Zmiana: Ryszard

Dokładnie rok temu kupiłem rower. Nie byłoby to nadzwyczajne, gdyby nie fakt, że po raz ostatni jeździłem na rowerze chyba w roku 1970, może nawet wcześniej. Tak więc kupiłem rower przypadkiem, nie mając pojęcia, czy to dobry sprzęt czy raczej bezwartościowy złom. Bo kupowałem go w hipermarkecie, a o tych firmach i jakości sprzedawanych w nich sprzętów krążyły mrożące krew w żyłach opowieści. A ja wszedłem do hipermarketu tuż przed jego zamknięciem, zobaczyłem ten właśnie rower, więc go zabrałem do kasy i zapłaciłem całkiem przyzwoitą cenę, zaledwie kilkaset złotych. Jak się okazało, była to najlepsza inwestycja w moim życiu.

To był strzał w dziesiątkę. Następnego dnia dowiedziałem sie, że to “góral” co prawda niemarkowy, ale niezły i w pełni sprawny. Okazało się, że jest bardzo szybki. Taka była ocena mojej przyjaciółki, zapalonej rowerzystki. A ja nie umiałem na nim jeździć. Zrobiłem kilka kółek po ulicach wokół domu, potem pojechałem do odległego o kilometr sklepu. Jakoś to przeżyłem. Następnego dnia przyjaciółka zaproponowała wspólną wyprawę – 30 km do celu, potem powrót inną drogą. Razem nieco ponad 60 km. To była propozycja wyprawy na drugi koniec świata. Z duszą na ramieniu, bo przyjaciólka zapowiedziała, że nie bedzie czekała na marudera, ruszyłem w drogę. I… dotarłem do celu 15 minut przed nią! Był to szok. Pierwsza w życiu wyprawa na taką odleglość i od razu sukces? Ale tak właśnie było. Ona do dziś jest przekonana, że ją okłamałem i ze wcześniej jeździłem kilka lat na rowerze. Tak, jezdziłem, ale pół wieku wcześniej!

Od tego czasu jeżdżę codziennie, bez wzgledu na pogodę, temperaturę czy odległość. Dzięki temu NIC nie jest w stanie mnie załamać czy zniechęcić do czegokolwiek, co chcę robić. Zyskałem nieznaną mi wcześniej potężną, niewiarygodną pewność siebie. Przejechałem do dziś blisko 10 000 kilometrów. Spróbowałem sił w dłuższych dystansach. Na razie udało mi sie przejechać jednego dnia 155 km. Niby nie jest to dużo, ale… Jechałem z ludźmi o kilku, a nawet kilkunastoletnim stażu rowerowym. I – jechałem od nich szybciej, rzadziej odczuwałem potrzebę odpoczynków, tak jakby zmęczenie omijało mnie szerokim łukiem… Zamierzam spróbować sił na dystansie 200 km.

Powie ktoś: A co w tym nadzwyczajnego? Niby nic. Poza tym, że mam 64 lata, ostatnie 30 lat podróżowałem własnymi samochodami, co raczej na kondycję dobrze nie wpływało. Wcześniej, do 2000 roku przez ponad 20 lat łaziłem po górach, wspinałem się w skałkach i w wysokich górach. Ale potem, kiedy już zrezygnowałem ze wspinania, tylko tyłem i traciłem kondycję. Rower odmłodził mnie błyskawicznie. Nie jestem tym kawałem mięsa, marzącym o odpoczynku po najmniejszym wysiłku. Nie jestem tym wrakiem człowieka, który po bankructwie własnej firmy stracił wiarę w siebie i w swoje możliwości. 15 kg metalu pod postacią roweru dokonało we mnie większej zmiany, niż być może kilkadziesiąt wizyt u psychoterapeutów lub psychologów. Na szczęście z tej drogi nie skorzystałem. I niech nikt mi nie mówi, że na coś, a zwłaszcza na zmiany w życiu jest za późno… Bo go wyśmieję! Za późno może być TYLKO w jednym przypadku: kiedy człowieka zasypią w grobie! Wcześniej można WSZYSTKO w życiu zmienić. Trzeba jedynie znalezć swój magiczny kawałek metalu, który wszystko odmieni. Mój miał kształt roweru. A jaki kształt bedzie miał twój?

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.