Czy wiesz, że słońce naprawdę uszczęśliwia? „Ludzie są tak niezwykli jak zachody słońca, jeśli pozwolisz im takimi być.
Kiedy patrzę na zachód, nie łapię się na mówieniu: „Rozjaśnij nieco pomarańcz w prawym rogu”. Nie próbuję kontrolować zachodu. Oglądam go z zachwytem nad tym, jak się rozprzestrzenia”. CARL ROGERS
Od pokoleń ludzi zachwycają wschody i zachody słońca. Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się dlaczego? Oprócz wartości wizualnych i pięknych wrażeń? Oprócz okazji do romantycznych chwil w takich okolicznościach przyrody? Co jeszcze jest tak magnetycznie przyciągającego w słońcu na horyzoncie?
Odkąd mam pewną wiedzę na temat tego, jaki proces jest aktywowany podczas patrzenia na słońce, odnoszę wrażenie, że instynktownie, podświadomie ciągnie nas do tego, bo gdzieś podskórnie, podprogowo wiemy, jak cudownie to na nas działa. Cudownie nie tylko w przenośni jak się zaraz okaże…
Lecz zanim zdradzę ten sekret (bo wciąż jest to, nie wiedzieć czemu, niemal wiedzą tajemną), zanim umieszczę przysłowiową wisienkę na torcie, przedstawię kilka ważnych, podstawowych faktów o tym, co dobrego słońce nam robi.
Mianowicie, ekspozycja na niebiańską, złotą kulę, przede wszystkim UWALNIA ENDORFINY, co czyni nas radosnymi i szczęśliwymi. Endorfiny to tzw. hormony szczęścia, które odpowiedzialne są za kontrolę emocji oraz niwelowanie bólu. Powstają, uaktywniają się na różne sposoby, a jednym z nich jest właśnie kontakt ze słońcem. Hormony szczęścia powstają gdy naszą skórę wystawiamy na złociste promyki. Biorąc pod uwagę, że powstawaniu endorfin sprzyja też seks, zjedzenie czekolady oraz pikantnych potraw, zawierających np. chilli (dzieje się tak na skutek kapsaicyny, która odpowiada za piekący smak. Kapsaicyna wywołuje pieczenie, a receptory w mózgu broniąc się przed tym, wytwarzają hormony szczęścia), możemy zrobić sobie istną ucztę na słońcu i zmaksymalizować poziom endorfin w całkowicie naturalny sposób, bez żadnych suplementów.
Jednak to nie wszystko co słońce nam daje dobrego. Oprócz radości i szczęścia STYMULUJE NASZ UKŁAD ODPORNOŚCIOWY i to niekoniecznie poprzez wpływ na wytwarzanie wit. D, jak dotąd sądzono. Oczywiście, to się nie zmienia. Nadal wpływa na to, by witamina ta budowała się w naszym organizmie. Jednak odkryto coś znacznie ważniejszego – fakt, że słońce AKTYWUJE LIMFOCYTY T, które biorą udział w zwalczaniu infekcji. Komórki T, zarówno pomocnicze, jak i cytotoksyczne, aby działać muszą się przemieszczać i jak najszybciej dotrzeć w miejsce infekcji, by tam móc wykonać swoje zadania. Wyniki naukowych badań pokazały, że światło słoneczne bezpośrednio aktywuje te komórki, zwiększając prędkość ich ruchu. Tak więc promienie słoneczne STYMULUJĄ UKŁAD ODPORNOŚCIOWY, a tym samym mają swój udział w HAMOWANIU ROZWOJU CHORÓB AUTOIMMUNOLOGICZNYCH.
Oprócz takiego działania, promienie słoneczne aktywują szyszynkę. Mało kto tak naprawdę wie, czym ona jest. To maleńka struktura w naszym mózgu, wielkości ziarenka ryżu, a wyglądem przypominająca szyszkę. Od zarania dziejów była wynoszona na piedestał i bardzo o nią dbano. Niestety, w obecnych czasach jakby wręcz było pożądane, by społeczeństwo nie miało o niej pojęcia i aby, broń Boże, nie miało jej aktywnej. Szyszynka jest gruczołem, ale jednocześnie to poniekąd siedziba naszej duszy, naszej intuicji, wyższego ja i podświadomości. Jest to gruczoł ogromnie ważny dla całego organizmu. Dzięki specjalnej szypule pozostaje w ścisłym kontakcie z kresomózgowiem, które jest zaangażowane w większość procesów fizycznych i umysłowych. Jest powiązana również z siatkówką oka. Odpowiada ona także za wydzielanie melatoniny, czyli hormonu snu, który kontroluje pracę zegara biologicznego – reguluje aktywność rytmu dobowego, czyli snu i czuwania.
A melatonina powstaje z… serotoniny, czyli tzw. hormonu szczęścia (zauważamy zależność?). Szyszynka to także miejsce produkcji silnie halucynogennego związku o nazwie DMT, czyli dimetylotryptaminy, który pod względem chemicznym jest bliski serotoninie (przypadek?). Twierdzi się, że to właśnie DMT pozwala duszy wniknąć do ciała oraz je opuścić i osiągać najwyższe stany medytacyjne. Jego uwalnianie towarzyszy także narodzinom i śmierci oraz docieraniu do seksualnej transcendencji.
Szyszynka jest więc iście mistyczno-duchowym gruczołem, o którym pisał nawet Kartezjusz, a o który dbano już w starożytnym Egipcie.
Jednak zanim zechcecie aktywować swoją szyszynkę, a tym samym wzmocnić swoją intuicję, należy ją odwapnić, gdyż niemal pewne jest, że w obecnych czasach każdy ma ją zwapnioną. Smutne to, że żyjemy w czasach konsumpcjonizmu, wyścigu szczurów, mechanicznego życia jak w grupach cyborgów. Przykre, że system próbuje zniszczyć nasze naturalne potencjały i możliwości. Na szczęście nie musimy się temu poddawać. Możemy ten proces odwrócić i mu zapobiec. Należy wiedzieć, że zwapniona szyszynka to szyszynka, która przestaje działać jak należy.
Co więc jej szkodzi? Przede wszystkim fluor. Tu działanie jest proste – wystarczy zmienić pastę do zębów na taką bez jego zawartości.
Kolejnym, ogromnie istotnym, wrogiem jest promieniowanie elektromagnetyczne. W wyniku ekspozycji na smog elektromagnetyczny szyszynka produkuje mniej melatoniny. Wystarczy zaledwie 60 Hz pól elektromagnetycznych, by ten proces się rozpoczął. A 60 Hz ma zwykły prąd elektryczny w naszych gniazdkach. Pytanie więc czy warto spać w miejscu gdzie wszelkie sprzęty elektroniczne mają pole do popisu? Czy może lepiej spać bez telewizora i telefonu, a tylko w towarzystwie klasycznego budzika? Czy taki sen nie nabiera zupełnie nowego znaczenia i wartości? Unikajmy fluoru i promieniowania. Dodatkowo, proces odwapniania możemy wzmocnić codziennym piciem wody ze szczyptą sody oczyszczonej. Jednak nasz główny bohater artykułu, czyli słońce, ma również swój zbawienny wpływ w procesie naprawy i aktywacji szyszynki. Mianowicie „lekarstwem” jest tzw. patrzenie w słońce. W wielu kulturach jest to już formą rytuału, a wręcz stylu bycia i życia oraz jednocześnie naśladownictwem ludów pierwotnych, żyjących w głębokiej synchronizacji z naturą. Jednak by wpatrywanie się w słońce było bezpieczne, należy przestrzegać pewnych zasad. Można w nie patrzeć tylko rano i wieczorem, najlepiej godzinę po wschodzie lub godzinę przed jego zachodem (i tu już wiemy skąd to intuicyjne uwielbienie do wschodów i zachodów). Zaczynamy od kilkunastu sekund i każdego dnia dodajemy kolejne kilkanaście (np. 15 sek., później 30, 45, 60 itd.). Najlepiej robić to na łonie natury i stojąc lub siedząc z bosymi stopami. W taki sposób, z połączeniem z Matką Ziemią, możemy dojść do pełnego nasłonecznienia ciała – skoro krew potrzebuje 45 minut, aby okrążyć organizm, potrzebujemy tyle samo czasu, by cały nasz organizm doświadczył cudownej kąpieli słonecznej, działającej na każdą, nawet najmniejszą komórkę naszego ciała.
W tak prosty sposób naświetlamy nasze krwinki i stajemy się niczym innym jak dosłownie istotami świetlistymi.
Co więcej, kiedy patrzymy się w tych odpowiednich porach na słońce, nasza głowa i zawarta w niej szyszynka tworzą linię prostą, a wtedy szyszynka szybciej się regeneruje i odżywa.
I co dobrego z tego mamy?
Poszerza się dzięki temu nasza świadomość, lepiej czujemy i widzimy.
Stajemy się wyjątkowo wrażliwi na piękno otaczającego nas świata.
Lepiej śpimy, stajemy się radośni i odczuwamy mniejszy apetyt.
Rozwijają się nasze naturalne zdolności do jasnowidzenia, jasnosłyszenia, jasnoczucia itp. Ogólnie percepcja jest poszerzona.
I jest to naturalne i zdrowe, ponieważ podczas patrzenia przyjmujemy energię w krystalicznie czystej postaci. Dodatkowo polepsza się widzenie aury, zwiększa się też intuicja, więc dla tych, którzy tego jeszcze nie potrafią, a chcieliby obudzić swoje zdolności, jest to świetny początek ku intuicyjności i rozwojowi duchowo-spirytualnemu.
Podsumowując – patrz w słońce, a będziesz zdrowy i szczęśliwy.
„Na szczęście słońce, rozlewając światło, nie pyta ludzi, czy sobie go życzą, bo rozdzieliliby się na stronnictwa, a niektóre z nich żądałyby, ażeby zgasło”. Aleksander Świętochowski