Sześć dowodów na to, że Social Media w dobie „dystansu społecznego” jeszcze bardziej nas od siebie oddalają

Social Media to rozwiązanie technologiczne, które dawniej miało na celu utrzymanie kontaktów na odległość, tworzenie społeczności online itd. Z czasem zrobiło się z niego narzędzie biznesowe, ale też i informacyjne, gdyż nawet dziennikarstwo obywatelskie znalazło w social mediach swoje miejsce.

Jako dziennikarka i psycholożka biznesu, a potem także właścicielka agencji copywriterskiej, byłam zafascynowana tym fenomenem, który rodził szereg wątpliwości i sprzeczności. Z jednej strony pogoń za lajkami, z drugiej dołujący hejterzy, z jeszcze innych zaś nachalne reklamy, naruszanie prywatności czy wręcz dobrowolny „ekshibicjonizm” emocjonalny… Długo by o tym pisać. Najbardziej jednak poruszył mnie efekt zanikania więzi społecznych w realnym świecie, a także samotność, stany depresyjne, uciekanie od rzeczywistości do cyberprzestrzeni i do „wizerunku online”, chowanie się za „internetowym avatarem”.

W wyniku moich – zarówno zawodowych, jak i prywatnych – badań, zrezygnowałam z prowadzenia firmy i używania mediów społecznościowych jako narzędzia promocyjnego. Jakiś czas później zaczęłam rezygnować także z prywatnych kont, jedno po drugim. Dziś nie mam już profilu na żadnej ze społecznościowych platform, a moje działanie online ogranicza się do prowadzenia bloga i do pisania tekstów dla Zmian w życiu (dzięki ich ogromnej otwartości na dawanie swobody w wyrażaniu się).

Dlaczego to piszę. Otóż odkąd ogłoszono pandemię, mój stosunek do mediów społecznościowych zaczął się zmieniać z dnia na dzień. Najpierw cieszyłam się, że lockdown nie dotyczył aktywności w sieci, lecz szybko zaczęłam zauważać niepokojącą tendencję całkowitego przenoszenia życia społecznego do Internetu, włącznie ze wszystkimi live’ami, szkolnymi lekcjami i innymi zajęciami online, a nawet internetowymi „przytulasami” (bo i z taką akcją się spotkałam), które miały rekompensować fizyczny kontakt w realu. Nie wspomnę już o ogromnym chaosie i dezinformacji, które powodowały wiele nieporozumień, antagonizmów i podziałów społecznych. W wyniku tego social media szybko stały się polem bitwy kilku obozów mentalnych, a dawne więzi czy stosunki w realnym świecie zeszły na drugi plan.

Oto dlaczego ja uważam, że media społecznościowe, mimo ogromnej mocy, którą jest wolność słowa, tak naprawdę zamiast nas przybliżyć w dobie „dystansu społecznego”, oddalają nas od siebie:

  1. W cyberprzestrzeni łatwiej jest narzucić własne zdanie – mam swój profil i publikuję na nim, co tylko chcę, bez konsekwencji, bez kontekstu realnej dyskusji z kimś konkretnym, bez skrupułów czy poczucia granic innych ludzi, bez uszanowania charakteru poszczególnych relacji. To trochę tak jakby stanąć na swoim osiedlu i wykrzykiwać na głos, co ślina na język przyniesie, nie zważając na to, czy ktoś chce mnie słuchać i chce to o mnie wiedzieć, czy nie. Owszem, nikt nie musi wchodzić na mój profil, jednak są „znajomi” (w tym np. krewni), którzy lubią wiedzieć, co u mnie, a jednak czasem im się dostanie z grubej rury i usłyszą coś, na co nie byli gotowi. Za dużo szczegółów, za dużo prywatnych racji i wierzeń, temat, którego nigdy by ze mną nie poruszyli na żywo, albo rady, o które nigdy by nie poprosili. To może rodzić niepotrzebne konflikty, poczucie odrzucenia, podziały, namieszać w stosunkach. Mimo tego spora część użytkowników tak właśnie robi.
  2. W cyberprzestrzeni łatwiej jest kogoś urazić – zarówno posty, komentarze, jak i chaty prywatne mogą spowodować mnóstwo nieporozumień, niedomówień. Czasem wystarczy jedno nieadekwatnie użyte słowo, jeden link wysłany wyrażonej intencji, jedno zdanie, które na żywo, wraz z moją mową ciała, brzmiałoby zupełnie inaczej, jeśli w ogóle bym je wypowiedziała. Gdy spotykam się z kimś w rzeczywistości, dochodzi do tego mnóstwo innych czynników, takich jak atmosfera rozmowy, wspólne wibracje, bliskość itd. A w obecnej sytuacji globalnej, iście nerwowej, warto mieć na uwadze, że dużo z nas reaguje bardzo emocjonalnie, a brak kontaktu na żywo, jak i wzajemnej w swoich życiach obecności, może te emocje potęgować.
  3. W cyberprzestrzeni łatwiej oceniać – ta obserwacja jest mocno związana z poprzednimi dwoma argumentami. Ograniczony kontakt face to face może powodować braki w poznawaniu i rozumieniu danej istoty. Zwłaszcza teraz, kiedy z niektórymi znajomymi czy członkami rodziny widujemy się rzadziej albo w ogóle; nie wspomnę o tych użytkownikach Social Mediów, których znamy tylko i wyłącznie online. W obliczu tego, co się dzieje, moim zdaniem bardzo ważny jest tak zwany kontekst, czyli prywatna historia człowieka, bo to ona decyduje o tym, jakie ma się reakcje emocjonalne, jakie bodźce je aktywują itd. Bez tego ocena czyjegoś zachowania czy postawy jest niepełna, często też subiektywna, oparta o mój własny „kwarantannowy świat”. Uważam, że takie działania doprowadzają do wykreślania ludzi na wyrost ze swojego życia, co ostatecznie może prowadzić do jeszcze większej samotności i niezrozumienia otaczającego mnie świata.
  4. W cyberprzestrzeni bliskość jest niepełna – owszem, czasem czuję, że z kimś nadaję na tych samych falach, nawet się zdzwonimy. Ale czuję, że to nigdy nie zastąpi wspólnego spaceru po lesie czy kawki w kawiarni, patrzenia sobie w oczy, dotyku, dzielenia tego samego powietrza, czasoprzestrzeni. Ponoć 90% tego, co mówimy, nie pochodzi z naszych ust… Gestykulacja, język ciała, ton głosu, ciepło lub zimno, cisza i oddech – to wszystko ma znaczenie, to wszystko składa się na bliskość. Przytulanie, okazywanie sobie czułości – to właśnie utrzymuje naszą psychikę w zdrowiu. A jako istoty ludzkie my takiej pełnej bliskości potrzebujemy tak jak pokarmu, tlenu, słońca. Wszystko inne jest towarem zastępczym. Dlatego czuję, że nie warto jest dążyć do rozwijania relacji online, bo to będzie jedynie „związek na odległość”.
  5. Kiedy przebywam za dużo w cyberprzestrzeni, mam mniej czasu i predyspozycji do rozwijania relacji w realu – to oczywiste: każda godzina wśród „znajomych w sieci”, to każda godzina mniej wśród ludzi w realnym świecie, ponieważ każdy z nas ma swego rodzaju „dzienne zapotrzebowanie” na obcowanie z innymi istotami. Często więc kontakty online pozornie zaspokajają tę potrzebę. Pozornie, bo tak naprawdę wciąż spędzam czas w pojedynkę, tyle że z telefonem w ręku. Co gorsze – paradoksalnie nie jestem też do końca sama ze sobą, bo świat online mnie pochłania. Inna sprawa, że kiedy przyzwyczajam się do istnienia w cyberspołeczeństwie, to rodzi się we mnie tendencja izolowania się, odgradzania się od ludzi,  teraz, kiedy bliski kontakt fizyczny nie ma za dobrej sławy… Łatwiej jest raczej „pochatować” z kimś, niż zagadnąć kogoś w sklepie, bo przecież nie wiadomo, czego oczekiwać, jaka będzie reakcja. Jeśli boję się odrzucenia czy niezrozumienia, jakoś mogę to zatuszować w kontaktach online, nie mając świadomości, że przez to pogłębiam ten syndrom jeszcze bardziej. Bo to, co odpycham, wraca ze zdwojoną siłą.
  6. W cyberprzestrzeni nie ma życia, jest za to odbicie ludzkich przeżyć – życie jest tu i teraz, na co dzień. Życie to sąsiad, który macha mi, kiedy mija mnie autem, życie to gotowanie obiadu, życie to spacer z psem, życie to perlisty śmiech dziecka, życie to odkurzanie, gdy jest brudno, życie to zimne stopy na mokrej od rosy trawie czy też odfruwające na wietrze pranie… I tak dalej… Ziemia się wciąż kręci! Tymczasem, kiedy wchodzę na któryś z portali społecznościowych, nagle się okazuje, że wszystko, co istnieje, to niewola, nieszczęście, agresja, bieda, strach, manipulacja; albo wręcz przeciwnie – wzniosłe idee jak rozwój duchowy, reformy, a czasem też memy, okraszające jedno i drugie. Nikt już prawie nie umieszcza zdjęć wymyślnej sałatki czy wybryków swojego kotka, choć dawniej takowe były przez krytyków mediów społecznościowych uważane za infantylność, sztuczność lub swego rodzaju „roznegliżowanie życiowe” – dziś po prostu tego brakuje. Pozytywnych i do cna prostych treści, które łączą (poprzez wspólny mianownik), a nie dzielą, które zakorzeniają miłe uczucia, zamiast wzbudzać silne emocje. Nic tak nie brata ludzi jak wspólny odnośnik, sprawy jak najbardziej ludzkie, naturalne, podstawowe elementy egzystencji na Ziemi. Moim zdaniem, w tak skomplikowanych czasach, to właśnie prostota koi i pomaga osadzić się w rzeczywistości, od której tak uciekamy w rozpraszacze i obietnice lepszego jutra. Prostota pomaga się jednoczyć. Poczuć, że nie jesteśmy sami, że wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy podobne potrzeby. Wszyscy potrzebujemy być kochani, niezależnie od tego, w co wierzymy i jakie burze przewalają się przez nasze niebo.

Powyższe argumenty to jedynie skrótowy opis moich obserwacji i doświadczeń. To także wyłącznie moja opinia, której Ty nie masz żadnego obowiązku podzielać. Ja to ja, a Ty to Ty.

Zachęcam Cię natomiast do zaobserwowania tego zjawiska. Jak to wygląda u Ciebie? Czy odkąd zaczęła się kwarantanna, korzystasz z mediów społecznościowych więcej czy mniej? Czy ostatnio kontaktujesz się z ludźmi częściej online czy na żywo? Czy Twoje relacje obfitują w nieporozumienia z powodu „kwarantannowej cyberkomunikacji”, czy nie uległy one większej zmianie? Czy brak Ci bliskości bardziej czy mniej? Czy „bycie w sieci” napawa Cię spokojem czy niepokojem? Czy czujesz się oderwany od rzeczywistości, w której nie umiesz sobie znaleźć miejsca? I wreszcie – czy czujesz, że się oddalasz od innych, a może od samego siebie?

Odpowiedzi na te pytania mogą Ci wskazać kierunek dla Twojej dalszej aktywności w Internecie. Nie musi to być od razu tak drastyczne, jak usunięcie wszystkich kont. Może wystarczy ograniczyć czas spędzany online? Albo tematy poruszane w postach i na prywatnych chatach? Może wystarczy częściej „łączyć się” z realem?

Życzę Ci równowagi, spokoju i poczucia realnego, naturalnego współistnienia z innymi istotami!

Do zobaczenia na spacerze w lesie… 😉

Ewa Giurkowicz
Ewa Giurkowicz

Spotkaj się ze mną, jeśli: chciałbyś spróbować coachingu holistycznego, terapii ruchem i tańcem spontanicznym. Kim jestem i co robię: jestem life coachem (coachem holistycznym), trenerką gimnastyki śmiechowej oraz ruchu i tańca intuicyjnego, piszę również powieści dla kobiet o tematyce transformacji życiowej i pokochania samej siebie, prowadzę bloga literacko-motywacyjnego, jestem mamą 13-letniej Igi, miłośniczką zdrowego odżywiania się, mindfulness i życia w zgodzie z naturą. Dlaczego tu jestem: by opowiedzieć swoją historię, by zainspirować do zmian, by pokazać na swoim przykładzie, że nigdy nie jest za późno ani za wcześnie na zmiany, że mamy prawo do bycia szczęśliwym każdego dnia, a nie za pięć lat, albo 10 lat temu... Że Życie to nieustanna zmiana! Z czego jestem dumna w moim życiu: z pokochania samej siebie i uświadomienia sobie schematów, które rządziły moimi wyborami, z wzięcia pełnej odpowiedzialności za swoje istnienie i decyzje, z książek mojego autorstwa, z poradzenia sobie z zaburzeniami lękowymi bez środków farmakologicznych, z tego, że moja córka mówi, że jest szczęśliwa, z tego że wciąż umiem zaczynać wszystko od nowa Moje słabości: nie mam przycisku STOP! Mój sprawdzony sposób na zły humor: nie ma czegoś takiego, jak zły humor! Wszystko jest dobre. Ale na trudne emocje pomaga mi rozmowa ze sobą i zapytanie się, co się dzieje i co mogę w tym momencie dla siebie zrobić, a także wczesne pójście spać, zatańczenie do ulubionej piosenki, zjedzenie czegoś zdrowego, pomoc innym. Największa zmiana w moim życiu: zrezygnowałam z małżeństwa po półtorej roku ślubu, z rodzinnego życia, kariery, własnej firmy i domu z ogrodem i wyjechałam za granicę, by zacząć od zera. Pięć lat później zostawiłam wszystko i wróciłam w woje rodzinne strony, w Bieszczady, by znów zacząć od nowa ;) W ciągu tych parunastu lat zupełnie zmieniłam swoje podejście do życia na pozytywne i skupione na kochaniu samej siebie, pilnowaniu swoich granic i byciu w TU I TERAZ.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.