Z ostatnich miesięcy pracy w korporacji pamiętam wyjazd na szkolenie motywacyjno-strategiczne dla kadry menedżerskiej. „Wypasiony” hotel w jednym z nadmorskich kurortów i niemal stu dyrektorów i menedżerów wyższego stopnia. Prawie same, jak to młodzi mówią, „dinozaury”, bo głównie reprezentanci pokolenia X. Zostaliśmy podzieleni na kilkuosobowe zespoły, z których każdy pracował nad innym ważnym dla firmy tematem. Zespół, którego uczestniczką była przedstawicielka pokolenia Y, opracowywał topowy temat związany z komunikacją pomiędzy pracownikami z tych dwóch generacji. Pamiętam, że ten zespół zaprezentował krótką analizę potrzeb młodego pokolenia, m.in. mówił o potrzebach rozwoju, jasnej i klarownej ścieżki kariery, zrozumiałych zasad pracy i systemów motywacyjnych, elastyczności czasu pracy i o wyższości „być” nad „mieć”. Potem – już po prezentacjach – w kuluarach mówiło się, że są to potrzeby wszystkich pracowników, że takie zmiany powinny być wprowadzone już dawno dla wszystkich, a nie tylko dla tych z pokolenia Y.
Jestem X. Urodzona w latach 70-tych, wychowana przez rodziców pracujących na etatach w państwowych firmach. Z wpojonym przekonaniem, że trzeba skończyć taką szkołę, po której będzie zawód, wybrałam technikum. W końcu nie poszłam na architekturę, bo zaczęła się transformacja ustrojowa i bezpieczniej było wybrać kierunek najbardziej wówczas oblegany –zarządzanie i marketing.
Dziś wybiera się „zgodnie ze swoja pasją”. Mówi się o tym wszędzie. Rodzice zapisują dzieci na całą masę dodatkowych zajęć, żeby rozbudzić w swoich pociechach zamiłowanie do czegoś tam, żeby lepiej im się żyło – w zgodzie z tym, co lubią i do czego mają serce. Tyle że… prawdopodobnie kolejne pokolenie, dziś już nazywane „pokoleniem Z” (urodzeni po 2000 roku), będzie opierało swoje wartości na zupełnie innych przesłankach.
Uczestniczyłam ostatnio w spotkaniu, które prowadziła Zuzanna Skalska – znana analityk trendów, innowacji i biznesu, jedna z najbardziej wpływowych kobiet w polskim designie.
Usłyszałam, że za kilka już lat największym luksusem stanie się… CZAS. Dlaczego?
Swoją dobę już dziś dzielimy na pracę, dom, dzieci, internet, telewizję. Do tego dochodzą smartfon, czas na obecność w mediach społecznościowych, no i obowiązkowo pasja. Co jeszcze? Mamy już w modzie samodzielne gotowanie, hodowanie pomidorków na własny użytek, szydełkowanie czapek i szalików czy własnoręcznie robione ozdoby do domu. Dalej: renowacja starych mebli, samodzielne szycie ubrań czy nawet butów. Tak, tak – butów! W dodatku z surowców wtórnych. Już dziś zaczyna się liczyć nie marka, ale to, że mamy ciuch od polskiego projektanta (nieważne, że nie jest znany, bo niepotrzebna nam metka), bransoletkę zrobioną według własnego projektu, a stary mebel „z duszą” po odświeżeniu gra pierwsze skrzypce w naszym domu. Dziś wszystko zaczyna się robić „hand-made”. Bo jak potrafimy coś złożyć, to i sami to naprawimy jak się zepsuje i nie stracimy czasu na odsyłanie do serwisu i czekanie. Zresztą, daje nam to ogromną satysfakcję, no i jest odskoczną od pracy, kłopotów rodzinnych i pędu tego świata. Filozofia jest prosta: nie stać nas na masowo produkowane i tandetne rzeczy. Podobnie z żywnością: to, co masowe, jest chemiczne, a po prawdziwe jedzenie jesteśmy skłonni pojechać nawet na drugi koniec miasta.
Ale czy nasz luksus będzie wkrótce mierzony ilością czasu, jaką możemy poświęcić na sen?
Wszystko na to wskazuje. Powoli zaczyna się mówić głośno o końcu ery kapitalizmu, schyłku wielkich korporacji, wysypie lokalnych małych firm, odejściu od globalizacji na rzecz rozwoju i poparcia dla lokalnych inicjatyw sąsiedzkich. Zuzanna Skalska określa to nową erą „skandywizacji”. Bo tam, w Skandynawii, ludzie zaczynają naprawdę i na serio doceniać czas. W Szwecji wprowadzono niedawno 6-godzinny czas pracy – pewnie nie tylko ze względu na lepszą efektywność takiego rozwiązania, ale również w trosce o pracowników, którzy chcieliby więcej czasu poświęcać na pozazawodowe aktywności.
Pokolenie Y zrobiło dla nas niewątpliwie dobrą robotę. To oni zaczęli mówić głośno: muszę mieć czas na pracę i na swoja pasję. I chwała im za to.
Ja jestem X, ale dużo się nauczyłam od Y. Zmieniłam podejście do życia i znalazłam równowagę pomiędzy pracą a domem. A ponieważ mam otwarty umysł, chcę się teraz czegoś nauczyć od… pokolenia Seniorów. Tak, zgadza się – Seniorów! Bo cała ta rewolucja spowodowała, że nasze dzieci coraz chętniej chcą spędzać czas ze swoimi babciami i dziadkami. To najstarsze pokolenie nigdzie się nie spieszy. To oni mają cierpliwość do tego, żeby wytłumaczyć wnukowi jak zreperować rower czy jak się lepi pierogi, ba, nawet chętnie to z dzieckiem zrobią. Mają czas na to, żeby dokładnie wytłumaczyć i pokazać, jak coś zostało zbudowane czy z czego jest zrobione.
Teraz chcę się nauczyć mieć czas dla swoich dzieci i pokazywać im, że fajnie jest umieć sobie przyszyć guzik, naprawić zepsutą lampkę nocną czy upiec samodzielnie ciasto. Zresztą, co ja mówię – dzieci naprawdę chcą się tego uczyć. Same do nas przychodzą. Nie ignorujmy tych momentów i znajdźmy dla nich CZAS, żeby kiedyś nie musiały go sobie kupować.