnym momencie w oczach niektórych kobiet pełniących ważne funkcje w świecie biznesu, zobaczyłam łzy. W niektórych momentach ludzie włączali się do dyskusji. Zadawali mi pytania. To była dla mnie odpowiedź – zrobiłaś to najlepiej jak potrafiłaś. Wygrałaś tą walkę. Po raz pierwszy wygrałam. To był mój sukces. “Partner” zdezorientowany moją przemianą podjął kilka mocnych prób zagięcia mnie, ale tym razem byłam na to przygotowana. Odbijałam jego piłeczkę i już nie ja, ale on rozpadał się na kawałki. Gdy nadszedł jego czas na przemówienie zamiast narcyzmu, błyskotliwości i tej nad wyraz pewności siebie – był bladym tłem. Nawet jego ciało nagle straciło charyzmę i sprężystość. Po każdym występie otaczał go wianuszek kobiet. Tym razem przez dwa dni konferencji pan snuł się gdzieś z boku zupełnie sam. Nikt do niego nie podchodził. Nikt go o nic nie pytał. Za to wokół mnie na każdej przerwie znajdował się wieniec zainteresowanych ludzi… Kobiety pytały, czy prowadzę indywidualne warsztaty. Odpowiadałam, że nie. Ponieważ nadal odzywał się we mnie brak wiary. Oczywiście “ukochany” widząc, że tym razem przegrał – zaczepnie zapytał mnie – “obiecałaś, że już nigdy więcej nie będziesz spięta? To dlaczego byłaś taka zestresowana i dlaczego czułem tą blokadę, którą obiecałaś już nie mieć?” – nie odpowiedziałam nic. Spojrzałam w jego oczy z uśmiechem lekkiej ironii. Po czym dodałam, czyżbyś chciał powiedzieć – nie ciesz się mała, bo sukcesu nie odniosłaś? Roztrzęsiony i wściekły rozpłakał się. Przecież on chce dla mnie jak najlepiej, a ja niewdzięczna oskarżam go o coś tak obrzydliwego… Ogarnęło mnie zwątpienie i wyrzuty sumienia… Zdecydowaliśmy (on zdecydował), że zaczynamy wszystko od początku z czystą kartą. A ponieważ nadal była we mnie ogromna miłość do niego – przyjęłam to. Nadeszła następna konferencja. Byliśmy lekko spóźnieni. W pokoju hotelowym przebieraliśmy się w pośpiechu. W jego walizce były moje buty, które potrzebowałam. Poprosiłam o klucz, ponieważ walizka była zamknięta, na co on stwierdził, że nie ma klucza. A że wcześniej widziałam, jak chował klucz do kieszeni, poprosiłam aby mi go dał. Po czym w pośpiechu weszłam do łazienki. I wtedy nastąpiła jego niespodziewana dla mnie reakcja. Z hukiem odskoczyły drzwi łazienki, zobaczyłam sadystyczny, siny od wściekłości wyraz twarzy… Wtorpedował jak tur z otwartą wielką łapą gotową do uderzenia… Przerażona zaczęłam krzyczeć z całych sił. To go otrzeźwiło. W pośpiechu zbiegłam na konferencję. Zza filaru usłyszałam jego śmiech. Rozmawiał swobodnie ze swoim kolegą. Roztrzęsiona wyszłam przed publiczność. On celowo zabrał miejsce wśród ludzi i rozsiadł się w wymownej pozie na wprost mnie. Byłam sparaliżowana. Nie wiem jak dałam radę. Przemawiając, łapałam sie kurczowo myśli “co już powiedziałam, a o czym jeszcze nie”. Miałam wrażenie, że mówię jak automat, więc ze wszystkich sił próbowałam przekazać emocje dotyczace tego, co mówiłam. Chciałam zejść ze sceny jak najszybciej. Każda chwila wydawała się wiecznością. Byłam przekonana, że tym razem zrobiłam to fatalnie. Jednak w trakcie przerwy znów znaleźli się zainteresowani. A kobieta z dużej korporacji, znajoma mojego “partnera” skwitowała przy nim, że kiedy przemawiam, nie można mnie nie słuchać. Mimo to nie byłam zadowolona z siebie. Wiedziałam, że mogłam zrobić to dużo lepiej. Więc korzystając z przerwy, podeszłam do mężczyzny, który jest fachowcem od wizerunku i przemawiania publicznego. Zapytałam go, jak odbiera moje przemówienia. Odpowiedział, że mam Dar. A każde moje słowo wdziera się głęboko w drugiego człowieka, czekając w napięciu, jakie będą następne moje słowa… Ten człowiek nie komplementował mnie, ponieważ jak mi wyjawił, jego jedyny syn kilka dni wcześniej zginął tragicznie w wypadku… chyba na tym zakończę moją krótką historię.

Ps. Jesli ktoś z Państwa będzie czytał mój list – Dziękuję za poświęcony czas.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.