– O Boże, jak to dobrze, że jutro już piątek! Jeszcze tylko kilka godzin i nie będę musiał się męczyć. Muszę odpocząć. Mam dość. Ten nowy prezes mnie wykończy.
– Hm… to zmień pracę.
– No wiesz, pewnie za kilka tygodni będzie lepiej, teraz przed wizytacją wszyscy siedzą w pracy do dwudziestej, ale w sumie to nie jest tak źle, zazwyczaj to przecież „normalnie” wychodzę o osiemnastej…
– Okej… czyli nie chcesz zmieniać pracy?
– Wiesz, haruję, ale przynajmniej coś z tego mam. Za dobrze mi płacą. No wiesz, żeby żyć na poziomie, to trzeba harować.
„Aha”, pomyślałam sobie i ucięłam rozmowę. A potem pomyślałam: poziom życia – co to właściwie znaczy?
Rodzina 2+2. On pracuje na etacie w dużej firmie i całkiem nieźle zarabia. Ona od wielu lat w jednej korporacji, zaszła wysoko. Dwa służbowe samochody. Dwoje dzieci. Czworo prawie obcych sobie ludzi, bo czas dla siebie mają jedynie w weekendy. Dla nich życie na poziomie to komfort wydawania pieniędzy na przyjemności, żeby zrekompensować sobie stres dnia codziennego i gonitwa, która towarzyszy im od zawsze. Jak pędzą, to zapominają o problemach. O tym, że są od siebie już bardzo daleko, o tym, że dzieci wciąga internet, że w domu o normalną rozmowę już ciężko, bo atmosfera ciągle napięta. A najgorszy jest chyba strach, że któregoś dnia zostaną bez pracy, bo w końcu ktoś postanowi ich zastąpić innymi, młodszymi osobami. I co wtedy?
Monika, trójka dzieci. Tak wyszło. Jedno po drugim. Myślała, że po trzeciej ciąży nie wróci już na etat. A jednak… Od 14 lat w banku. Mąż, dobrej klasy specjalista. Mają szczęście, bo spłacili już kredyt. Mają duże mieszkanie i mały dom nad jeziorem za miastem. Monika często żali się, że nie ma na nic czasu, że coś by zmieniła. I powtarza, że chętnie by otworzyła coś swojego, ale żeby żyć na takim poziomie jak żyje, to nie jest takie proste. Bo dzieciom trzeba opłacić szkołę, zajęcia dodatkowe, wysłać na fajne obozy, zapłacić opiekunce. A i wakacje trzeba spędzić w ciepłych krajach, w dobrych hotelach, żeby wszystko było pod nos podane, bo tylko wtedy można odpocząć, no i żeby udało się zregenerować siły przed powrotem do pracy.
Kaśka. Mąż mówi, że „ma jaja”. Wszystkim to powtarza. Trzeba mieć jaja, żeby tak wszystko rzucić: lata doświadczeń, dobre stanowisko, stałą, niezłą pensję… Dojrzewała do decyzji 2 lata. Wiedziała, że prędzej czy później się zdecyduje. Bo co to za życie, kiedy jest się poza domem 10-11 godzin i nie ma czasu na rzeczy ważne. Dzieci, mąż, rodzina, znajomi – wszystkich odkładała na później. To, co robiła zawodowo, już dawno przestało ją kręcić. Coraz bardziej krytycznie patrzyła na nowe „umiejętności”, polegające na zdobywaniu kolejnych szczebli wtajemniczenia w korporacyjną gmatwaninę. Przepracowała całe swoje wnętrze. Mocne i słabe strony, własne zasoby, co sprawia jej przyjemność i co mogłoby być jej sposobem na życie. Kiedyś usłyszała, że kolejne pokolenie będzie zmieniać zawód kilkanaście razy w ciągu swojego życia, bo taki jest świat, bo tak go zmieniają nowe technologie, bo nowe zawody będą się pojawiać i znikać. I zmieniła zawód. Dziś robi to, co ją kręci i pracuje już tylko dla siebie. Dla niej poziom życia oznacza komfort spędzania czasu tak jak lubi, czas dla rodziny, znajomych, dla siebie. A pieniądze? Wystarcza. I na przyjemności, i na ciekawe życie.
A co dla Ciebie oznacza „życie na poziomie”?