W dzisiejszym świecie ciągłego wyścigu zdajemy sobie mniej więcej sprawę, jak to było „kiedyś” – za czasów naszych rodziców, a nawet dziadków. Wspomnienia te ukazują się w głowach młodych ludzi jako czarno-białe fotografie, inny świat, który już dawno przeminął i jest poza ich zasięgiem. A jak owe czasy widzą ludzie, którzy mieli okazje ujrzeć je w kolorowym świetle? Co myślą o dzisiejszym, scyfryzowanym świecie? Jak odnajdują się w pędzie codzienności?
O to wszystko – i trochę więcej – zapytałam dwie bliskie mi kobiety: babcię urodzoną tuż po wojnie w 1948 roku oraz mamę dorastającą w trakcie stanu wojennego w Polsce. Oczywiście nie są one głosem ogółu – ludzie są różni i na ich doświadczenia z pewnością wpływa wiele czynników. Byłam jednak ciekawa, czy czasy w których kształtowały się ich charaktery, wpłynęły znacząco na ich postrzeganie świata albo stosunek do wychowywania dzieci. Jeśli również jesteście ciekawi odpowiedzi na te pytania, zapraszam do lektury.
Jak wspominasz swoje czasy, w których dorastałaś? Czym różniły się od współczesnych?
Mama (1973 r.): Kontakty międzyludzkie były na dużo lepszym poziomie – zarówno w rodzinie, jak i między sąsiadami. Mimo że nie było bardzo bogato, częściej robiło się imprezy w domu, celebrowało wspólnie różne święta i nie odczuwało się tego tak mocno “po kieszeniach”. Teraz momentami wydaje mi się, że wiele rzeczy jest oschłych, że za mało patrzy się na drugiego człowieka, a za dużo na siebie. Jest focus na karierę, na zdobywanie coraz to wyższych szczytów w różnych dziedzinach życia. Kiedyś nie było to aż tak silne, ponieważ praca była dla wszystkich – nawet jak nie chciałeś pracować, to musiałeś i już. Nie musiałeś bać się, że jej zabraknie i nie będziesz miał za co wyżywić rodziny. To taki trochę inny świat.
Babcia (1948 r.): Czasy były spokojniejsze, do ludzi dopływało mniej informacji. Mało wiedzieliśmy o tym, co się dzieje na świecie. Nie ciągnęło nas do tego, żeby ciągle coś robić, tak jak dziś. Byliśmy w miarę zadowoleni z tego co mamy, mimo że słodycze pojawiały się tylko na Boże Narodzenie. To były całkiem fajne czasy. Nie było problemów z pracą, czuliśmy stabilizację, dzięki czemu byliśmy mniej zestresowani. Istniało też coś takiego jak FWP, czyli Fundusz Wczasów z Przedsiębiorstwa, dzięki któremu za wczasy płaciliśmy grosze i mogliśmy wspólnie spędzić czas z rodziną. Dzisiejsze czasy w ogóle mi się nie podobają. Kiedy słyszę o tym, na co czasami pozwalają sobie pracodawcy, w jakim pośpiechu ludzie żyją, jak ciężko znaleźć mieszkanie… Dla mnie to jeden wielki pęd, brakuje czasu na naprawdę ważne w życiu rzeczy – na przykład dla przyjaciół, dzieci, a nawet dla samych siebie!
Jakie masz podejście do zmian? Co czujesz w ich obliczu?
Mama: Podekscytowanie. Prawie zawsze radość jest u mnie większa niż strach. Myślę o pozytywnych konsekwencjach zmian i nigdy nie miałam z nimi większych problemów, bo w prawie każdym przypadku wychodziły mi na dobre.
Babcia: Zależy, co ta zmiana oznacza. Pierwszą dużą zmianą w moim życiu była wyprowadzka od rodziców. Wtedy się cieszyłam: byłam młoda, dostaliśmy mieszkanie, więc to było rozpoczęcie bardziej dorosłego etapu. Natomiast kiedy przez dłuższy czas nie układało nam się z mężem, bałam się rozstania – podjęcie tej decyzji i przełamanie się zajęło mi dużo czasu. Było ciężko, ale teraz wiem, że było warto. I chociaż żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej, cieszę się, że w ogóle się odważyłam. Lepiej późno niż wcale.
Jakie miejsce w twoim życiu zajmują marzenia?
Mama: Nawet jeśli zdobywam się na chwile szaleństwa i marzę, i tak po chwili muszę zestąpić na twardy grunt. Marzenia są dla mnie relaksem w przerwach między pracą a robieniem obiadu dla dzieci.
Babcia: Raczej pozostają marzeniami. Może do końca ich nie odpuściłam, bo w końcu gram w totolotka (śmiech), ale teraz nie mam już szczególnych marzeń. Kiedyś bujałam w obłokach, trochę mi z tego zostało do dziś, ale niewiele z moich marzeń udało się spełnić.
Co sądzisz o dawaniu wolności wyboru dzieciom? Lepiej, kiedy same o sobie decydują, czy kiedy ważne decyzje są podejmowane przez rodziców?
Mama: Moim zdaniem dziecko od podstaw powinno decydować samo o sobie – począwszy od małych rzeczy, takich jak wybór spinki do włosów, aż po wybór szkoły. Mogę coś doradzić, przedstawić swoje zdanie, ale dziecko pójdzie tam, gdzie będzie czuło się najlepiej. A jeśli popełni błąd – szybciej nauczy się życia. Religia też powinna być wyborem dziecka. Ma prawo mieć swoje własne, niezależnie od moich poglądy. Martwiłoby mnie tylko, gdyby te wybory były dla niego niebezpieczne – wtedy na pewno bym zainterweniowała.
Babcia: Nigdy nie zmuszałam do niczego mojego dziecka. Starałam się nie narzucać mu swojego zdania, nie naciskać, aby miało w szkole same piątki. Zależało mi, by przechodziło z klasy do klasy i uczyło się na w miarę dobrym poziomie, ale jednocześnie wiedziało, że nie musi być najlepsze, żebym je kochała. A jeśli chodzi o religię, wychowywaliśmy je w wierze katolickiej, ale kiedy dorosło, miało prawo podjąć własną, niezależną od nas decyzję. Zainterweniowalibyśmy tylko wtedy, gdyby zaczęło się dziać z nim coś złego lub dowiedzielibyśmy się, że to coś niebezpiecznego.
Co byłoby twoją pierwszą myślą, gdyby twoje dziecko uciekło z domu?
Mama: Na początku poczułabym wielki strach. Później zaczęłabym się zastanawiać, czym skrzywdziłam dziecko, co zrobiłam źle albo czego nie zauważyłam. Powód ucieczki pewnie nie pojawił się wczoraj, tylko od dawna narastał. Po powrocie czekałaby nas rozmowa i oczywiście długa praca nad nami samymi.
Babcia: Pomyślałabym, że to nasz błąd. Szukałabym go na pewno, później porozmawiała. Ale winy szukałabym w nas samych, w rodzicach.
Jaki masz sposób na motywowanie dziecka do działania?
Mama: Czasami wydaje mi się, że to bardziej moje dzieci mnie motywują do działania niż ja je (śmiech). Tak naprawdę nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo nie muszę ich jakoś mocno motywować – same potrafią się zebrać w sobie. To chyba bardziej kwestia nauczenia ich organizacji, wyrobienia umiejętności samodzielnego generowania myśli typu: „jeśli zrobię lekcje od razu po szkole, będę później miała więcej czasu na zabawę z przyjaciółmi”. Wtedy same znajdują motywację.
Babcia: Kiedyś moje dziecko miało problem z odczytywaniem map na geografii. Usiadłam z nim na balkonie, wzięłam mapy w rękę i pokazywałam, tłumaczyłam… Starałam się to zrobić w ciekawy dla niego sposób, aby zapamiętało. Według mnie motywacją dla dziecka jest pokazanie mu, jak zamienić nudne do tej pory rzeczy w zabawę.
A jak motywujesz samą siebie?
Mama: Myślę, że jak zrobię to teraz – będę to mieć „z głowy”. Pracę na przykład zaczynam od najtrudniejszych rzeczy, ponieważ wiem, że później, kiedy już będę zmęczona, będą czekały mnie rzeczy łatwiejsze i przyjemniejsze.
Babcia: Po prostu zbieram się w sobie, bo są rzeczy, które trzeba zrobić i już – jak domowe obowiązki. Kiedy zakładałam sklep z moją przyjaciółką, nie miałam pojęcia, jak się to robi. Wszystkiego trzeba było się nauczyć. Wtedy moją motywacją była rodzina i zapewnienie jej dobrego poziomu.
Jaki preferujesz „model” rodzica? Rodzic-przyjaciel, rodzic typu „rób co chcesz” czy może rodzic trzymający dystans?
Mama: Coś pomiędzy przyjacielem a rodzicem zdystansowanym. Nie mogę być tylko przyjaciółką, bo mama musi być mamą, a tata – tatą. Dziecko potrzebuje stabilnego wzorca, ale musi też czuć oparcie, więc kiedy ma jakiś problem, zawsze może się do mnie zwrócić – jak do przyjaciółki.
Babcia: Moje dziecko zawsze mogło się do mnie zwrócić z problemami, kiedy tylko samo chciało, a ja wtedy starałam się mu pomóc. Lubię być blisko dziecka, ale do pewnych granic – żeby czuło respekt.
Czym dla ciebie – jako osoby która wychowywała się bez nowych technologii – jest internet? Otwiera nowe możliwości czy raczej zamyka młodych ludzi w domu?
Mama: Jestem za internetem. Moim zdaniem otwiera wiele możliwości. Dużo rzeczy mogę dzięki niemu sprawdzić lub załatwić bez wychodzenia z domu czy z pracy, dzięki czemu oszczędzam czas. Kiedyś żeby odrobić lekcje biegałam po bibliotekach, dziś wiedza jest bliżej nas. Internet to taka szybsza encyklopedia.
Babcia: Ciężko mi powiedzieć, bo nie mam internetu. Ale to na pewno jest jakieś okno na świat. Chociaż z drugiej strony może stać się także blokadą na realny świat, kiedy zbyt długo przesiaduje się przy komputerze – niestety coraz więcej się o tym słyszy.
Jak widać – nie tylko nastolatkowie płyną z prądem czasu 🙂
Zachęcam do zadania podobnych pytań w Waszym najbliższym otoczeniu, kto wie, może dowiecie się czegoś ciekawego!