Miłość to wielkie i „soczyste” słowo. Jest źródłem wielu inspiracji. Czym byłoby życie bez miłości? Osobiście nie wyobrażam sobie świata bez niej. To ważny składnik naszego życia.
W moim poczuciu miłość jest na pierwszym planie w relacji. Dlaczego? Wspaniale jest budować więzi na paradygmacie przyjmowania drugiego człowieka takim, jakim jest. Bez ocen i krytyki. Bez naprawiania, ale za to z otwartością, zrozumieniem i łagodnością.
Brzmi idyllicznie i właśnie tak może być. Wystarczy chcieć popatrzeć na świat z życzliwością.
Cudownie jest mieć przy swoim boku kogoś, kogo można tak szczerze, z głębi serca kochać, za kogo chcemy oddać wszystko, co dla nas ważne i cenne; kogoś, za kim wskoczymy w ogień, z wzajemnością. Kogoś, z kim relacja opiera się na autentyczności i wzajemnej uważności.
Taka relacja może być wymagająca, jednakże jej siłą jest intencja, jaką się kierujemy.
Przyjemnie i bezpiecznie otaczać się ludźmi, przy których możemy być sobą, nawet w tej najmniej eleganckiej wersji. Bez udawania, zakładania maski w byciu bezsilnym, bez make-upu, w dresach, czując się jakby chwilę temu rozjechał nas czołg, ale z myślą, że pomimo kolejnej naszej porażki jest ktoś, kto nas przytuli i zrobi nam herbatę.
Brzmi jak prawdziwa przyjaźń, którą można mieć na wyciągnięcie ręki, bo wiele zależy od nas samych.
Kiedy budujemy relację z miłością do drugiego człowieka, nasze postrzeganie świata się zmienia.
Relacje stają się bardziej przystępne, bez oczekiwań i założeń.
Jednakże aby takie relacje miały miejsce w naszym życiu, pierwszorzędna jest relacja z samym sobą. Jeśli nauczymy się kochać siebie, będzie nam bliżej do innych, a piękne przyjaźnie nie będą marzeniem.
Z doświadczenia wiem, że miłość do siebie nie przychodzi łatwo. Opiera się ona na własnej akceptacji – takimi, jakimi jesteśmy – a to raz po raz przysłaniają nam oczekiwania i krytyka względem siebie.
Zbyt często mówimy sobie: „powinnam”, „muszę”, „teraz to już naprawdę zacznę”. Miotamy się między jednym a drugim oczekiwaniem – swoim, zapożyczonym lub innych względem nas. Uporczywie krytykujemy siebie za zbyt wolne tempo, za to, że za mało się staramy, za mało robimy; za błędy i poniesione porażki. W naszych głowach porównujemy się i staramy się dorównać innym. Nie bierzemy pod uwagę, że każdy jest jedyny i niepowtarzalny.
Krytyczny głos, który czasem słyszymy w swojej głowie, sprawia, że zapominamy o tym, by być dla siebie łagodnym, by powiedzieć sobie, że jesteśmy wystarczający, by się przytulić. Nie pamiętamy, o tym, by popatrzeć na siebie jak na kogoś, kogo bardzo kochamy, a to duży błąd.
Kiedy naszej bliskiej osobie przydarzy się coś trudnego (poniesie porażkę), a my patrzymy na nią z miłością, to nie powiemy jej: „wypadałoby, byś się w końcu ogarnęła”, tylko przyjmiemy ją z tym, jak jest, mówiąc: „widzę cię i wiem, że to było dla ciebie ważne, że chciałaś, by wyszło inaczej, i robiłaś wszystko, co w twojej mocy, by tak było”. Przytulimy ją i zaparzymy ulubionej herbaty.
Jednakże kiedy chodziłoby o nas samych, podejrzewam, że łatwiej byłoby pójść w stronę prawienia morałów niż przyjęcia siebie z łagodnością.
Zatem co zrobić, by relacja z samym sobą była lepsza?
Moją metodą jest stwarzanie sobie przestrzeni na empatię dla siebie, zwłaszcza gdy coś nie idzie po mojej myśli, odnoszę porażkę lub jest mi po prostu źle. W takich sytuacjach sprawdzam, z czym jestem, co czuję i co mi to mówi.
Jestem zwolenniczką przytulania swoich emocji (i siebie też). Przyglądania się im i sprawdzania, co chcą mi powiedzieć. Emocje traktuję jako drogowskazy do poznania siebie. One pozwalają nam się zbliżyć do naszych niezaspokojonych potrzeb, a te z kolei do nas samych.
A co z wewnętrznym krytykiem? Kiedy załącza się ta część mnie, która mówi mi trudne rzeczy, która krytykuje i rzuca we mnie oczekiwaniami, łączę się z tym, jak mi jest, i co się we mnie dzieje.
Szukam drogi do zrozumienia, co ta część chce mi powiedzieć, przed czym chce mnie uchronić lub o co zadbać. W przypadku oczekiwań – weryfikuję, czy one są na pewno moje. Jeśli tak, to zastanawiam się, czy jest to z obszaru „chcę”, czy coś innego za tym stoi – czy to ja chcę schudnąć, czy to raczej moja mama mi to sugeruje, a ja się temu bezwiednie poddaję.
Jeśli to „coś” nie jest moje lub wiąże się z „muszę” lub „powinnam”, to biorę to na warsztat i eksploruję, po to, by zobaczyć w tym „chcę” albo daną rzecz po prostu odpuścić.
Dawanie sobie przyzwolenia na to, by pobyć sobie z tym, jak w danej chwili jest i co czujemy, zbliża nas do szczerej relacji z sobą samym.
Pragnę zakończyć słowami Ann Landers, które ze mną zarezonowały:
„Miłość to przyjaźń, która się zapaliła. To ciche zrozumienie, wzajemne zaufanie, dzielenie się i wybaczenie. To lojalność w dobrych i złych czasach. Miłość nie jest doskonała. Uwzględnia ludzkie słabości”.