Siła z gór… na przekór wszystkiemu.
To miał być cudowny urlop. Alpy Julijskie i wycieczka do Wenecji. Zbierałam informacje w Internecie, aby jak najlepiej się przygotować. Kompletowałam sprzęt i specjalistyczne ubranie. Cały miesiąc. Nadszedł dzień wyjazdu. Jechaliśmy dwanaście godzin. Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do miasteczka, w którym mieliśmy nocleg. Zdążyłam jeszcze obejrzeć jakiś mecz z mistrzostw świata w piłce nożnej. Następnego dnia rano wyruszyliśmy na trasę wspinaczki. Była godzina 9 rano. Uzbroiliśmy się po zęby w sprzęt do wspinaczki, pogoda nam sprzyjała. Pierwsza godzina przebiegła bez problemu, z uśmiechem na ustach weszliśmy na lodowiec. Ale to tylko początek. Zaczęliśmy zakładać uprzęże. Potem po kolei pokonywaliśmy coraz trudniejsze odcinki. Byłam tuż za przewodnikiem, nieźle sobie radziłam. Wspięłam się na półkę skalną i czekałam na resztę grupy. Widziałam, jeszcze jak kolejne osoby pokonują ten trudny odcinek. Nagle poczułam szarpnięcie. Trochę się zaniepokoiłam, ale czekałam cierpliwie. Drugie szarpnięcie – pomyślałam, że ktoś ma problemy z podejściem, ale przecież jesteśmy przyczepieni linami. Nic nie może się stać. Trzecie szarpnięcie. Słyszę huk helikoptera. Zdaję sobie sprawę, ale nie otwieram oczu, nie chcę spanikować, unoszę się ponad szczytami Alp. Kolejny przebłysk świadomości – lekarz mówi do mnie po angielsku, że miałam krwotok, że musi otworzyć mi brzuch, czy się zgadzam – Yes. Otwieram oczy, widzę przerażone twarze moich przyjaciół, łzy lecą mi z oczu, łapię rękę najbliżej stojącego kolegi. Kolejne dni i noce w obcym kraju, ale zostają ze mną i odwiedzają codziennie dwaj koledzy, najlepsi. Gdyby nie ich wsparcie, dobroć pielęgniarek, nie wiem jak by było. Jednak tak bardzo cieszyłam się, że żyję, choć leżałam unieruchomiona. Mogę ruszać nogami. Kręgosłup popękany, ale cały. Ciężko mi oddychać, ale dobre samopoczucie mnie nie opuszcza. Z trudem się podnoszę, zaczynam robić pierwsze kroki. Zobaczyłam swoją twarz w łazienkowym lustrze, niepotrzebnie, cała pokryta strupami. Mnóstwo telefonów w sprawie przewiezienia mnie do Polski, czy to się wreszcie uda? Jedziemy karetką, nie samolotem, ze względu na płuco, zbyt duże ryzyko. Podróż jest trudna. O trzeciej nad ranem jesteśmy w szpitalu. Dwie godziny czekania. Znów biurokracja. Jestem na oddziale, resztką sił myję się po męczącej podróży i kładę się na szpitalne, niewygodne łóżko. Już nie wstałam, przez miesiąc. Operacja składania nadgarstka, nakłuwanie płuca, straszny ból, cały czas. Odwiedzają mnie znajomi, codziennie. Staram się być silna, cieszę się z ich wizyt, wspierają mnie, to dzięki nim daję radę. Nie poddam się. Leżę, jestem całkowicie skazana na łaskę lub niełaskę innych. Pomagają pacjenci, pielęgniarki. Mnóstwo badań, ile jeszcze będę tu leżeć, pyta jedna z pielęgniarek. Chcę wyjść, jest lato, jak wygląda świat? Nie wyszłam o własnych siłach, ale wstałam z łóżka. Będzie tylko lepiej. Teraz wszystko się zmieni, na lepsze. Muszę jak najlepiej wykorzystać drugą szansę.