Jak nie stracić ani dnia, czyli o radości życia

Niezależnie od tego, czy należysz do grona osób robiących postanowienia noworoczne, czy do tej drugiej grupy bojkotującej tę ideę, dobrze jest znaleźć powód do refleksji nad mijającym czasem. Znaleźć w sobie i dla siebie czas oraz miejsce, żeby zastanowić się, czy właśnie tak chcemy żyć, czy tak sobie wyobrażamy dobre życie, czy nie odkładamy czegoś na nieokreślone potem, czy nie udajemy (szczególnie przed sobą), że wszystko jest w porządku, że przecież inaczej i tak się nie da, że zmiana jest niemożliwa w tych okolicznościach itd., itd.

Zainspirowana ciągle jeszcze świąteczną atmosferą i rozmowami przy rodzinnym stole, a być może także pod wpływem refleksji związanej z odchodzeniem bliskich, chciałam poruszyć dzisiaj kwestię ścisłego związku życia pełnią życia i świadomości nieuchronności naszego przemijania.

Zastanawiający jest fakt, że mimo iż wszyscy wiemy, że przecież kiedyś przyjdzie czas, żeby zakończyć naszą ziemską przygodę, nie wyciągamy z tego wniosku, że jedyny czas, żeby zrobić coś, co uważamy za ważne, to właśnie ten czas TERAZ. Zapominamy, że nie będzie innego, lepszego momentu, żeby powiedzieć naszym bliskim, jacy są dla nas ważni, jak bardzo się cieszymy, że ich mamy i że możemy być razem. Podobno Budda powiedział kiedyś: problem w tym, że myślisz, że masz czas. Skoro wiemy na pewno, że czas, który został nam dany, to czas, który pewnego dnia się skończy, to dlaczego nie wykorzystujemy go jak największego skarbu, jako powodu do radości tylko (aż!) dlatego, że JESTEŚMY, że dane jest nam podziwiać wschody i zachody słońca, że możemy iść przed siebie z uśmiechem na ustach i buzią wystawioną do słońca, że mamy wolność w podejmowaniu decyzji i decydowaniu o sobie albo że dane jest nam świętować w otoczeniu najbliższych? Zastanawiające jest, że nie doceniamy tego, póki to mamy. Zatrważające, jaką człowiek ma skłonność do narzekania i martwienia się na zapas albo chęci posiadania wciąż więcej i więcej, bez wdzięczności i refleksji, jak dużo już ma. Jakże symptomatyczne jest to, że musimy coś stracić albo być blisko utraty, żeby móc to docenić. Tak oto pięknie o radości (z) życia pisała, zanim odeszła, Magda Prokopowicz, założycielka fundacji Rak’n’Roll, w swoim ostatnim wpisie na blogu:

Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy (…). Codziennie wstaję o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. (…). Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. 

Najlepsza lekcja. Wspaniałe przesłanie.

Myślę też, że nie bez powodu nasz pobyt tutaj został pomyślany tak, że nie wiemy, kiedy skończy się nasz czas na ziemi. Czyż to nie świetna nauka, żeby żyć tak, jakby każdy dzień miał być ostatnim? Kto wie – zakładając, że wszystko ma swój sens, może takie rozwiązanie zostało pomyślane dla naszego dobra, żebyśmy nie marnowali ani dnia, ani godziny na zbędną trwogę, na niezadowolenie, na utyskiwanie i krytykę? Ciekawa jestem, kto dziś zastanawia się nad znaczeniem powiedzenia: „żyj tak, jakby każdy dzień miał być twoim ostatnim”. Był czas, że nie mogłam uwolnić się od tego pytania. Naprawdę szczerze nie rozumiałam przesłania, jakie z niego płynie. Czy to znaczy, że mam napisać testament, pozałatwiać swoje sprawy urzędowe, zrobić porządek w szufladach, nie przestawać się bawić, bo skoro to ostatni dzień…? Teraz już wiem. Doszłam do tego sama, ale istnieją wskazówki, które – jeśli będziemy uważni – pomogą nam zrozumieć. Na przykład cytowane myśli Magdy albo słowa Steve’a Jobsa skierowane do studentów Uniwersytetu Stanforda w czasie przemówienia wygłoszonego w czerwcu 2005 roku:

Świadomość tego, że pewnego dnia będę martwy jest jednym z najważniejszych narzędzi, jakie pomogły mi w podjęciu największych decyzji mojego życia. Prawie wszystko – zewnętrzne oczekiwania wobec ciebie, duma, strach przed wstydem lub porażką – wszystkie te rzeczy są niczym wobec śmierci. Tylko życie jest naprawdę ważne. Pamiętanie o tym, że kiedyś umrzesz jest najlepszym sposobem jaki znam na uniknięcie myślenia o tym, że masz cokolwiek do stracenia. Już teraz jesteś nagi. Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś żyć tak, jak nakazuje ci serce.

Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go, żyjąc cudzym życiem. Nie wpadajcie w pułapkę dogmatów, żyjąc poglądami innych ludzi. Nie pozwólcie, żeby hałas cudzych opinii zagłuszył wasz własny wewnętrzny głos. I najważniejsze – miejcie odwagę kierować się sercem i intuicją.

Każdy z nas w głębi swojego serca wie, co jest dla niego najważniejsze; co jest rzeczywiście istotne, a co zostało nam narzucone przez wielką machinę podaży i popytu. Czasami gubimy się w natłoku zadań do wykonania i obowiązków związanych ze sprostaniem oczekiwaniom społecznym. Mylimy prawdziwe priorytety z narzuconymi zasadami, jakimi operuje społeczeństwo, żeby sprawy toczyły się przewidywalnym, łatwym w procesie sterowania i kontroli torem kar i nagród. Jak często, kiedy mamy do wyboru zostać na kolejnej naradzie zespołu, zwiększając tym samym szanse na awans, a obejrzeć występ dziecka w przedszkolu, wybieramy to drugie? I co zrobić, żeby później mieć jeszcze siły i czas, aby pobyć razem, czytając mu książeczkę do snu, a co najważniejsze – nie traktując tego jak przykrego obowiązku, o realizację którego wołają nasze wyrzuty sumienia? Wmówiono nam, że nasze zdjęcie/nazwisko na pierwszej stronie gazety to cel, do którego warto dążyć, że tych kilka literek przed nazwiskiem ma znaczenie albo że władza to wartość sama w sobie.

A prawda jest taka, że wszystko to marność, która przemija i ślad po tym ginie. Nikt nie pamięta, przestaje mieć znaczenie. I pozostaje refleksja, że z tego przecież uczyniliśmy nasze wartości, które hołubiliśmy i do których dążyliśmy przez lata, a być może poświęciliśmy im życie. Tylko czy one naprawdę były nasze? Czy przynosiły radość, spełnienie i spokój w sercu na dłużej niż tylko na czas trwania splendoru? I gdybyśmy mogli zaplanować swój ostatni dzień życia, czy wyglądałby on właśnie tak, jak miniony dzień?

Wspaniale pisze o tym w książce „Lekcje życia” Elisabeth Kubler-Ross, psychiatra, humanistka specjalizująca się w temacie śmierci i żałoby:

Przez wszystkie te lata, kiedy zajmowaliśmy się doradzaniem pacjentom na krawędzi życia, nigdy nie zdarzyło nam się słyszeć, by ktoś narzekał na to, że nie znalazł czasu na dodatkową pracę. Żaden nie uważał, że byłby szczęśliwszy, mogąc więcej pracować. Ludzie patrzą na swoje osiągnięcia z dumą, ale też dociera do nich, że nie może to być ich całym życiem. Odkrywają też, że życie wypełnione pracą, bez ważnych wydarzeń osobistych, wydaje się puste i że co prawda ciężko pracowali, ale nie żyli naprawdę.

Życzę Ci zatem, Drogi Wędrowcze, refleksji. Namysłu nad tym, jak jest i szczerego wyznania przed sobą, jak Ty się z tym czujesz, jak się z tym masz. Życzę Ci także, żebyś ten jedyny, cenny czas jaki dostałeś, spędzał tak, abyś mógł powiedzieć, że czujesz, że żyjesz. 

Avatar
Katarzyna Zofia Bazylczyk

Kim jestem i co robię: Trener rozwoju osobistego, doradca zawodowy, surdopedagog i miłośniczka jogi, z pasją i zaangażowaniem zgłębiająca dziedzinę mindfulness. Dyplomowany trener relaksacji, matka dzieciom, autorka bloga Na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą, pomagając im w zrozumieniu istoty uważności i uświadamianiu, że eksplorowanie świata dobrze jest zacząć od źródła, czyli od siebie samego.   Dlaczego tu jestem: Ponieważ wierzę, że nie ma przypadków i wszystko jest po coś. Chciałabym dzielić się moim odkryciem, czyli wiedzą na temat tego, jak wielką moc ma uważność i jakie niezwykłe zmiany może wnosić w nasze życie. Z czego jestem dumna w moim życiu: Cudowne dzieciaki, fajny mąż, rosnąca samoświadomość, odwaga w podejmowaniu wyzwań (mimo czasami miękkich kolan). Moje słabości: Nadopiekuńczość.  Mój sprawdzony sposób na zły humor: Chwila sam na sam ze sobą. Niespieszność. Największa zmiana w moim życiu: Zmiana w sposobie myślenia, że wszystko czego potrzebujemy nosimy w sobie. I wynikająca z tego pewność  siebie, rozumiana jako spokój wewnętrzny i wiara we własne możliwości.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.