Ja nie dokonałam jeszcze tej przełomowej zmiany, która wyniosła mnie ku górze. Na razie w moim życiu dzieją się zmiany, które pchają mnie w dół. I z tego dołu piszę, bo może właśnie ta książka pomoże mi się dostać na szczyt. Zbieram „jak kamyki” każde drobne znaki nadziei, każde drobiazgi, które pomogą mi wstać i walczyć. O tę dobrą zmianę, która wreszcie będzie sensem cierpień i smutków…
Trzy lata temu zaczął się mój „egzamin na Hioba” – co miesiąc nowy cios, który generował żal, smutek, zaangażowanie i walkę. Wycieńczającą.
Wcześniej już doświadczyłam wielu złych rzeczy w życiu, ale też było w nich wiele ciosów, które działy się – jak je potem interpretowałam – po coś. Aby zrobić miejsce na lepsze, aby ktoś (lub ja) coś zrozumiał, aby pomogły w dalszym rozwoju. Szukałam w porażkach sensu i miałam nawet motylki w brzuchu – jak przy zakochaniu – gdy je odkryłam. Odnalazłam nawet sens nowotworu u mojej Mamy, który dało się zaleczyć. Sens dla niej i dla nas razem.
Ostatnie trzy lata: Pracowałam w korporacji (nie było dobrze, ale wydawało się bezpiecznie). Wróciłam po 9 miesiącach rehabilitacji po operacji kręgosłupa, szef (mobber) został naprawiony przez zarząd, stan Mamy był stabilny. Miałam 35 lat, 2 koty, panna, pracoholiczka.
Jesień: wtedy się zaczęło. Ukochany (pierwszy mój) kot zachorował ciężko. Ogarnęłam go (była szansa na 6 m-cy życia), to szef wrócił do wcześniejszego mobbingu (pewnie już wiedział o przyszłych zmianach w dziale, w którym nie byłam aż tak potrzebna). Następnie miałam ciężki wypadek samochodowy z cudzej winy. Jak ogarnęłam własne zdrowie, samochód zastępczy i naprawę – kot się „poddał”… W kolejnym miesiącu zdiagnozowano u mojej Mamy nawrót nowotworu i trafiła do szpitala (dla mnie: codzienne wizyty, prania i prasowania. A poza tym – miłość i strach. I walka). Następny miesiąc: kolejny rak w rodzinie; Kolejny wypadek samochodowy siostrzenicy; Kolejny znowu rak. I kwiecień – utrata pracy w korpo po 6u latach siedzenia do nocy, rezygnacji z zycia prywatnego, krwi z nosa za „brak chemii z szefem”. A w międzyczasie szef dbał, żebym się czuła niepotrzebna, niezdolna i zbędna. Czułam się, jak śmieć, który się do niczego nie nadaje. Grałam dobrą minę do złej gry, by móc pracować spokojnie. Pod koniec mnie to złamało… W międzyczasie wyjechałam za granicę z kolezanką – zyskać dystans, nadzieję i energię. Wróciłam silna, by słać CV – dopóki nie pojawil się kolejny rak…
Poźniej były tylko pogrzeby i smierci (w tym – mojej Mamy), zawiedzione rozmowy o pracę i nieudane aplikacje. A dla mnie – kolejny wypadek samochodowy (cudza wina) przed rozmową o pracę. 4 raki, 5 pogrzebów.
Leczenie depresji i uciekanie w alkohol. Nerwica widoczna, jak na dłoni (dygoty, trzęsące się ręce i szyja) na rozmowach. Krotkie epizody zleceń…
Dla zleceń założyłam własną firmę. Wiele lat temu mialam przygodę – chciałam spełnić swoje marzenia o wzornictwie przemysłowym i designie – stanęło na damskich torebkach. Więc poświęciłam czas na naukę (kaletnictwo, ale też detale dekoracyjne: drewno, metaloplastyka, kamienie jubilerskie itp.). Teraz chciałam do tego wrócić – torebki, poduszki… Kupiłam dobrą maszynę, mam zapas skór i nici, mam miejsce (w kuchni, w jadalni)… A ten czas przygody z rękodziełem był; najpiekniejszy w moim życiu.
Jednak ostatnie miesiące były strachem ciągnącym się za poprzednimi wydarzeniami – zero sukcesów w rekrutacjach, złamanie (obojczyk – unieruchomił mnie na 2 miesiące), zapożyczenie po uszy i strach, co będzie dalej…
I brak tego światełka, które pokazuje sens zmian… Plus żałoba po Mamie – najbliższej mi osobie… I konflikt z Bratem i jego Rodziną (po pogrzebie Mamy chciałam odebrać sobie życie, co było zarzewiem kłótni na miesiące…)
Dzięki dobrym ludziom zaczynam się wygrzebywać z bagna. Przyznaję się też do problemu z piciem. I czynię kroki w celu wyleczenia (odpowiednia placówka na mnie czeka…)
I tęsknię też za rękodziełem, mam masę pomysłów i materiałów. Na razie – to zamki na piasku (szczególnie po piwie). Stopuje mnie strach: bo złe zdjęcie, bo zły szew… Ale też przeraża mnie ponowna praca w korpie: ideologia, plany, budżety, teksty i tp. Mam wrażenie, że mnie to przerasta i – że już nie dam rady.
Taka jest sytuacja: szukam dróg, by przestać pocieszać się piciem. I szukam sensu tych porażek, które mnie spotkały. Od planowania samobójstwa przeszłam do etapu walki o sens. Chcę się leczyć i chcę znaleźć swoją drogę. Mam hipotekę, mam straszne długi i niepewność. Ale sprzedaję mieszkanie Mamy, więc zyskam pewną (hmm?) swobodę. Nie chcę tego przepić i przepalić, chcę zyskać nadzieję i sukces w pasji (lub chociaż – czas na pasję po godzinach).
Dlatego opisuję swoją historię dla tej książki. Bo jeszcze mi się nie udało, ale może ta opowieść mi pomoże. Bardzo bym chciała znaleźć swój sens…