Ile wnosisz do relacji?
Jedna z moich klientek w ramach swojej własnej „terapii” chciała zostać wolontariuszką w hospicjum dla małych dzieci. Kiedy przyszła na spotkanie organizacyjne, usłyszała od prowadzącej ważną informację:
„Dzieci w tym ośrodku mają wiele potrzeb, w tym szczególnie tych emocjonalnych, stąd zależy nam, aby nasi wolontariusze mieli czegoś w nadmiarze. Czegoś, czym mogą się podzielić, czego część mogą oddać innym. Zastanówcie się, czy macie coś takiego i czy na pewno jesteście „pełni”, bo ta relacja ma służyć dzieciom, a nie Wam. To je macie dopełnić swoim nadmiarem, a nie one Was”.
Po tym spotkaniu, moja klientka zrezygnowała z tego pomysłu…
Kiedy słuchałem tej historii, pomyślałem sobie, jak dobrze byłoby, aby takie spotkanie „organizacyjne” przechodził każdy z nas przed wejściem w nowy związek, zawiązaniem nowej przyjaźni, czy podjęciem nowej pracy.
Bardzo często spotykam się z ludźmi, którzy narzekają i są rozczarowani tym, że dana sytuacja czy relacja nie dała im tego, czego oczekiwali. Są natomiast niemal zaszokowani, kiedy ja pytam ich o to, co oni dali lub wnieśli do tej relacji.
Stwórz mi szczęście
Dla mnie związek oznacza wspólnotę, wzięcie współodpowiedzialności za partnera i wzajemne dopełnienie. Z wiekiem nauczyłem się, że oznacza on też pozostawienie indywidualnej przestrzeni dla każdego z nas. To też miłość i partnerstwo w jednym.
Miłość w związku to jednak bardziej dawanie niż branie. Choć obustronna wymiana zdaje się być koniecznością do tego, aby był to związek szczęśliwy i zrównoważony. Z tego też powodu uważam, że w związki powinniśmy wchodzić „pełni”, a nawet z pewnym nadmiarem czegoś do oddania.
Tymczasem nie tak rzadko zdarza mi się obserwować relacje na zasadzie:
Stwórz mi szczęście – jestem taki/taka nieszczęśliwy/nieszczęśliwa, więc musisz sprawić, że moje życie stanie się cudowne. Jeżeli takie nie jest, to Ty jesteś winny/winna! Oznacza to obarczenie drugiej osoby odpowiedzialnością za moje życie. Zarazem jednak świadczy też o mojej niedojrzałości i całkowicie biernym podejściu do życia.
Uratuj mnie – jestem taki/taka zagubiony/zagubiona i niezaradny/niezaradna, zajmij się mną i poprowadź przez życie. Zasadniczo oznacza to, że ja tylko jestem i tyle. Całe nasze życie, szczęście i sytuacja finansowa jest na Twojej głowie, no bo przecież mi nie wychodzi.
Stopmy się w jedność – nikt z nas nie ma indywidualnej przestrzeni. Jesteśmy jak dwie połówki jabłka, które zwarło „na amen”. Wszystko zawsze i wszędzie musimy robić razem. Musimy myśleć tak samo, mieć takie same zainteresowania i najlepiej chodzić podobnie ubrani. Ten, kto się z tego wyłamie, zdradzi nasz związek! A zdradzi na pewno, bo choć wizja takiej relacji może na samym początku wyglądać romantycznie, to po dłuższym czasie można się w niej udusić z braku powietrza i przestrzeni.
Wariantów jest pewnie znacznie więcej i myślę, że każdy z nas ma swoje obserwacje w tym zakresie.
Jesteś tylko mój/moja
Przyjaźń to szczególny rodzaj relacji. Niemal tak głęboki jak miłość, a jednak nieoparty na tym uczuciu. Zanurzony w pewnego rodzaju wspólnotowości i bazujący na wzajemnym wsparciu.
Skoro jednak o tym drugim mowa, znowu mamy do czynienia z sytuacją, w której powinniśmy dysponować czymś, czym możemy się podzielić. Czymś, czego część możemy oddać innej osobie.
Tutaj jednak także zdarzają się „ułomne” rodzaje przyjaźni. Np. tytułowe stwierdzenie „jesteś tylko mój/moja” doskonale obrazuje relację, w której musisz być tylko moim/moją przyjacielem/przyjaciółką. Czyli ktoś „wybrakowany”/„niepełny” rości sobie prawo do posiadania Ciebie na wyłączność.
Zainwestuj we mnie i zrób tak, żeby było dobrze
Pamiętam rozmowę z młodą dziewczyną, która dopiero co zaczęła swoją pierwszą pracę. Na moje pytanie jak się jej pracuje, odpowiedziała: „średnio, daję im jeszcze miesiąc, aby mnie do siebie przekonali” i była w niewyobrażalnym szoku, kiedy dopytałem: „a jak myślisz, ile oni dają czasu Tobie, abyś to Ty ich przekonała do siebie?”.
Czasami rozpoczynając pracę w nowej firmie, nie mamy jeszcze za dużo doświadczenia i powstaje pytanie, co możemy do niej wnieść. Może to być przykładowo energia, zaangażowanie i zaciekawienie tematem naszej pracy. Może to też być samodzielne pogłębianie wiedzy o projekcie lub systemie, w którym pracujemy.
Siedzenie i czekanie tylko, aż to pracodawca „wpompuje” we mnie tę wiedzę, to najzwyczajniejsza w świecie bierność. Wielu sądzi natomiast, że to pracodawca powinien w nich zainwestować. Zapominają jednak, że cały czas mówimy o biznesie, a w nim inwestuje się tylko w to, co daje realną szansę zwrotu z inwestycji.
Podobnie jest z kulturą i warunkami pracy. Choćby pracodawca stawał na głowie i wymyślał różne fikuśne i kreatywne rozwiązania, ostatecznie to nasze zachowanie wpłynie na to, czy jest to fajne miejsce pracy czy nie.
Pracodawca daje Ci pracę i wynagrodzenie, w zamian oczekując 8 godzin dziennie Twojej pracy. Jeżeli chcesz, by inwestował w Ciebie, czy tworzył Ci fajne miejsce pracy, sam wnoś też coś więcej od siebie do tej zawodowej relacji.
I teraz kluczowe pytania – jak szukać „pełni” siebie?, jak można wygenerować nadmiar, którym można się dzielić z innymi? Nie ma innej drogi niż poznanie, zrozumienie i akceptacja siebie takim, jakim się jest.