Ostatnio skontaktowała się ze mną Maria, przesyłając mi opowieść o swoim życiu spisaną przez dziennikarkę Agnieszkę Łuczak. Jej historia bardzo mnie poruszyła i chociaż nie została przygotowana specjalnie z myślą o konkursie “Moja zmiana”, zdecydowałam się ją opublikować. Przesłanie płynące z opowieści Marii jest tak ważne i inspirujące, że każdy powinien je usłyszeć – swoim życiem Maria udowodniła, że żadna, naprawdę żadna sytuacja nie jest tak trudna, by nie dało się jej zmienić i że każdy może odnaleźć w swym życiu szczęście. Mario, dziękuję z zaufanie. Przesyłam Ci ogromne gratulacje za deteminację i siłę jaką wykazujesz każdego dnia a Państwa zapraszam do lektury tej niezwykłej historii!
– Anna Węgrzyn
Według schematu, który zazwyczaj powtarza się w życiorysach takich ludzi jak Maria, jej dzieci powinny były trafić do domu dziecka, ona najpierw kilka razy na odwyk, w końcu do więzienia. Mogłaby również zapić się na śmierć i nikt nie zasmuciłby się nawet, że tak młodo pożegnała się z życiem.
Maria ma 48 lat. Jest dziś szczęśliwą żoną, matką, nawet babcią. Jest dumna, że jako dorosła kobieta ukończyła szkołę średnią, zrobiła prawo jazdy. Demony przeszłości wracają w postaci stanów depresyjnych i fibromyalgii, choroby objawiającej się przewlekłymi bólami na tle lęków i zaburzeń związanych z zespołem stresu pourazowego.
Przeszłość czasami właśnie tak ją atakuje. Najlepszym lekarstwem są wtedy kontakty z innymi ludźmi. Maria jest na nie otwarta. Ta otwartość doprowadziła ją do grupy wsparcia ofiar przemocy w rodzinie. Tam rozmowa, opowiadania o tym co się przeszło, po to by wyrzucić z siebie ból, upokorzenie, wstyd, a jednocześnie dowiedzieć się, że nie jest się jedyną na świecie z takimi doświadczeniami i taką przeszłością – są bezcenne. Z tych samych powodów Maria napisała pracę na tegoroczną edycję ogólnopolskiego konkursu „Miłość z podbitym okiem? Listy nadziei. Twoja historia może uratować komuś życie”. Praca jest bardzo syntetyczna, oszczędna w słowa i emocje. Przedstawia życie, które takim nie było.
O swoim domu rodzinnym Maria mówi, że był patologiczny. Ojciec pił, jak pił to i bił. Pamięta, jak z siostrami w piżamach uciekały z domu przed pasem i pięściami ojca. – Bieda była okropna. Pieniędzy brakowało zawsze i na wszystko – wspomina. Z dzieciństwa pamięta wszy, głód i to, że w szkole mimo dobrych stopni, zawsze była z boku, odtrącona przez koleżanki, kolegów i nauczycieli.
Gdy miała 14 lat, ojciec trafił do więzienia. Matka została z czwórką dzieci i nie poradziła sobie z balastem jaki zgotowało jej życie. Lepszego szukała w alkoholu i ramionach kochanka. Dwie najmłodsze córki zostawiła pod opieką trzeciej, starszej. – Żyłyśmy z tego, co do domu przyniosła najstarsza siostra i sąsiedzi – opowiada Maria. Chodziłam głodna i zaniedbana. Wychowawczyni zainteresowała się moim stanem, gdy zemdlałam podczas lekcji. Wtedy wezwała matkę. Ta opowiedziała nauczycielce, że Maria jest trudnym dzieckiem, że ucieka z domu, kłamie, nie słucha. Nauczycielka uwierzyła matce. – Moja wychowawczyni mieszka obecnie niedaleko mnie. Kiedyś się spotkałyśmy. Powiedziała mi, że nie wierzyła, że wyjdę na ludzi.
Gdy w ich mieszkaniu pojawił się on, Maria miała 14 lat. Był kolegą siostry. Starszy od Marii o 9 lat. – Kupił mi buty. Był miły. Zabrał mnie do siebie.
Zamieszkali u niego, czyli w pokoju z kuchnią w drewniaku. Maria bała się wtedy dorosłych ludzi, nikomu nie ufała, była oszołomiona, a jednocześnie pełna nadziei, że zaczyna nowe życie. Była też całkowicie niedojrzała. – Wstydziłam się, że dostałam miesiączkę. Bałam się, że gdy mnie pocałuje, zajdę w ciążę – wspomina. Poznali się we wrześniu. W maju zaszła w ciążę, a w czerwcu skończyła podstawówkę.
Pierwszy syn urodził się w 1983 r. Gdy trafiła na porodówkę zainteresowała się nią milicja. Padło pytanie, czy ciąża jest wynikiem gwałtu. Gwałtu nie było. – Więcej nikt się mną, ani moją sytuacją już nie interesował – wspomina. W dniu, w którym po urodzeniu, wyszła ze szpitala dostała krwotoku i trafiła do niego ponownie. Dzieckiem zajęła się matka jej partnera. Potem już nigdy, nikomu nie powierzyła swojego dziecka. – Nie miałam żadnego pojęcia o wychowywaniu dzieci. Wydaje mi się, że położna była u mnie ze dwa razy. Wszystkiego uczyłam się z książki.
Pierwsze bicie Maria zaliczyła jeszcze w czasie, gdy była w ciąży. Ojciec jej partnera wyszedł z więzienia. Była okazja, by się napić. Nie chciała wódki w domu. Dostała więc kilka razów. Mężczyźni wyrzucili ją z domu, ale one nie miała gdzie iść.
Potem dostawała bicie wielokrotnie. Partner stawał się agresywny zawsze po alkoholu. Uciekała przed nim, ale wracała, bo jak mówi, choć pił i bił, był dla niej jedyną bliską osobą. Pobrali się, gdy po raz drugi zaszła w ciążę. Nie było z tym problemu, bo skończyła już osiemnaście lat.
Wcześniej, żeby mieć z czego żyć w wieku 16 lat poszła do pracy. – Dyrektor jednej z dużych firm ulitował się nade mną, bo rozpłakałam się przy nim i przyznałam, że nie mam co dać dziecku jeść. Przyjął mnie na własną odpowiedzialność. W pracy zbijała skrzynki z desek, a syna w tym czasie oddawała do żłobka.
W trakcie drugiej ciąży jej mąż po raz pierwszy trafił na kilka miesięcy do więzienia. Do drugiego wyroku za pobicie policjanta „doliczono” mu też znęcanie się nad Marią. Do odsiadki dostał siedem lat, ale dzięki dobremu sprawowaniu odsiedział tylko cztery.
Wrócił. Obiecywał, że wszystko się zmieni, że będzie ją nosił na rękach. Sielanki jednak nie było. Wytrzymała siedem miesięcy. Po kolejnym z pobić zemdlała w pracy. To był udar mózgu. Rehabilitacja trwała pół roku. I wtedy już wiedziała, że nigdy więcej do niego nie wróci.
– Przeprowadzałam się w życiu czternaście razy. Uciekałam przed nim, przed eksmisją. Mieszkałam w pustostanach. Gdy był w więzieniu sprzedałam obrączki żeby kupić opał na zimę. Dostałam pracę w Wistomie. Praca była na trzy zmiany, ale ja wyprosiłam dwie. Pracowałam rano albo w nocy. Gdy rano szłam do pracy, synowie byli w żłobku. Gdy pracowałam na noc – zostawali w domu sami. Koleżanki pytały czy się nie boję. Okropnie się bałam, ale nie miałam znikąd pomocy. Gdy pracowałam miałam pieniądze i na opał, i na chleb.
Marię w życiu skrzywdzili najbliżsi: rodzice, partner, późniejszy mąż, ojciec jej dzieci, jego rodzice, raz pobiła ją nawet jego siostra. Pomagali za to obcy ludzie. Gdy po rehabilitacji chciała zerwać z przeszłością wsparcie okazali związkowcy z Wistomu. To dzięki nim dostała mieszkanie na końcu Spalskiej. To była okropna rudera, ale ona była szczęśliwa, bo nie musiała się bać ani o siebie, ani o dzieci. On ją jeszcze jakiś czas nękał. Robił awantury pod domem, zimą wybijał szyby w oknach. Policja była na Spalskiej codzienne. I to się wreszcie skończyło. Oficjalny rozwód wzięli w 1993 r. W tym domu żyło się jak w komunie. Wszyscy wszystkich znali. Wszyscy pili. Siadało się wspólnie na podwórzu. To życie zaczęło mnie wciągać. I raz mój syn powiedział: – ty robisz to samo, co inni. Wtedy się ocknęłam. Znów się przeprowadziłam. Dostałam mieszkanie w bloku socjalnym przy ul. Stolarskiej. Pomógł ówczesny wiceprezes – wspomina Maria.
Po udarze, przez 12 lat Maria była na rencie. Brakowało jej pieniędzy na życie. Mimo choroby poszła do pracy. Znów dzięki życzliwości obcych. Tu wymienia nazwisko jednego z tomaszowskich przedsiębiorców działających na terenie byłego Wistomu, zaufał jej i dał pracę. – Pracowałam nawet po 16 godzin, ale wreszcie miałam z czego żyć. Kupiłam meble, pojechałam nawet na urlop z dziećmi. Od najbliższych w tym matki nie zaznała ani ciepła, ani wsparcia. Jednak gdy matkę toczył rak i cierpiała na łożu śmierci Maria jako jedyna z córek otoczyła ją opieką. – Matka płakała i przepraszała mnie za to, że mnie zostawiła. Byłam z nią do końca. To jest dla mnie bardzo ważne, że pogodziłyśmy się, że mogłam ją przytulić. Lepiej późno niż wcale.
W pracy Maria poznała swojego przyszłego męża. – Bardzo się bałam nowej znajomości, nowego związku, nowego mężczyzny. Dopiero po 4 latach od poznania zamieszkaliśmy razem, a po siedmiu latach wzięliśmy ślub.
W ocenie Marii to jest bardzo udany związek i szczęśliwe małżeństwo. W wieku 38 lat urodziła córkę. Obaj dorośli synowie są zawodowymi żołnierzami. Starszy założył już własną rodzinę. Maria jest babcią. Po latach tułaczek mieszka na jednym z tomaszowskich osiedli, we własnym mieszkaniu. Jeździ samochodem. Chce pomagać innym kobietom, ofiarom domowej przemocy.
Przeszłość nie daje o sobie zapominać. Stany depresyjne spowodowały fibromyalgię. Gdy choroba powraca wspierają ją najbliżsi.
Maria ma też poczucie własnej wartości. „Dziś wiem, że jestem bardzo silną kobietą i bardzo ważną dla siebie. Nieważne jak się upada, ważne, jak się podnosimy. Konstruktywne myślenie dodaje mi sił. Powoli odzyskuję równowagę, która uwalnia mnie od strachu. Moja wspaniała rodzina wspiera mnie na każdym kroku.”
Tak kończy swoją pracę skierowaną na konkurs. W Marii jest siła, którą może dzielić się z innymi, wspierać, przestrzegać. Kiedyś musiała mówić obcym ludziom o swoich problemach, po to by uzyskać pomoc. Rozumie, że musi mówić o nich nadal, by inne/inni mogli uwierzyć, że ich życie może też ulec zmianie. Byłoby grzechem nie pokazywać sukcesu Marii i pozbawić możliwości mówienia.
Tekst: Agnieszka Łuczak